Gniezno – Bydgoszcz 109 km
Etap 01 10.06.2025 Gniezno – Zajazd Drogorad 19 km
Etap 02 11.06.2025 Zajazd Drogorad – Gąsawa 24 km
Etap 03 12.06.2025 Gąsawa – Żnin 16 km
Etap 04 13.06.2025 Żnin – Łabiszyn 23 km
Etap 05 14.06.2025 Łabiszyn – Bydgoszcz 27 km
Etap 01 10.06.2025 Gniezno – Zajazd Drogorad 19 km
Powodem mojej wizyty w Gnieźnie jest tym razem niedawna rocznica 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. Celem mojej wędrówki jest zaś Bydgoszcz, przedostanie miasto wojewódzkie, którego do tej pory nie odwiedziłem pieszo. Poprzedniego dnia przyjeżdżam do Gniezna i mam czas trochę się porozglądać. Jestem nieźle obcykany bowiem obejrzałem trzy obszerne odcinki nakręcone przez Obywatela JC o matce naszych katedr. Było i o samej katedrze i o słynnych drzwiach, które miałem okazję oglądać podczas poprzedniego pobytu a także o podziemiach świątyni. Tym razem, oprócz rutynowej wizyty we wnętrzu, gdzie staram się dostrzec odchył osi nawy głównej od prezbiterium o 4 stopnie, zwiedzam Muzeum Archidiecezjalne i podziemia. W muzeum najbardziej pochłania mnie dział portretów trumiennych. To jedna z ciekawszych kolekcji poświęconych tej tematyce, będącej „polskim ewenementem” w kulturze europejskiej. Podziemia to „trochę kamieni”, najważniejsza jest jednak świadomość co działo się w tym miejscu ponad tysiąc lat temu. W sumie, to właśnie tutaj miały miejsce narodziny naszej państwowości i początek wielkiej tysiącletniej historii. Na Wzgórzu Lecha książę Mieszko I wybudował pierwszą romańską rotundę, którą za panowania Bolesława Chrobrego rozbudowano do rozmiarów katedry. Tu pochowano św. Wojciecha i jego przyrodniego brata Radzima Gaudentego – pierwszego polskiego arcybiskupa. Tu spoczywają też polscy prymasi. Wśród nich tacy giganci jak Jakub Świnka, Mikołaj Trąba, Zbigniew Oleśnicki, Jan Łaski czy Ignacy Krasicki. W tym miejscu w 1000 roku Chrobry gościł cesarza Ottona a 25 lat później był koronowany na pierwszego króla Polski. W gnieźnieńskiej katedrze odbyły się jeszcze koronacje Mieszka II Lamberta, Bolesława Śmiałego, Przemysła II i Wacława II Czeskiego. Chwila odpoczynku w moim lokum, w hotelu pielgrzyma (jest super i do tego tuż przy katedrze) i ruszam na miasto. I tu odkrycie, Gniezno leży na niewielkich wzgórzach, podobno siedmiu (jak w Rzymie) i oprócz położonej na Wzgórzu Lecha katedry jest tu jeszcze sporo do zobaczenia. Na Wzgórzu Pańskim gotycki kościół i klasztor franciszkanów, skąd schodzi się do pięknie zagospodarowanej Doliny Pojednania. Z okazji 1000-lecia Zjazdu Gnieźnieńskiego przywódcy Polski, Słowacji, Czech, Węgier i Niemiec posadzili tu drzewa. Potem pod górkę po schodkach na Wzgórze Krzyżackie, tam kościół i klasztor bożogrobców oraz gmach sądu – miejsce rozliczeń strajku dzieci wrzesińskich. Dalej rynek miejski i ulica Chrobrego – reprezentacyjny deptak miasta z perspektywą na bryłę katedry, jeszcze kościół św.Trójcy i na koniec siedziba Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Jest gdzie pospacerować i jest co zobaczyć. Rano, po dobrym śniadaniu wychodzę przed ósmą. Pogoda ok i tak będzie przez cały dzionek. Trochę obawiam się o moje kolano, ostatnio wypadłem z rytmu systematycznego chodzenia. Przechodzę przez starówkę Gniezna, potem ładna ścieżka wzdłuż jeziora Winiary. Opuszczam miasto. Ponieważ nie jestem pewny swoich możliwości nie komplikuję i staram się iść jak najkrótszą trasą. Najpierw lokalna droga, potem polami i tak dochodzę do lasu w dolinie rzeczki Wełny. Wcześniej wieś Goślinowo z pamiątkowym obeliskiem poświęconym Ksaweremu Zakrzewskiemu, pochodzącemu stąd wielkiemu patriocie, lekarzowi, jednemu z twórców skautingu w Wielkopolsce. W lesie kontakt z prawdziwą naturą, są i sarny są też zające. Jeszcze postój nad jeziorem Głęboczek i jestem u celu. Jak na moje obawy było nie najgorzej, zobaczymy co przyniesie jutro.
Etap 02 11.06.2025 Zajazd Drogorad – Gąsawa 24 km
Z zajazdu wychodzę o 7:30, jest pochmurnie ale nie pada. Węzeł drogowy i jestem we wsi Mielno. Tu pałac von Wendorffów, który nie ma szczęścia do właścicieli, właśnie ogłoszono kolejny przetarg. Może w końcu ktoś go wyremontuje. Popatrzyłem zza płotu. Najpierw lasem a potem drogą lokalną wzdłuż jeziora docieram do Dziadkowa. Zgodnie ze znakami idę opłotkami wioski i okazuje się, że szlak to tu był, być może kiedyś. Po kilkuset metrach moje buty są mokre. Gdy dochodzę z powrotem do drogi zaczyna kropić, za chwilę pada a potem leje. Kurtka, kaptur. Tak witają mnie Pałuki, które gdzieś w tej okolicy właśnie się zaczynają. Niewielki region na pograniczu Wielkopolski i Kujaw. Będę szedł ich wschodnią częścią, przez Rogowo, Gąsawę, Żnin i Łabiszyn. Okaże się, że to ładna i ciekawa kraina. Wyróżnia ją między innymi zamiłowanie do hokeja na trawie, który jest popularny w pasie od Poznania do Torunia. Maleńkie Rogowo i Gąsawa należą od lat do ścisłej czołówki krajowej i dorobiły się kilku olimpijczyków a derby pomiędzy nimi wzbudzają zainteresowanie całej okolicy. Mam mocne postanowienie związane z tymi terenami, chciałbym spróbować miejscowego specjału czerniny, którą znamy też jako staropolską czarną polewkę. Idę lasem drogą wijącą się między jeziorami. Deszcz co prawda obniża nastrój, ale trzeba przyznać, że okolica jest ładnie zagospodarowana. Nowe ścieżki pieszo – rowerowe, plansze informacyjne. Dochodzę do Rogowa, na wejściu położony na przesmyku pomiędzy jeziorami okazały kościół św.Doroty. Potem już dawne miasteczko, obecnie siedziba gminy. Niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców. Widać, że stawiają na turystykę. Na północnym skraju Rogowa wybudowano jeden większych w Polsce dinoparków. Park pomijam, ale przechodzę przez ładnie zazieleniony rynek, gdzie zauważam afisz informujący o meczu hokeja Rogowo – Gąsawa. To musi być naprawdę wydarzenie. Dochodzę do węzła przy autostradzie i poboczem lokalnej drogi idę w kierunku Grochowisk Szlacheckich. Na muralach widać, że Pałuki ostro kibicują Lechowi Poznań. Przestaje padać, ale dość mocno wieje. W Grochowiskach oglądam klasycystyczny dwór z XVIII w., należący kiedyś do rodu Korytowskich. Ładnie odremontowany obecnie hotel i restauracja, do tego starannie utrzymany park. Ciekawe miejsce. Jeszcze duża wieś Złotniki a potem Marcinkowo Górne, gdzie znajduje się pomnik Leszka Białego. Książę senior został podstępnie zabity w tej okolicy w 1227, kiedy to w Gąsawie obywał się zjazd piastowskich książąt. Zaskoczony w łaźni zdołał co prawda zbiec i na waleta próbował konnej ucieczki, ale niestety został śmiertelnie trafiony. W 1927 w 700-lecie tego tragicznego wydarzenia wzniesiono na skrzyżowaniu w Marcinkowie pomnik autorstwa krakowskiego artysty Jakuba Juszczyka. W czasie II wojny szwaby oczywiście zniszczyły monument, który ponownie został odsłonięty w 1973. Dla zasady nadkładam jakieś 2 km i idę na miejsce śmierci Leszka Białego. Jest tam pamiątkowy kamień z tablicą a także sypiący się dosłownie, wymagający remontu obelisk. Potem na szagę polami do Gąsawy. Na wejściu do miasteczka stacyjka popularnej wąskotorówki. Idę na bogato zazieleniony rynek, przy którym znajduje się moja dzisiejsza kwatera (super). Gąsawa była kiedyś ważnym grodem a potem miastem. Do czasu szwedzkiego potopu, kiedy to została zniszczona i nie odzyskała już nigdy dawnego znaczenia. Obecnie miasteczko liczy niespełna 2 tys. mieszkańców i nie ma tu wiele do oglądania. Poza jednym, ale jakże pięknym i ciekawym wyjątkiem, drewnianym kościołem z XVII w. Sam kościół oraz jego przepiękne otoczenie stanowią jakby wyspę z innej bajki. Rewelacja. We wnętrzu, odkryty podczas prac remontowych cenny wystrój malarski, a na zewnątrz efektowna bryła kościoła wkomponowana w cudowną zieleń. Miejsce godne polecenia. Potem już zakupy i odpoczynek. Mam popuchnięte małe palce u stóp (mokre buty) i czuję kolano (normalka). Dziś plan zrealizowany. Pomimo nie najlepszej pogody, było ciekawie.
Etap 03 12.06.2025 Gąsawa – Żnin 16 km
Zrobiła się ładna pogoda, cały dzień ciepło i słonecznie. Niestety, krótki etap okaże się problemowy. Prawe kolano i dwa małe palce u stóp dadzą mi nieźle popalić. Wychodzę o 8:00, nie muszę się spieszyć bo w Biskupinie otwierają o 9:00, a to tylko nieco ponad dwa kilosy. Jeszcze raz przechodzę koło zabytkowego kościółka w Gąsawie i utwierdzam się w przekonaniu, że to wyjątkowa wizytówka miasteczka. Stara drewniana budowla i do tego ta rewelacyjna zieleń. W Biskupinie na wejście muszę poczekać jakieś 20 minut. Wchodzę jako jeden z pierwszych. Najpierw obozowisko łowców i zbieraczy czyli nawiązanie do najdawniejszych czasów. Miejsce to jednak nie ma związku z jakimiś prawdziwymi odkryciami archeologicznymi. Szałasy kryte trzciną, charakterystyczne dla osady sprzed 10 tysięcy lat. Potem „młodsza” osada pierwszych rolników, którzy pojawili się w okolicach Biskupina jakieś 6 tys. lat temu. Budowali długie (do 40 m) przestronne domostwa mające trapezowaty kształt. Nieopodal poletka z roślinami, które uprawiano ówcześnie. Są tu różne odmiany pszenicy, len, bób i soczewica. A potem już gwóźdź programu, osada obronna, konstrukcja z przełomu epoki brązu i żelaza, wiek 2700 lat. Odkryta przez trochę przypadek przed II wojną przez miejscowego nauczyciela Walentego Szwajcera, który zawiadomił prof. Józefa Kostrzewskiego. Ten zaś prowadził badania do wybuchu wojny. Odkrycie na skalę europejską. Obecnie odtworzone fragmenty umocnień, brama, dwa rzędy chat i ulice. Trzeba przyznać, że ta „naukowa” rekonstrukcja sugestywnie przedstawia „miejskie” osiedle z zamierzchłej epoki. Osada liczyła 800 – 1000 mieszkańców. Słoneczna pogoda, zieleń, jezioro z przystanią statku wycieczkowego i drewniana osada. Wszystko to pobudza wyobraźnię. Dalej owalnica z czasów piastowskich, w której uwijają się „dawni” rzemieślnicy. Oferują zwiedzającej gawiedzi pamiątkowe gadżety z kości, drewna i gliny. Jeszcze filmowa osada Wisza zbudowana na potrzeby ekranizacji Starej Baśni i ruszam dalej. Idzie się kiepsko ale dostrzegam walory tutejszej okolicy. Jeziora, zielono i lekko pofałdowany teren. Tak dochodzę do wąskiego przesmyku, na którym położony jest strategiczny zamek w Wenecji. Obecnie ruina o bardzo złej reputacji, związanej z barwnymi opowieściami o diable weneckim (Mikołaj Nałęcz?). I do tego podobno dalej tu straszy! Tuż obok muzeum kolejki wąskotorowej, jedno z większych w Europie. Dalej idę wzdłuż torów (60 cm szerokości) i mam dwukrotnie okazję zobaczyć przejeżdżającą kolejkę. To znana atrakcja. Dzięki turystyce uratowano niewielki fragment rozbudowanej kiedyś w tym rejonie sieci wąskotorówek, odrywających ważną rolę w przewozie ludzi i towarów. Potem polami wzdłuż jeziora z widokiem na nieodległy już Żnin. Nigdy nie byłem w tym mieście. Wejście do Żnina super. Małe Jezioro Żnińskie z pięknie zagospodarowanym nabrzeżem. Przystań, kemping, centrum sportów wodnych i park. Fajnie trafiłem, wizytówka miasteczka już na wejściu. A samo miasto? Tysiąc lat bogatej historii, ale zabytków pozostało niewiele. Najważniejszy to gotycka wieża ratuszowa pośrodku rynku. Warty uwagi kościół św.Floriana, ulica braci Śniadeckich (stąd pochodzili) i kilka publicznych gmachów z okresu zaboru pruskiego. Trzeba pamiętać, że Żnin to mekka dla motorowodniaków. Wiele razy organizowano tu światowe i europejskie championaty a czterdzieści lat temu każdy Polak znał nazwisko Waldemara Marszałka. Inny ciekawy fakt, w Żninie powstała polska prasa kolorowa. Wydawana przed wojną przez Alfreda Krzyckiego „Moja Przyjaciółka” osiągała kilkusettysięczne nakłady i biła wśród czytelniczek wszelkie rekordy popularności. Żnin wreszcie, to faktyczna stolica Pałuk i dobrze, że podkreśla się w tych okolicach ten regionalizm i buduje pałucką markę. Szkoda tylko, że tradycyjna czernina przegrywa z kebabem. Ale wszystko przede mną, może jeszcze uda się spróbować czarnej polewki.
Etap 04 13.06.2025 Żnin – Łabiszyn 23 km
Piękna pogoda. Kłopot z małymi palcami u stóp. Rano zaczynam od rynku z wieżą ratuszową, potem ulica Śniadeckich, kościół poewangelicki i dawna część miasta zwana Ostrówkiem z monumentalnym kościołem św.Floriana i klasycystycznym budynkiem sufraganii. Potem wzdłuż wylotówki, mijam tereny byłej cukrowni teraz zamienione na duże centrum handlowe. Dochodzę do Góry (obecnie cześć miasta) tam najstarszy gotycki kościół w Żninie. Dalej już lokalnymi drogami. Na szczęście ruch niewielki. Ładny lekko pofałdowany teren, łany rzepaku i jęczmienia. W sumie sielanka, tylko te cholerne stopy. Niespodzianka w Młodocinie, zupełnie nieoczekiwanie trafiam na odrestaurowany pałac z ładnie utrzymanym parkiem. Jeszcze kilka km i dochodzę do Lubostronia. To clou dzisiejszego programu. Pomnik historii, miejsce przepiękne. Już na wejściu robi wrażenie wieńczący perspektywę „palladiański” pałac, idealnie wyeksponowany w oprawie pięknego założenia parkowego. Miodzio! Początkowo planowałem tu zanocować, ale nie pasowało mi to do rozpiski etapowej mojej trasy. W ostatnim dniu miałbym za daleko do Bydzi. Trochę żałuję, bo byłoby miło spędzić tu czerwcowy wieczór. Udaje się za to wejść do wnętrza i troszkę pozwiedzać. Nie wszystko, ale to co zobaczyłem naprawdę wystarczy. Widziałem parę sal, kaplicę i dawny skarbczyk, ale to wszystko od biedy można odpuścić. Tu liczy się tylko sala główna pod pałacową kopułą. Majstersztyk! Najwyższa półka. I nie chodzi tu o chwilowe emocje, mam pewność, że aurę tej sali zapamiętam na długo. Fundatorem pałacu był Fryderyk (zbieżność imienia z głównym lokatorem Sanssousi przypadkowa) Skórzewski. W okresie zaboru pruskiego rodzina Skórzewskich potrafiła całkiem dobrze przystosować się do nowych realiów. Największy talent w tej dziedzinie wykazywała mama hr.Fryderyka, zagorzała sympatyczka pruskiego króla. Za mało znam jej historię aby kategorycznie osadzać, ale jakaś wątpliwość pozostaje. Okres zaborów to nie tylko czas bohaterskich zrywów, zsyłek i pracy u podstaw. To także czas, wstydliwie pomijanej w naszej historii, „damskiej targowicy”, kiedy to sporo wysoko urodzonych pań ochoczo, często przy pomocy swych małżonków i ojców, wpadała w ramiona (?) znienawidzonych zaborców. Za to żadnych wątpliwości nie mam w przypałacowej restauracji. Szczególnie zapamiętam wyśmienity chłodnik. Oj, takie obiady się pamięta. Jeszcze 5 km i dochodzę do hotelu na skraju Łabiszyna.
Etap 05 14.06.2025 Łabiszyn – Bydgoszcz 27 km
Zamówiłem nocleg 4 km od dworca PKP w Bydgoszczy. Z jednej strony będę miał krótszy etap a drugi powód to kłopot z noclegami w Bydgoszczy w ogóle. Większa oferta jest po północnej stronie miasta i do tego noclegi są drogie. 500 – 600 zł to chyba przesada. Tak przynajmniej pokazuje mi Booking. Wychodzę o 7:00. Dobry kilometr i jestem przy położonym na wzgórzu dawnym kościele i klasztorze franciszkanów. Moją uwagę zwraca Dąb Jagiełły (ponad 6 m w obwodzie), wg tradycji to jeden ocalały z dwóch posadzonych przez króla Władysława w czasie powrotu po zwycięstwie pod Koronowem. Na przykościelnym cmentarzu odnajduję jeszcze grobowiec Kazimierza Mielęckiego, bohatera Powstania Styczniowego. Jego pogrzeb był wielkim patriotycznym wydarzeniem i zgromadził podobno 10 tysięcy mieszkańców tych okolic. Potem Noteć i urokliwa wyspa, gdzie w średniowieczu stał zamek a dzisiaj jest amfiteatr i teren rekreacyjny. Dalej małomiasteczkowy rynek. Widać, że 4 tys. Łabiszyn jest raczej sennym i prowincjonalnym ośrodkiem. Przed ratuszem pomnik miejscowego Judyma, doktora Juliana Gerpe. Za miastem wchodzę do lasu. Miało być spoko a zaczęły się schody, to nie jest leśna dróżka a raczej trasa motocrossu. Góra – dół, góra – dół, niewielkie pofałdowanie, ale daje w kość. To chyba efekt zlodowaceń. W każdym razie, mnie zrobiło się ciepło. Na domiar złego piach, trzeba uważać, aby nie pojechać. Niestety, odzywają się moje mocno obute popuchnięte palce. Na końcu lasu, po zaledwie 6 km marszu, podejmuję ryzyko zmiany butów na meszty. Najpierw idę dobre trzy km poboczem asfaltowej drogi a potem już kuśtykam polami w stronę Noteci. Robi się coraz większy upał. Jest kiepsko, liczę mozolnie wypracowane metry. Tak dochodzę do rzeki. I tu dopiero spotyka mnie niespodzianka. Most w remoncie, zdemontowany. Nigdzie nie wracam! Zakaz wstępu, ale mnie to nie rusza. Na szczęcie Noteć w tym miejscu nie jest jeszcze dużą rzeką. Decyzja, przechodzę po metalowej belce zamocowanej wzdłuż śluzy. Uff! Udało się. Za chwilę Kanał Notecki ze śluzą Dębinek (przystań kajakowa) i grupą amatorów sobotniej rekreacji na kajakach. Właśnie mają odprawę przed spływem. Dalej mordęga, upał i pylaste podłoże bądź asfalt. Ból nóg, po prostu dreptam i staram się nie przystawać, bo ponowny rozruch jest bolesny. Dochodzę do Trzcińca, tu spotykam jakieś 200 a może i więcej motocyklistów. Jadą na jakąś imprezę. Nie jestem w stanie ocenić ile długości ma ta kawalkada. Widok super. Jeszcze 4 km, mobilizacja i łapię drugi oddech. Idzie się ciut lepiej. Dochodzę do hotelu. Staram się poruszać normalnie, ale czy mi to dobrze wychodzi, to już inna sprawa. Dziś już tylko obiad w hotelowej restauracji i odpoczynek. Jutro rano na pociąg do domu. Samą Bydgoszcz pozwiedzam uczciwie jak przyjadę tu aby kontynuować swą wędrówkę wzdłuż dolnej Wisły. A tak w ogóle, to tym razem szedłem przede wszystkim przez Pałuki. Fajne tereny.

