Kamień Pomorski – Kamieniec Podolski

Kamień Pomorski – Kamieniec Podolski

Część 1. Kamień Pomorski – Poznań 396 km

ETAP 01. – 06.05.2021 Kamień Pomorski – Wolin 24 km
ETAP 02. – 07.05.2021 Wolin – Trzebież 23 km
ETAP 03. – 08.05.2021 Trzebież – Szczecin Golęcino 25 km
ETAP 04. – 09.05.2021 Szczecin Golęcino – Szczecin Centrum 15 km
ETAP 05. – 10.05.2021 Szczecin Centrum – Szczecin Dąbie 15 km
ETAP 06. – 11.05.2021 Szczecin Dąbie – Rekowo 25 km
ETAP 07. – 12.05.2021 Rekowo – Stargard 21 km
ETAP 08. – 13.05.2021 Stargard – Marianowo 25 km
ETAP 09. – 14.05.2021 Marianowo – Recz 28 km
ETAP 10. – 15.05.2021 Recz – Drawnik 21 km
ETAP 11. – 16.05.2021 Drawnik – Głusko 30 km
ETAP 12. – 17.05.2021 Głusko – Krzyż Wielkopolski 28 km
ETAP 13. – 18.05.2021 Krzyż Wielkopolski – Sieraków 35 km
ETAP 14. – 19.05.2021 Sieraków – Zajączkowo 22 km
ETAP 15. – 20.05.2021 Zajączkowo – Szamotuły 22 km
ETAP 16. – 21.05.2021 Szamotuły – Kiekrz 21 km
ETAP 17. – 22.05.2021 Kiekrz – Poznań 16 km

Część 2. Poznań – Kalisz 216 km

ETAP 18. – 03.09.2021 Poznań – Puszczykowo 22 km
ETAP 19. – 04.09.2021 Puszczykowo – Kórnik 23 km
ETAP 20. – 05.09.2021 Kórnik – Środa Wlkp 17 km
ETAP 21. – 06.09.2021 Środa Wlkp – Czeszewo 26 km
ETAP 22. – 07.09.2021 Czeszewo – Pyzdry 27 km
ETAP 23. – 08.09.2021 Pyzdry – Ląd 27 km
ETAP 24. – 09.09.2021 Ląd – Chocz 30 km
ETAP 25. – 10.09.2021 Chocz – Gołuchów 22 km
ETAP 26. – 11.09.2021 Gołuchów – Kalisz 22 km

Część 3. Kalisz – Kraków 336 km

ETAP 27. – 11.10.2021 Kalisz – Wolica 11 km
ETAP 28. – 12.10.2021 Wolica – Czempisz 22 km
ETAP 29. – 13.10.2021 Czempisz – Hipolity 32 km
ETAP 30. – 14.10.2021 Hipolity – Wieluń 25 km
ETAP 31. – 15.10.2021 Wieluń – Załęcze Wlk 18 km
ETAP 32. – 16.10.2021 Załęcze Wlk – Zwierzyniec 26 km
ETAP 33. – 17.10.2021 Zwierzyniec – Kłobuck 16 km
ETAP 34. – 18.10.2021 Kłobuck – Częstochowa 21 km
ETAP 35. – 19.10.2021 Częstochowa – Olsztyn 21 km
ETAP 36. – 20.10.2021 Olsztyn – Mirów 27 km
ETAP 37. – 21.10.2021 Mirów – Podzamcze 27 km
ETAP 38. – 22.10.2021 Podzamcze – Olkusz 28 km
ETAP 39. – 23.10.2021 Olkusz – Pieskowa Skała 30 km
ETAP 40. – 24.10.2021 Pieskowa Skała – Korzkiew 16 km
ETAP 41. – 25.10.2021 Korzkiew – Kraków 16 km

Część 4. Kraków – Biecz 187 km

ETAP 42. – 22.02.2022 Kraków – Kraków Łagiewniki 8 km
ETAP 43. – 23.02.2022 Kraków Łagiewniki – Wieliczka 14 km
ETAP 44. – 24.02.2022 Wieliczka – Staniątki 17 km
ETAP 45. – 25.02.2022 Staniątki – Bochnia 22 km
ETAP 46. – 26.02.2022 Bochnia – Borówna 18 km
ETAP 47. – 27.02.2022 Borówna – Czchów 21 km
ETAP 48. – 28.02.2022 Czchów – Zakliczyn 19 km
ETAP 49. – 01.03.2022 Zakliczyn – Bobowa 32 km
ETAP 50. – 02.03.2022 Bobowa – Gorlice 22 km
ETAP 51. – 03.03.2022 Gorlice – Biecz 14 km

Kamień Pomorski – Kamieniec Podolski

CZĘŚĆ 1 KAMIEŃ POMORSKI – POZNAŃ 396 km

ETAP 01. – 06.05.2021 Kamień Pomorski – Wolin 24 km

Rozpoczynam realizację nowego pomysłu. Zamierzam przejść trasę z Kamienia Pomorskiego do Kamieńca Podolskiego. Mała gra słów, a i wymiar odpowiadający polskiej fantazji. W przeddzień rozpoczęcia pierwszej części trasy swojego marszu, docieram z Głuchołaz do Kamienia ok. 15:00. Kwateruję w samym rynku, stylowy budynek. Decyduję się niezwłocznie na krótki spacer po miasteczku. I natychmiast dostaję solidną nagrodę za swą aktywność. Pomimo Covid jest otwarta katedra, mam więc okazję zajrzeć do środka i trochę pozwiedzać. Mało tego, trwa koncert muzyki organowej. Łapię się na dwa ostatnie kawałki. Przy moich zainteresowaniach tą formą muzyki, jest to wymiar w pełni satysfakcjonujący. Tak więc i słynne organy i możliwość wysłuchania na koniec kantaty Bacha. A i klimatu trochę poczułem. Potem jeszcze zwiedzanie katedry i do tego możliwość obejrzenia średniowiecznego, pełnego nastroju wirydarza. Dalej tzw osiedle katedralne, jedyny sektor miasta, który jakoś przetrwał zniszczenia wojenne. Parę obiektów wartych postoju i zainteresowania. W samym mieście ostała się jeszcze, oprócz super czytelnego dawnego układu urbanistycznego, brama miejska, trochę murów obronnych i pieczołowicie odbudowany średniowieczny ratusz. Reszta to zabudowa z 60-70 tych lat XX w. Miasto zostało totalnie zniszczone w 1945. W sumie Kamień Pomorski jest i wart odwiedzin i stanowi ciekawy początek mojej nowej wędrówki. Miasto atrakcyjnie położone nad zalewem, marina, amfiteatr nad brzegiem, małe uzdrowisko. Zupełnie fajny początek, no i do tego jeszcze super pierogi. Następnego dnia o 7:00 zaczynam. Chłodno i solidnie wieje. Kaptur i czapka. Najpierw polami, potem lokalną drogą łączącą popegierowskie osiedla. Od czasu do czasu widok na zalew. W sumie byłoby zupełnie ok, gdyby nie chłód i ciągły marsz pod wiatr. W końcu dochodzę do Wolina. Most z widokiem na osadę Wikingów i Słowian. Krótki spacer po centrum. Odbudowany w latach 90 tych gotycki monumentalny kościół i nowo budowana w stylu retrowersji namiastka dawnej starówki. Zakupy i odpoczynek. Będzie trochę bolało jutro. I była dłuższa przerwa w chodzeniu i mniejsza aktywność z powodu tego
koronawirusa. No cóż, trzeba będzie to przeżyć :-).

ETAP 02. – 07.05.2021 Wolin – Trzebież 23 km

Miało być nudnawo a wyszedł zupełnie ciekawy etap. Tak to zwykle na szlaku bywa. Pierwsze, lepsza pogoda niż wczoraj i zdecydowanie lepiej niż w prognozie. Dość chłodno, ale więcej słońca i zdecydowanie mniej wiatru. Rano wychodzę z Wolina, idę w kierunku osady Wikingów i Słowian. Taka duża makieta i myślę, że więcej tu ludzkiej wyobraźni niż prawdziwej historii. W sezonie pewnie znaczna frekwencja i sporo jasełek dla ludu. Potem kilka km drogą i ścieżką rowerową. Wiele nowych budynków nad zalewem. Co charakterystyczne, to bardzo dużo biało – czerwonych flag na posesjach. Miłe to i budujące. No, zdarzają się również zagrody z autami na obcych numerach, i nie są to rejestracje węgierskie. A potem już sam na sam z Zalewem Szczecińskim, ponad 10 km wzdłuż jego bezludnych brzegów. Ścieżka rowerowa, zero domostw, po lewej pastwiska, stada bydła lub koni, dziwacznie powykrzywiane od wiatru wiekowe wierzby. Długi marsz i zupełnie inny świat. Prawdziwy relaks. Wreszcie dobrze zagospodarowana wieś Czarnocin, jeszcze trochę lasem i jestem na przystani w Kopicach. Czas na rejs katamaranem przez Zalew do Trzebieży, wcześniej umówiłem to już z p.Leszkiem. Trochę buja, jednak sporo wrażeń i do tego fajna rozmowa z szyprem. W Trzebieży zakwaterowanie, spacer w przelotnym deszczu i odpoczynek. Jest nieźle.

ETAP 03. – 08.05.2021 Trzebież – Szczecin Golęcino 25 km

Pogoda coraz lepsza. Jeszcze dość chłodno, ale słońca więcej i bez wiatru. Zaczynam ścieżką rowerową w Trzebieży. Okazuje się, że nie grozi mi walka na poboczu drogi głównej lecz cały czas idę nową i bezpieczną trasą dla cyklistów. Piękny las. Do drodze 3 zadbane wioski m.in. Uniemyśl, który został założony w ramach akcji osadniczej w XVIII w. organizowanej w czasach panowania Fryderyka Wielkiego. Widać, że tutejsza okolica dobrze prosperuje. Pewnie dzięki polickiej chemii. W Jasienicy, korzystając z uprzejmości miejscowego plebana oglądam kościół i pozostałości poaugustiańskiego klasztoru, który działał tu do czasów reformacji w XVI w. Na mojej trasie, tak jak i wczoraj, rzuca się w oczy duża ilość biało-czerwonych flag. Widocznie cała ta okolica jest zamieszkała przez jakieś mało postępowe towarzystwo. Rozpoczynają się tereny zdominowane przez wielką chemię. Moja trasa przebiega obok baz rozładunkowych i innych obiektów tego wielkiego kompleksu. Wszędzie pełno taśmociągów i różnych instalacji. W powietrzu czuć charakterystyczne zapachy, pojawiają się też tablice informujące o możliwych zagrożeniach. Podmiejska zabudowa doprowadza mnie niespodziewanie do centralnego placu Polic. Tu widać, jak zniszczone musiało być to miasto w czasie ostatniej wojny. Poza odbudowaną kruchtą dawnego gotyckiego kościoła, nie zostało nic. Pewnie niebawem, wzorem wielu innych miast, i Police zafundują sobie jakąś namiastkę starego miasta. Przecież to miasto zasobne i dobrze prosperujące. Historia Polic to przede wszystkim dzieje wielkiej fabryki benzyny syntetycznej, działającej tu w czasie II wojny światowej. Obozy pracy i alianckie naloty dywanowe. Po wojnie to wyłączona aż do jesieni 1946 roku spod polskiej jurysdykcji enklawa, ważna ekspozytura sowieckiego szabru, wywożonego w głąb ZSRR. Na koniec interesujące lapidarium w parku miejskim i powoli wychodzę z Polic. Zaczyna się Wielki Szczecin. I niestety, początek drogi przez mękę, trafiam na szosę w przebudowie. Duży ruch i na poboczu nie jest bezpiecznie. Idę ostrożnie skrajem drogi, długi odcinek. W końcu normalny chodnik. Dochodzę do hotelu. Z okna widok na rozlewisko Odry i leżący Szczecin.

ETAP 04. – 09.05.2021 Szczecin Golęcino – Szczecin Centrum 15 km

Wychodzę o 9:00, mam dość czasu do 14:00, godziny zakwaterowania, nie muszę się nigdzie spieszyć. Piękna majowa pogoda. Przedmieściami dochodzę do terenów stoczni szczecińskiej. Serce pęka. Co zostało z tej kiedyś wizytówki polskiego przemysłu. Zbliżam się do centrum. A więc Wały Chrobrego, symbol Szczecina, zbudowane na początku XX w. z inicjatywy nadburmistrza Hakena okazałe założenie architektoniczne. To rzeczywiście duma miasta. Rozmach i wspaniały widok. Polskie flagi podkreślają w szczególny sposób wyjątkowość tego miejsca. W oczekiwaniu na zameldowanie w hotelu, dygam 3 godziny po mieście. W Szczecinie jest dobry patent, czerwona linia namalowana na chodniku wyznacza turystyczny szlak miejski, obejmujący wszystkie najciekawsze miejsca. Idę więc do Filharmonii Szczecińskiej i Centrum „Przełomy”, dwóch super nowoczesnych wyróżników miasta. To naprawdę już międzynarodowa półka. Perełki. Szkoda, że ten cholerny Covid nie pozwala na zwiedzenie tych dwóch super interesujących obiektów. Potem zamek Książąt Pomorskich, rynek Sienny i katedra. Szczecina w sumie nie znałem i muszę przyznać, że ma on w sobie „to coś”. Co prawda jeszcze widoczne są skutki wojennych zniszczeń i lata niedoinwestowania w czasach PRL-u, ale miasto ma ogromny potencjał. Trwa jeszcze budowa nowej szczecińskiej „starówki”. W mieście jest innych ciekawych miejsc, które poznaję w czasie popołudniowego spaceru. Dworzec PKP, plac Tobrucki, Czerwony Ratusz, najstarsze czynne kino świata „Pionier” (od 1907), ulica knajpek – deptak Bogusława, ronda i charakterystyczne „gwiaździste” ulice. Potem Łasztownia, rzeczna wyspa w samym centrum Szczecina, kiedyś baza przeładunkowa i dzielnica przemysłowa. Tu mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony to ciekawy pomysł na rewitalizację tego zaniedbanego przez lata terenu, a z drugiej, być może ze względu na PESEL nie do końca już czuję taki styl i takie klimaty. Widać jednak, że to bardzo popularne miejsce, szczególnie wśród młodych i pomimo pandemii są tu i tak niezłe tłumy. Po zmierzchu jeszcze jedna rundka po mieście. Plac Orła, iluminowana Filharmonia, Wały Chrobrego, rynek i „stare” miasto. Pochodziłem. Warto było. Super dzień, super pogoda, super miasto.

ETAP 05. – 10.05.2021 Szczecin Centrum – Szczecin Dąbie 15 km

Sielanka, Wspaniała pogoda, ciepło, krótkie spodnie, sama koszulka i kapelusz na głowie. Rano idę jeszcze na krótki spacer. Niedaleko zabytkowej kamienicy Loitzów , interesująca wystawa nt szczecińskiego Bauhausu, po drodze tradycyjne uliczne pompy (do dzisiaj zachowało się ich 28) i dom, w których urodziła się w 1729 roku późniejsza caryca Katarzyna II. Na dobre z hotelu wychodzę o 11:00. Opuszczam centrum, przekraczam Odrę Zachodnią i wchodzę do dzielnicy portowo- przemysłowej. Proza, idę wzdłuż ruchliwej drogi wylotowej. Trochę chodnikiem, trochę ścieżką rowerową. I tak do mostu celnego. Tu krótki odpoczynek nad wodą i wkraczam do Szczecina Zdroje. Zaskoczenie. Spodziewałem się terenów podmiejskich, a tu zamiast zwykłej pipidówki, zielone przyjazne dla ludzi osiedla. Zbaczam z trasy i postanawiam odwiedzić jezioro Szmaragdowe. Powstało wskutek działalności człowieka. Eksploatowano w tym miejscu metodą odkrywkową kredę i margle. Prawie sto lat temu coś się obsunęło i nastąpił zalew odkrywki. Nowo powstały strumień wypełnił całą nieckę i pojawiło się piękne jezioro. Miejsce, otoczone Puszczą Bukową, ma wiele uroku i jest ładnie zagospodarowane. Na pewno stanowi jeden z popularnych celów wycieczek mieszkańców Szczecina. Potem jeszcze trochę pięknego lasu i powrót na powierzchnię. Końcówka etapu wzdłuż drogi wylotowej. Podmiejski hotel, super warunki. Krótki lajtowy etap.

ETAP 06. – 11.05.2021 Szczecin Dąbie – Rekowo 25 km

Rewelacja. Pogoda marzenie. 20 km po Puszczy Bukowej. Wspaniały drzewostan, super drożnia i pełen relaks. Po drodze leśniczówka Kołówko, potem zanik łączności. Idę trochę za daleko na południe, ale nie żałuję. Dzięki tej pomyłce trafiam do zadbanego dendrarium w Glinnej. I to w taką pogodę. Nieco dalej „nowy” niemiecki cmentarz wojskowy. Podobnych jest w naszym kraju kilkanaście. Tu pochowano szczątki 10 tys. osób, wg planu docelowo ma być 30 tys. Pierwszy raz mam okazję oglądać takie miejsce. Opuszczam tereny leśne i zmierzam do głównego celu dzisiejszego etapu dawnego klasztoru w Kołbaczu. To już wielka historia. Trwa poważny remont, ale dzięki życzliwości księdza i kościelnego udaje mi się wejść do wnętrza kościoła. Obecny kościół obejmuje prezbiterium i transept. Nawa główna od setek lat to wielki spichlerz (cztery piętra drewnianego szkieletu), w którym okazjonalnie odbywają się ciekawe imprezy i wystawy. Pozostałości klasztoru to pomnik historii. Oprócz kościoła zachował się Dom Opata (obecnie biblioteka) i Dom Konwersów. No i oczywiście, nie można pominąć słynnej gotyckiej rozety, znajdującej się na kościelnym szczycie oraz użytkowanej do dziś gotyckiej stodoły. To miejsce ma duży potencjał i kiedy będzie lepiej zagospodarowane, stanowić może obowiązkowy punkt dla wielu turystów. Potem jeszcze dobre trzy km marszu polną drogą i agroturystyka w Rekowie. Miła gospodyni i dobre warunki do odpoczynku.

ETAP 07. – 12.05.2021 Rekowo – Stargard 21 km

Rano wychodząc z agro robię mały falstart i kilkaset metrów w plecy. Korekta i polną drogą dochodzę do lasu. Nie jestem zupełnie sam, w pobliżu kręcą się sarny i zające. Następnie duża wieś Kobylanka, gdzie przy kościele „wieniec pokoju”. To pamiątka po toczonej kiedyś wojnie pszennej pomiędzy Szczecinem i Stargardem. Kiedy cały konflikt zażegnano, to na zgodę, w połowie drogi posadzono lipę. Uroczystość ta jest powtarzana co sto lat i tak zasadzonych lip przybywa. Następna uroczystość w 2060 roku. Potem obok drogi krajowej ścieżką rowerową dochodzę do Morzyczyna, ciut zbaczam z trasy i jestem na dobrze zagospodarowanym nabrzeżu. Ku mojemu zaskoczeniu to dobrze zagospodarowana wioska letniskowa, położony nad samą wodą mały amfiteatr, przystań, żaglówki, mała gastronomia i ładny widok na jezioro Miedwie. A potem już cały czas wzdłuż drogi dojazdowej do Stargardu. Dobrze, że bezpiecznie, wydzieloną ścieżką. Trochę jednak nużące, bo idę tak dobre parę km. Już widać wieże miasta, mijał obelisk dokumentujący przebieg południka 12. W centrum miasta nie spieszę się i na dojściu do hotelu staram się trochę pooglądać. Ciekawe, z jednej strony Stargard w 1945 roku zniknął praktycznie z powierzchni ziemi i miasto wypełniła nowa zabudowa. Z drugiej jednak zachował się historyczny kształt miasta, oparty o rzeką Inę i kanał młyński, wysokie wały, duże fragmenty murów obronnych z efektownymi basztami i bramami miejskimi. W obrębie starego miasta odbudowano po wojnie monumentalną kolegiatę NMP (99 m h), kościół św.Józefa, ratusz z odwachem, arsenał i kilka kamienic. To wystarczy, aby mieć namiastkę świetności dawnego Stargardu. Wieczorem idę z przyjemny spacer i robię parę zdjęć. Idę otaczającym starówkę pięknym parkiem. To dawna fosa, obecnie ładnie zagospodarowana. Nastrojowe oświetlenie, tablice opisujące historię miasta, szczególnie z tą bardzo bolesną, która jest związaną z okresem wojny trzydziestoletniej. Udaje mi się zrobić kilka fajnych zdjęć podświetlonych efektownie zabytków. A więc znowu kolegiata, ratusz i zabytkowe bramy i baszty. W sumie Stargard jest miastem wartym odwiedzin.

ETAP 08. – 13.05.2021 Stargard – Marianowo 25 km

Z reguły na szlaku jest tak, że gdy spodziewamy się prozaicznego etapu, to spotyka nas coś szczególnego. Tak było i tym razem. Chłodniej, ale pogoda ok. Dopiero wieczorem przyjdzie burza. Rano na dobry początek udaje mi się wejść do wnętrza remontowanej stargardzkiej kolegiaty. Pomimo rozstawionych rusztowań wrażenie jest imponujące. Potem już przedmieścia miasta i dochodzę do rzeczki Krąpiel . Ta nieduża rzeczka, 70 km długości, będzie mi dziś towarzyszyć przez znaczną część etapu. Będę szedł pod jej prąd kilkanaście km. Rzeczka ma bieg naturalny, urwiska, zakola i meandry, połamane drzewa. Romantycznie, ale czym więcej wrażeń, to coraz więcej niespodziewanych kłopotów. Widoki są super, Krąpiel jest poprzegradzana stosami powalonych drzew, do tego głazy i dziwne kształty kikutów pni. Prawdziwe uroczysko. Pierwszy raz widzę chyba tak dziką rzekę. Cały czas idę czerwonym szlakiem, ale słowo szlak na tym odcinku to gruba przesada. To raczej Amazonia i przydałaby się jakaś ostra maczeta. Tempo 1,5 km na godzinę. Moja walka trwa jakieś 2 godziny. Nie żałuję, warto było. Super przygoda. Potem ruiny dawnego grodziska i już „normalny” szlak. Teraz, już na spokojnie mogę podziwiać tą piękną rzeczkę. Dochodzę do Pęzina. Tu rozczarowanie. Jeden z najbardziej znanych pomorskich zamków jest remontowany i muszę się obejść smakiem. Kiedyś stanowił własność templariuszy, potem joanitów, następnie zniemczonych pomorskich rodów Borków i Puttkamerów (spokrewniła się z nimi Maryla Wereszczakówna). Na deser 8 km prozy i jestem w Marianowie. I tu na koniec etapu niespodzianka. Dość, że mam dzisiejszą metę w klimatycznym, starym młynie, wyremontowanym przez prawdziwych pasjonatów, to jeszcze w wiosce znajduje się autentyczny średniowieczny klasztor. Do czasów reformacji służył zakonowi cystersek, a potem zamieniono go na dom dla wysoko urodzonych panien (do 1945). Jedną z pensjonariuszek w Marianowie była przez 15 lat na początku XVII w. słynna Sydonia von Borck. Postać tragiczna i tajemnicza. Piękna (minimum 15 narzeczonych), kapryśna i konfliktowa arystokratka. Ostatecznie ścięta i spalona na stosie. Pewnie mogłaby być bohaterką kilku niezłych seriali. Jest śladów w Marianowie poszukiwał w XIX w. Theodor Fontaine. A sam klasztor? Autentyczny i bardzo naturalny, utrzymywany i remontowany (?) staraniem miejscowego księdza. W ogóle całość w sielskim klimacie. Do tego przepiękne wnętrze kościoła z bogatym wyposażeniem. Tyle na dzisiaj wystarczy.

ETAP 09. – 14.05.2021 Marianowo – Recz 28 km

Opuszczam romantyczny młyn. Jest pochmurno. Idę na czuja, bo nie łapie mi internet z mapą. Wybieram trasę południowym brzegiem jeziora i tak zmierzam do Wiechowa, gdzie mam dojść do czerwonego szlaku. Niestety, mam dalej problem z nawigacją i dzwonię do kumpla Jacka, który zaczyna mną zdalnie kierować. Niedaleko za wsią droga polna z wysoką mokrą trawą i do tego zaczyna dobrze padać. Po półgodzinie buty mam mokre. Trasa jest bardzo słabo oznakowana, tylko czasami zdarza się jakiś wyblakły, ledwie widoczny czerwony znaczek. Na rozstaju wybieram lewą ścieżkę i jest to zła decyzja. Nie tragedia, ale nadłożyłem jakiś kilometr. Dzięki Bogu, trochę szczęśliwie trafiam na Odargowo i tu wracam na szlak. Jacek kieruje mnie asfaltem w stronę Sadzka. Za wioską decyduję się na reset telefonu. W takiej sytuacji jest zawsze pewne ryzyko, a nuż coś nie odpali. Ale jest ok i co najważniejsze zaczyna znowu działać internet. Dalej proza, pochmurno, raz w pelerynie, raz bez, wioski po dawnych PGR- ach. Tu do tej pory widać, niestety, bolesne skutki „reform” Balcerowicza. Gdyby nie to, że jest dziadowska pogoda, to etap zupełnie fajny. Idę lasami i drogami polnymi. Teren lekko pofałdowany, przydrożne wierzby, pola kwitnącego rzepaku. Tak dochodzę do Recza. Małe miasteczko. Wart obejrzenia kościół z XV w., dwie bramy miejskie z fragmentami murów, zachowany bardzo czytelny średniowieczny układ ulic. I zasłużony odpoczynek. W sumie dość ciężki etap.

ETAP 10. – 15.05.2021 Recz – Drawnik 21 km

W dalszym ciągu idę terenami dawnej Nowej Marchii, należącej przez kilkaset lat do Brandenburgii. Historia tego pasa ziem pomiędzy Pomorzem Zachodnim a Wielkopolską, choć ciekawa jest w Polsce stosunkowo mało znana. Pogoda ok. Z Recza wychodzę dopiero o 9:00. Okazuje się, że zupełnie nieświadomie zaliczyłem spory fragment szlaku cysterskiego na odcinku Kołbacz – Marianowo – Recz. Teren morenowy, lekkie pofałdowania, zboża i kwitnący na około rzepak. Do tego piękne aleje starych drzew, raz kasztanowce, to znowu jawory i klony, aż wreszcie lipy. Dochodzę do Nętkowa z ruinami neogotyckiego kościoła. To jedna z wsi „dzieci Balcerowicza”. Niestety, w tej okolicy takich wiosek jest więcej. Widać zastój, zrujnowane pegierowskie budynki i beznadzieję. Zamieniam parę słów z piwoszami sprzed miejscowego sklepu. Pełna kurtuazja. I dalej polne drogi, natura, cisza i zieleń, potem lasami aż do rezerwatu Czarne Torfowisko. I tak do Drawna. Tu mieszanka, widoczny i postęp, ale i są relikty minionej epoki. Zabytkowy kościół z charakterystyczną wieżą z muru pruskiego w trakcie remontu. Z wieży został tylko drewniany szkielet, który jest lewarowany i ma wzmacniany fundament. Rozmawiam chwilę z księdzem, który zaprasza mnie z rok :-). Jeszcze skromne pozostałości po zamku Wedlów, najważniejszego rodu rycerskiego w tych okolicach i drogą wzdłuż jeziora opuszczam miasteczko. Dochodzę do Drawy, przy moście dawna bindunga, zamieniona obecnie na początkową przystań spływów kajakowych. Jeszcze kilkaset metrów i urocze agro. Nad samą Drawą. Bajkowe położenie i niesamowity klimat. Do tego własne kury i swojskie jaja. Już wiadomo co zamówiłem na śniadanie.

ETAP 11. – 16.05.2021 Drawnik – Głusko 30 km

Etap marzenie z końcowym klapnięciem na dupę. Rano super śniadanie, rozmowa z miłymi gospodarzami i pomimo lekkiego deszczu wychodzę zgodnie z planem. Deszczyk ustaje, wypogadza się i idę pięknymi trasami Drawieńskiego PN. Przemierzam dawny szlak solny, który wybrukowano kamieniem kamieniem . Przepiękny las, dobre oznakowanie i ogólne zagospodarowanie turystyczne. Wiaty i ławki, przystanie, punkty odpoczynku. I do tego wszystkiego wspaniała Drawa. Rzeka wije się u podnóża wysokiej skarpy. Trasa rewelacyjnie wytyczona, wspaniała ekspozycja. Idę szlakiem czerwonym S.Czarnieckiego. To tędy m.in. przez most w Barminiu, nasz słynny hetman prowadził wojska polskie po szwedzkim potopie. A, że opinia o tym przemarszu nie jest dobra i jednoznaczna, to już zupełnie inna sprawa. Dwukrotnie zbliżam się na dość długich odcinkach do urwistego brzegu nadrzecznej skarpy. Szlak jest świetnie zabezpieczony drewnianymi barierami, więc można bezpiecznie delektować się przepiękną panoramą. Po drodze mijam starą osadę Zatom i maleńkie Moczele. Mam również okazję zejścia specjalnymi schodami do Wydrzego Głazu. Bagatela 14 m obwodu i 45 ton wagi. Przed 15 tys. lat przybył tu wraz ze zlodowaceniem ze szwedzkiej Smalandii. Jeden minus, to to, że w maju obowiązuje zakaz pływania po Drawie kajakiem. Od lipca może codziennie korzystać z tej formy aktywnego wypoczynku do 700 kajakarzy dziennie. Jak wtedy musi wyglądać ta okolica? Zgodnie z prognozą pogoda się pogarsza i zaczyna padać. Ostatnie 6 km do Głuska idę w pelerynie w rzęsistym deszczu. Nie patrzę na ulewę, chcę jak najszybciej znaleźć się na kwaterze. Jeszcze tylko kilkaset metrów. Schodzę do Drawy i … most w rozbiórce, wstęp wzbroniony. Normalnie pewnie bym próbował przejść po stojącej konstrukcji. Jestem jednak w pojedynkę, jest mokro i ślisko, czuję już trochę zmęczenie. I na dodatek na drugiej stronie stoi od dłuższego czasu na światłach jakiś samochód. Czarna rozpacz. Szukam alternatywy. Jest. Cena do przyjęcia, jakieś dodatkowe 4-5 km. Mokry dochodzę na kwaterę. Co z tego, że przestało padać, skoro mam przemoczone buty i jestem zmarznięty. Miła pani zostawia mnie samego w starym domu, teraz przeznaczonym wyłącznie dla letników. Jest wszystko ok, ale zimno. Nie ma mowy aby się rozgrzać i wysuszyć. Noc będzie ciężka. Ale etap pierwsza klasa. Naprawdę super!

ETAP 12. – 17.05.2021 Głusko – Krzyż Wielkopolski 28 km

Wstaję niezbyt zrelaksowany. Użyłem dodatkowo narzuty i niepościelonej kołdry z drugiego tapczanu. Wiele to jednak nie dało. Najbardziej boję się przeziębienia. To byłaby kaplica i pewnie przymus rezygnacji z moich planów. 2 x theraflu i spanie w opakowaniu. Wszystko po to aby jakoś się wybronić. Słoneczny poranek, idę pod nadleśnictwo i kościół. To „centrum” niewielkiego Głuska. Ruszam w trasę, na razie pogoda ok, padać ma potem. Przede mną „leśny” etap. Trzeba trzymać więc dyscyplinę marszu i nie marnować czasu. Mijam elektrownię na Drawie, potem pozostałości po umocnieniach Wału Pomorskiego i na końcu świata Łęczyn. Fajna sprawa, mała osada na zupełnym zadupiu. Istne cudo. Droga prowadzi w kształcie litery U, omija torfowisko i moczary. Kilka domostw, trochę krów, jakieś maszyny do wydobycia torfu. Przy mostku przez Strugę Mierzęcińską odpoczynek na biwaku turystycznym z małą przystanią kajakową, położonymi nad tą malowniczą rzeczką. Zupełne odludzie. To „lubuskie” Mazury czekające na odkrycie. Potem lasy i wioski z charakterystycznymi domami z czerwonej cegły i rozsypującymi się kościołami po ewangelikach. Szkoda, niektóre można by jeszcze uratować. Cały czas lasami i tak docieram na nocleg w Łokaczu Wielkim, obecnie przedmieściu Krzyża. Zdążyłem przed deszczem. Jakoś udało się rozruszać i wyjść z dołka.

ETAP 13. – 18.05.2021 Krzyż Wielkopolski – Sieraków 35 km

Mam zamówiony nocleg w stadninie w Sierakowie, powinienem tam dotrzeć do godziny 16:00. Prognoza mówi, że około południa przyjdą deszcze a przede mną nadnoteckie puszcze i trzydzieści parę km. Wychodzę już o 5:30. Opłotkami obchodzę Krzyż. Wiem, że niewiele tracę. Miasteczko jest znane jako ważny węzeł kolejowy i ma stosunkowo krótką historię. Szybko dochodzę do Noteci, która jest granicą Pomorza i Wielkopolski. Most i zaczyna się Drawsko, przed wojną pierwsza polska miejscowość na tych terenach. Potem trochę lasem, trochę asfaltem i zbliżam się do Piłki. Stamtąd już jakieś 20 km cały czas lasem. Okazuje się, że to taka dzika puszcza, ale nieźle zagospodarowany las. Zręby, nowe nasadzenia, dobra sieć dróg i przyzwoite oznakowanie. No, oprócz jednego miejsca. Musieli wyciąć na krzyżówce jakieś drzewo ze znakiem i jestem ciut zdezorientowany. Kłopoty z internetem nie pomagają mi w wybraniu dobrego rozwiązania. A w puszczy jak to w puszczy, dokonam złego wyboru i mogę mieć nieźle w plecy. Muszę więc mieć pewność, że idę właściwą drogą. I szukam. Ze trzy razy łaziłem tam i z powrotem, aby mieć 100 % pewności. Straciłem jakieś pół godziny, ale znalazłem dobrą drogę. Pogoda jakoś wytrzymała (tylko przelotne deszcze) i do Sierakowa przychodzę już o 14:00. A zrobiłem dzisiaj 35 km. Nogi czuję, przede wszystkim stopy. Na nowe buty ze specjalnie obstalowanymi wkładkami nie mogę jednak narzekać. Spisują się super. A boleć trochę po takim etapie ma prawo. W Stadzie Ogierów (prawidłowa nazwa!) spotyka mnie nagroda, dzisiaj śpię po pańsku, jestem jedynym gościem zakwaterowanym w pałacu. Odpoczywam i zaczynam szukać jakiegoś noclegu we Wronkach na jutro. Wszystko pozajmowane przez pracowników (nasi i ukraińscy). Takie czasy. Muszę skorygować swoje plany, ominę Wronki i pójdę przez Zajączkowo (znalazłem tam nocleg). Pod wieczór idę do miasteczka. Dość ciekawie i warto obejrzeć „wybudowany” w latach 90 tych zamek Opalińskich (1 gotyckie skrzydło), ryneczek ze stosunkowo spójną i charakterystyczną zabudową, budowany na nowo, zawalony kilkanaście lat temu, kościół poewangelicki. Na koniec perła Sierakowa, kościół NMP z bogatym barokowym wystrojem. W kościele msza, muzeum w zamku nieczynne, stajnie pozamykane. Postanawiam jutro zrobić małą dogrywkę w Sierakowie.

ETAP 14. – 19.05.2021 Sieraków – Zajączkowo 22 km

Rano, zgodnie z planem, zwiedzam Sieraków. Niestety, nici z obejrzenia stadniny. Covid. Pozostają mi stare, wspaniałe dęby. Najstarszy okaz ma podobno 700 lat. Idę więc do kościoła. Cacko. Przepiękne barokowe ołtarze, misternie zdobione stalle i loża kolatorska. Epitafia Opalińskich m.in. Jana i Zofii, rodziców polskiej królowej Katarzyny i jednocześnie dziadków najdłużej panującej królowej Francji Marii Leszczyńskiej. Potem muzeum w odbudowanym zamkowym skrzydle. Najcenniejsze eksponaty to 5 bogato zdobionych i pięknie odrestaurowanych sarkofagów Opalińskich. Pompa funebris czyli zwyczaje oraz cały ceremoniał pogrzebowy to bardzo szczególny wyróżnik kultury sarmackiej. Potem „długie” wyjście z miasteczka. Idę na południe, dobrze zagospodarowane tereny rekreacyjne, nowa infrastruktura, skupiska nowoczesnych domków letniskowych. Z tej strony Sieraków prezentuje się naprawdę korzystnie. Dalej lasy, polne drogi, stawy i jeziorka. Nieźle zmęczony dochodzę w końcu do Zajączkowa. Nad jeziorem pięknie usytuowany pałac z parkiem. Niestety, aktualnie wszystko opuszczone i zamknięte na cztery spusty.

ETAP 15. – 20.05.2021 Zajączkowo – Szamotuły 22 km

Pogoda niezła. Polne drogi, lasy, trochę szlakiem, trochę ścieżkami rowerowymi i trochę czystej improwizacji. Po drodze kilka wiosek. Typowy etap na dojście, ale idzie się dobrze. Niespodzianka pod koniec. Przed samymi Szamotułami idę na szagę polami i łapie mnie gradobicie. Jakieś 1,5 – 2 km w drobnym (na szczęście) gradzie. W samym mieście już po kłopocie, robi się słonecznie i ciepło. Zwiedzam muzeum w zamku Górków. Znowu jestem jedynym gościem, a więc pełen komfort. Pani przewodnik i ja ciekawski. Interesująca czasowa wystawa wyrobów z porcelany z dawnej fabryki w Pacykowie k.Stanisławowa. W parku obok zamku Baszta Halszki związana z dramatycznymi i w sumie tragicznymi losami Elżbiety Ostrogskiej. Jej przekleństwem było to, że oprócz urody została obdarzona wielkim bogactwem. Potem gotycka bazylika, wybudowana po wojnie polsko – krzyżackiej za pieniądze pochodzące z wykupu wziętych do niewoli w bitwie pod Koronowem bogatych rycerzy. Historię tego miejsca opowiada mi przypadkowo spotkany przechodzień, który okazuje się wielkim pasjonatem dziejów tej okolicy. Taka spontaniczna rozmowa. Fajna sprawa. Odpoczynek w hotelu kompleksu sportowego na płd krańcu miasta.

ETAP 16. – 21.05.2021 Szamotuły – Kiekrz 21 km

Wychodzę o 9:00. Mam dużo czasu i niewiele km. Temperatura średnia, ale słonecznie. Z Szamotuł poboczem wzdłuż lokalnej drogi. Potem przerzucam się na ścieżkę obok linii kolejowej. Od Pamiątkowa idę leśny odcinek wzdłuż jeziora a potem już Traktem Napoleońskim w kierunku Kiekrza. Po drodze nowe, rosnące jak grzyby po deszczu, podpoznańskie osiedla. Trzeba przyznać, że dużo ciekawych pomysłów architektonicznych. To już nie czasy wielkich monotonnych blokowisk. Przekraczam S 11 i zbliżam się do Jeziora Kierskiego. Dziś nocuję w ośrodku Jacht Klubu Wielkopolskiego. Szkoda, że dość chłodno i amatorów żagli jak na lekarstwo. Znowu sam w okazałym pawilonie i mogę zapomnieć o klimatach bazy żeglarskiej. Na pewno mam warunki, aby spokojnie i w ciszy wypocząć 🙂

ETAP 17. – 22.05.2021 Kiekrz – Poznań 16 km

Wejście do Poznania od strony Kiekrza rewelacja. Tak komfortowo do dużego miasta wchodziłem parę lat temu do włoskiej Bolonii. Cały czas szlak i tereny rekreacyjne. Podmiejskie lasy a później już parki. Do tego jeziora i stawy. Ławki i punkty odpoczynku. Przystanie i mała gastronomia. Jest sobota i pomimo słabej aury, dość dużo amatorów aktywnej rekreacji. Rowerzyści, biegacze i spacerowicze. Przechodzę przez zadbany piękny park na Sołaczu i wchodzę do centrum miasta. Ponieważ mam trochę czasu do zakwaterowania na Starym Mieście, mogę (muszę) po drodze trochę pozwiedzać. Idę na Wzgórze Przemysła zobaczyć zamek. Tragedia. Rzeczywiście, jak niektórzy mówią, zamek Gargamela. Wg mnie to profanacja historycznego miejsca i wyraz chorych ambicji. A w Poznaniu Wawelu nie będzie. Po prostu. Potem kościół franciszkanów i degustacja, a jakże, rogala św.Marcina. Płacę 7,90 pln. Warto! Zaglądam pod ratusz i po chwili zajmuję rewelacyjną kwaterę, jakieś 50 metrów od rynku. Herbatka i idę na Ostrów Tumski. To jedno z miejsc gdzie zaczęła się Polska. Katedra ze Złotą Kaplicą, Akademia Lubrańskiego, psałteria, kościół NMP i pałac arcybiskupi. Decyduję się także na zwiedzenie wystawy w Bramie Poznania, która mnie nie powala. Całość pretensjonalna i może dobra dla rodzin z małymi dziećmi. Odpoczynek i wieczorny spacer w niezłym chłodzie. Kolegiata MB, a potem idę Świętym Marcinem do zamku cesarskiego i parku Mickiewicza. Wracam przez plac Wolności. Niestety, pogoda nie sprzyja zwiedzaniu. Łażę bez entuzjazmu. Do Poznania wrócę i wtedy postaram się lepiej go poznać i zrozumieć. Tu rozpocznę przecież następny etap mojej wędrówki do Kamieńca Podolskiego. Być może już tej jesieni.

CZĘŚĆ 2. POZNAŃ – KALISZ 216 km

ETAP 18. – 03.09.2021 Poznań – Puszczykowo 22 km

W przeddzień jadę IC do Poznania. O tym, że wyruszam na trasę zdecydowałem wczoraj. Do chodzenia jestem zupełnie nieprzygotowany fizycznie. Przez cały sezon byłem zajęty pracą. Było naprawdę intensywnie i nie miałem czasu a i pewnie ochoty też na choćby najkrótszy trening. Mentalnie trasa jest rozpracowana, ale parę kilo więcej i w ogóle nierozruszany organizm. Takie są fakty. Jak zwykle sprzyja mi znowu pogoda. W całej Polsce nastąpiła poprawa po wielodniowej bryndzy. Wczesnym popołudniem jestem już w Poznaniu. Idę do znanego mi z poprzedniego razu lokum przy Klasztornej (na samym zapleczu rynku). Plan na dzisiaj bardzo prosty. Muzeum Powstania Wielkopolskiego, Centrum Kultury czyli dawny zamek cesarski i Stary Browar (nowoczesne centrum handlowe w starej substancji fabrycznej). Realizacja 100%. Pełna satysfakcja i do tego super pogoda. Rano idę do Warty, potem wzdłuż rzeki i nadspodziewanie przyjemną drogą do Dębiny. Później Luboń, który po prostu trzeba przejść. Jeszcze niemiła niespodzianka w postaci zlikwidowanego przejścia nad potokiem (kilkaset metrów w plecy) a potem coraz ładniej. Idę leśnymi ścieżkami wzdłuż Warty. Niestety, zaczynam „czuć” organizm. Tego się nie oszuka. Nie ma co picować, zardzewiałem. Zobaczymy co będzie następnego dnia rano. W końcu dochodzę do Puszczykowa, kilka przedwojennych willi, kwatera ok, krótki odpoczynek. Potem idę do Muzeum Arkadego Fiedlera, które mieści się w jego powojennym domu. Jestem trochę rozczarowany. Taki mix „ogrodu bajek” z lekkim odcieniem komercji. O Fiedlerze jako człowieku nic nowego generalnie się nie dowiedziałem. Ale jest też autentyczna radość. Odnalazłem 3 okładki moich książek z dzieciństwa: Orinoko i Wyspa Robinsona (te czytała mi jeszcze moja Babcia) i Dywizjon 303. Zakupy i powrót na odpoczynek. Wieczorem przeglądając internet dowiaduję się, że planowana za 4 dni przeprawa promem przez Wartę w Czeszewie jest nieaktualna. Dzwonię do leśnictwa i ku miłemu zaskoczeniu, słyszę deklarację, że pan leśniczy jednak przerzuci mnie jakoś przez rzekę.
Pierwszy sukces.

ETAP 19. – 04.09.2021 Puszczykowo – Kórnik 23 km

Etap na czas i na bogato. Chcę zobaczyć jednego dnia i Rogalin i Kórnik. Niestety, niezbyt pasują mi godziny otwarcia. Rogalin dopiero od 10:00, a Kórnik tylko do 15:00 (ostatnie wejście). Wychodzę więc 6:30, jeszcze chłodno, ale pogoda ok. Na początek trudna przeprawa przez Wartę. Most w przebudowie, trochę sfaulowałem i dałem jakoś radę. Jestem na drugim brzegu i idę szczytem wału. Widok na zamgloną rzekę i otaczające ją łęgi. Dochodzę do pięknie położonego starego drewnianego kościółka w Rogalinku, a później po drodze do Rogalina rozpoznaję rosnące na łąkach stare dęby, które miałem już okazję podziwiać na filmach reklamujących te okolice.
Do przypałacowego parku wchodzę przed dziewiątą. Mam dużo czasu do wejścia, idę więc „ inwentaryzować” stare rogalińskie dęby. Jest Lech, jest Czech, jest i Rus. W sumie podobno prawie dwa tysiące tych szlachetnych drzew. Rzeczywiście są imponujące i niesamowite. Potem ogród i trochę czekania na wejście. Idę do kasy i co? Dowiaduję się, że mogłem wejść już o 9:15. Trudno, „taki mamy internet”. Na wnętrza pałacu i galerię obrazów mam dokładnie godzinę i kwadrans, do 11:00. Inaczej nie zdążę wejść do zamku w Kórniku. Zwiedzanie pałacu z przewodnikiem regulaminowe 45 minut. Potem jeszcze niecałe pół godziny na słynną galerię obrazów. Muszę coś wybrać. Skupiam się więc na „naszych”; Malczewski, Weiss, Fałat, Wyczółkowski i Matejko w wersji XXL, czyli Joanna d’Arc. I heja do Kórnika. Idę ostro 14 km, zdążyłem, melduję się w hotelu, zostawiam plecak i walę do zamku. I tu znowu się dowiaduję, że godziny zwiedzania są trochę inne i nie musiałem się tak spieszyć. Szkoda, drobna aktualizacja w internecie i mógłbym inaczej rozłożyć czas i siły. A sam zamek? Jestem pod wrażeniem patriotycznej działalności Tytusa Działyńskiego. To on, dla obrony nazwy Kurnik przed zniemczeniem dokonał jej zmiany na Kórnik. Zbiory muzeum bardzo bogate, ale i tak będę pamiętał na dłużej bibliotekę w Rogalinie, a w Kórniku zbrojownię w stylu mauretańskim. Potem jeszcze przyzamkowe arboretum, zabytkowy kościół, rynek z ratuszem i miejscem upamiętnienia rozstrzelanych przez Niemców mieszkańców Kórnika. W sumie super dzień. Szkoda, że niepotrzebnie musiałem tak gonić.

ETAP 20. – 05.09.2021 Kórnik – Środa Wlkp 17 km

Mam tylko 17 km, nie muszę wychodzić wcześniej niż o 9:00. Rano w łóżku przeglądam internet i okazuje się, że w Środzie jest kolejka wąskotorowa i można nią dojechać do Zaniemyśla, który nie był w moich planach. Szybka decyzja i chodu. Wychodzę o ósmej i dobra droga do Koszut, gdzie niestety muszę czekać ponad godzinę na wejście do wnętrza. Dwór i jego otoczenie to cudo, dość że urokliwe miejsce, to jeszcze taki polski klimat. Na zwiedzanie w środku mam niewiele czasu. Jestem jednak nieźle obstukany „z tego tematu”, naoglądałem się sporo Koszut w serii Pomniki Historii. Klimat dworu jest naprawdę spoko. Jak tak wyglądał polski dwór, to można było w nim rzeczywiście żyć z radością. Potem marsz do Środy, w dobrym tempie. Idę w dużej części wzdłuż torów kolejki, którą mam jechać niebawem do Zaniemyśla. Zakwaterowanie i idę na stację. Jazda trwa jedną godzinę. Atmosfera pikniku, trochę komercji etc. W Zaniemyślu mam godzinę czasu i jak się okaże, to zupełnie wystarczy. Ze stacji dochodzę do wyspy Edwarda. Przechodzę po kładce z plastikowych klocków. Trochę buja, ale ciekawe doświadczenie. A sama wyspa? Ładnie zagospodarowana, tak pod turystów. Jest oryginalny dom szwajcarski, są ciekawe widoki. Wyspa kojarzy się przede wszystkim z Edwardem Raczyńskim, wielkim Polakiem, patriotą i niezłym oryginałem, autorem wielu ciekawych, cennych, czasami ekscentrycznych pomysłów. To właśnie tu, hrabia Raczyński zakończył swe życie samobójczym wystrzałem z armaty – wiwatówki. Potem powrót kolejką do Środy, krótki spacer po w sumie średnio ciekawym centrum. Dwie rzeczy dziś wypadły super; Koszuty i zupełnie nieplanowana wycieczka do Zaniemyśla.

ETAP 21. – 06.09.2021 Środa Wlkp – Czeszewo 26 km

Dalej wspaniała pogoda, choć rano trochę szczypie. Bez problemów wychodzę ze Środy i lokalną (dość duży ruch) drogą idę na Miłosław. Sprawę komplikuje jaskrawe słońce, idę przecież na wschód. Słońce świeci mi prosto w oczy i w związku z tym muszę trzymać się cały czas na baczności, bo samochodów jedzie całkiem sporo. Po drodze dochodzę do Winnej Góry. Ciekawe miejsce i robię tu dłuższy postój. Pięknie odrestaurowany pałac i park. Mieści się tu obecnie Muzeum im.Jana Henryka Dąbrowskiego, napoleońskiego generała, który tu spędził ostatnie lata życia i spoczywa w miejscowym kościele. Szkoda, że dziś poniedziałek i ze zwiedzania muzeum nici. Dalej idę lasem do ogromnego drewnianego krzyża, a potem wzdłuż stawów do Miłosławia. Małe miasteczko, niezłe wrażenie. Do tego duża historia, zwycięska bitwa powstańców w 1848 (Mierosławski), strajk dzieci w obronie polskiej mowy i odbudowana po wojnie klasycystyczna bryła pałacu Mielżyńskich (potem Kościelskich). Pałac, będąc „domem otwartym” gościł wielu przedstawicieli polskiej XIX-wiecznej elity. Było to takie kolejne wielkopolskie gniazdo polskości. W 1945 Niemcy spalili pałac. Przechodzę przez zachowany park i zanurzam się w lesie. Tu trochę kłopotów, ale stalowe nerwy i dobry zmysł orientacji pomagają mi wyjść z ostoi dla zwierząt. Końcówka to asfaltowa szosa biegnąca pięknym lasem. I tak dochodzę do Czeszewo. To tu jutro będę przeprawiał się przez Wartę promem. Nieczynna zabytkowa karczma (poniedziałek), drewniany kościół z XVIII w. i obelisk upamiętniający Republikę Czeszewską (ciekawa historia). Nieźle już zmęczony docieram do ośrodka, gdzie w drodze uznania dla moich pasji dostaję wypaśny domek nad stawem. Tak, to mi się podoba.

ETAP 22. – 07.09.2021 Czeszewo – Pyzdry 27 km

Wychodzę przed 7:00. Jestem umówiony z leśniczym. Dzięki jego życzliwości przeprawiam się na drugi brzeg Warty, ekstra uruchomionym na tą okazję promem o sympatycznym imieniu Nikodem. Po opuszczeniu promu napotykam kamień upamiętniający dęby Sienkiewicza. W czasach pisarza nie było tu przeprawy promowej, ale niech tak zostanie. Dalej już las. To lasy czeszewsko – żerkowskie. Dochodzę do mostu na Lutyni i potem idę brzegiem tej rzeczki. Najpierw lasem a potem pięknym łęgiem. Tak dochodzę do Śmiełowa. Tu małe zaskoczenie, pałac jest posadowiony nie centralnie, a jakby z boku całej posiadłości. Jest też bardziej kameralny niż w wersji internetowej. Wchodzę do środka. Muzeum Adama Mickiewicza, który przez trzy tygodnie w 1831 roku gościł w Śmiełowie. Złośliwcy rozsiewają plotki, że nie tylko choroba była powodem niedotarcia wieszcza na powstanie w Królestwie. Rzekomo coś, jak to zwykle bywa namieszały gościnne wielkopolskie panie. Muzeum jak muzeum, raczej w klasycznym stylu. Potem odcinek poboczem, spokojnej dzięki Bogu drogi. Tak dochodzę do mostu nad Prosną. Później wałami idę w kierunku jej ujścia do Warty. Wspaniała pogoda, sielski nadrzeczny krajobraz, kępy drzew i zarośli. Odludzie, pełen relaks. Następnie wzdłuż Warty, już trochę przydługo. Widok na Pyzdry (kościół i klasztor). Most przez Wartę i miasteczko, które muszę calutkie przejść, aby dojść do wójtostwa. Tam dzisiaj mam nocleg. Jestem zmęczony. Gospodarze prowadzą gospodarstwo sadownicze z rzadkimi gatunkami owoców. Dziś mam okazję popróbować soku z jagody kaukaskiej. 3 x tak. Zimny, smaczny i gratis. Chwila odpoczynku i spacer do miasteczka. Wiatrak holender, schody z mozaikową rybą, retro malunki na kamienicach, klasztor (z zewnątrz), bardzo okazały i ciekawy mural obrazujący historię miasta, rynek ze starą podcieniową kamieniczką i oczywiście zakupy. Jak na małe Pyzdry to całkiem sporo. Ciekawe miejsce i widać, że mieszkają tu kreatywni ludzie.

ETAP 23. – 08.09.2021 Pyzdry – Ląd 27 km

Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, tylko 20 km. Wyszło ciut inaczej, jak to zwykle bywa na szlaku. Z Pyzdr wychodzę o ósmej i wracam na „dziewicze” nadwarciańskie tereny. Łąki z kępami drzew, na początku trochę lasu i nieliczne osady. To tereny „żelaznych domów” – typowych dla osadnictwa Olędrów (ciekawy temat na osobne opowiadanie). Druga charakterystyczna cecha tych okolic to śródlądowe wydmy. Niestety, nie zobaczyłem ani domów budowanych z kamienia z domieszką rudy żelaza ani ruchomych piaszczystych wydm. Idzie się dobrze, wspaniała pogoda, cisza i bajkowy nizinny krajobraz. Jedyny problem to oznakowanie, ciągle muszę wybierać wśród trawiastych ścieżek wygniecionych przez rolnicze ciągniki. Moja intuicja działa raz dobrze, drugi raz źle.
W końcu dostrzegam w oddali drogę i most do Lądu. Niestety muszę obejść jednak jakieś mokradła (starorzecze). Zbliżam się do Warty, już blisko koniec etapu. Akurat! Jest Warta, ale jest i prom zamiast mostu. Wyprowadziło mnie na Ciążeń. Tak więc dodatkowe 7 km w tym upale. Najpierw muszę poczekać na prom i przeprawić się na drugi brzeg Warty. Następnie dokładam trochę drogi i odbijam w stronę rokokowego pałacu biskupiego. Obecnie odremontowany obiekt pełni rolę domu pracy twórczej poznańskiego uniwersytetu. Do 2017 w pałacu mieścił się największy w Polsce zbiór wydawnictw masońskich. Z pałacowego ogrodu roztacza się imponujący widok na okolicę. I heja, 7 km z buta, najpierw dość ruchliwą drogą, później już spokojną lokalną, biegnącą wzdłuż rzeki.
Jest klasztor w Lądzie. To tutaj dzisiaj nocuję. Krótki odpoczynek i godzinne zwiedzanie w towarzystwie młodego kleryka. Super sprawa. Do tematu jestem nieźle przygotowany i mam o czym rozmawiać z moim sympatycznym przewodnikiem. Chodzimy sobie tak we dwójkę i podziwiamy wspaniałe klasztorne wnętrza, kościół z niezwykłą kopułą, dotykamy wielkiej historii, czasami bardzo smutnej. Mam okazję poznać gehennę zakonników podczas ostatniej wojny, jak również tragiczne losy Poznańskiej Piątki. Opactwo w Lądzie to prawdziwy pomnik historii. Trwają tu obecnie poważne prace remontowe. Po ich zakończeniu klasztor będzie wyjątkową atrakcją turystyczną.

ETAP 24. – 09.09.2021 Ląd – Chocz 30 km

Wychodzę o 6:30. Trochę obawiam się tego przydługiego etapu prowadzącego w dużej części przez lasy. Jedno dobre, że udało mi się zarezerwować w Choczu nocleg. Okolica nie jest za bardzo „turystyczna”, długo nic nie mogłem znaleźć. Pierwsze 5 km do Zagórowa. Męczące, cały czas skrajem dość ruchliwej rano drogi. Zagórów bez rewelacji. Zwraca uwagę kościół i historia o podkuwaniu gęsi. Kiedyś była to okolica słynna z hodowli tych smacznych ptaszydeł. Aby gęsi mogły lepiej znosić trudy, czasami bardzo długich wędrówek na targ, podkuwano je przepędzając najpierw przez roztopioną smołę a później przez piasek. Potem już spoko, jakieś 15 km pięknym sosnowym lasem. Upał jak w lecie. Spotykam grzybiarza, ma 75 lat i biega maratony. Na „40-tkę” biegł 40 km, na „50-tkę” 50 itd. Teraz szykuje „80-tkę” i mówi, że choćby miał przeczłapać, to ją zaliczy. Wariat zawsze zrozumie wariata. Dobra rozmowa. Ostatnie kilometry już szosą, ale tym razem spokojną. Wchodzę do Chocza, miasteczko, 1,5 tys. mieszkańców i odzyskane kilka lat temu prawa miejskie. Dwa rynki: „normalny” i trójkątny, kolegiata i pałac infułata w remoncie, drugi barokowy kościół z ciekawym jednolitym wystrojem wnętrza. W mieście żyje do tej pory stuletnia tradycja warty wielkanocnej pełnionej przez mieszkańców, przebranych za Turków. Jak na takie małe miasteczko to niezłe wrażenia. A etap był rzeczywiście dość długi lecz ku zaskoczeniu nie bardzo męczący.

ETAP 25. – 10.09.2021 Chocz – Gołuchów 22 km

Etap bez historii z efektownym finałem. Pogoda dalej wspaniała. Najpierw do mostu na Prośnie, później polami z widokiem na znajdujący się już po drugiej stronie rzeki Chocz. Dalej mieszanka lasów, polnych dróg i asfaltu. Na końcu, już na dojściu do Gołuchowa wspaniały kompleks leśny. Wchodzę na pięknie zagospodarowany teren. Najpierw idę do muzeum po klucz, potem jeszcze jakieś 1,5 km na samą kwaterę. Odpoczynek, prysznic i powrót, już na luzie na tereny zamkowe. Wszystko w zarządzie Lasów Państwowych. Igła. Czuję się, jakbym był gdzieś w Dolinie Loary. Taka intencja przyświecała chyba kiedyś właścicielom Gołuchowa. Przebudową zamku kierowali architekci z Francji. Wspaniała posiadłość z piękną zielenią (ponad 1,5 tys. gatunków roślin). Do tego Muzeum Leśnictwa w dawnych budynkach gospodarczych, przerobionych na pawilony ekspozycyjne. Imponujący park angielski i kameralny francuski zielnik. Sam zamek przebudowany w stylu neogotyku, bogaty wystrój wnętrz i ciekawe zbiory, które niestety zostały strasznie przetrzebione w czasie wojny. Dzięki dokumentacji fotograficznej sprzed 1939 r. można w każdej sali prześledzić, ile Niemcy przytulili w czasie okupacji. Gołuchów jest super. Nie tylko zamek z parkiem, ale i cała miejscowość sprawia znakomite wrażenie.

ETAP 26. – 11.09.2021 Gołuchów – Kalisz 22 km

Ostatni etap w tej części mojej wędrówki. Traktuję go jako dojście do Kalisza. Pogoda wciąż rewelacja. Na początek kilka km ścieżką rowerową wzdłuż głównej drogi. Bezpiecznie i w ogóle dobrze się idzie. Dalej stara i jak nazwa wskazuje służebna wieś Kuchary. Przepiękny drewniany kościół z klimatycznym ciepłym wnętrzem. Taka niespodziewana perełka na drodze. W wiosce jeszcze dwór z XIX w., dalej pola i w planie marsz brzegiem Prosny. Kłopoty z nawigacją powodują zmianę i do miasta wchodzę ścieżką rowerową. Jest upalne południe. Idę do hotelu w centrum. Odpoczynek i zwiedzanie Kalisza, którego nie miałem jakoś okazji do tej chwili poznać. A przecież to miasto z najdłuższą historią (Szlak Bursztynowy), bardzo ważne w naszych dziejach, przez kilkaset lat stolica województwa, miasta okrutnie i bezsensownie doświadczone na początku I wojny światowej w 1914 roku, kiedy zostało praktycznie unicestwione przez Niemców. Do tego kaliskie fortepiany, tradycyjne wafle i produkty z Winiar. Skupiam się na starym mieście. Rynek ze znanym ratuszem (ma zaledwie 100 lat!) i wspaniałe kościoły z przebogatą historią. Zwiedzam kaliską katedrę i kościół św. Józefa z kaplicą poświęconą dramatycznym losom polskiego duchowieństwa w czasie okupacji. Do tego klasycystyczne budynki publiczne z czasów Kongresówki i będący dumą miasta jeden z najstarszych w kraju parków miejskich. Całość mojego pobytu uzupełniają udział w festynie rycerskim (chleb ze smalcem i kiszonymi ogórkami) oraz „występy” kaliskich kibiców przed meczem z Ruchem Chorzów. Kalisz jest miastem, które na pewno raz warto odwiedzić.

CZĘŚĆ 3. KALISZ – KRAKÓW 336 km

ETAP 27. – 11.10.2021 Kalisz – Wolica 11 km

Wracam na szlak po miesięcznej przerwie. Tym razem moim celem jest Kraków. Do Kalisza przyjeżdżam po 15-tej i dla rozruchu chcę przejść około 10 km do Wolicy. Na początku odbijam z trasy aby zobaczyć nowoczesny postmodernistyczny kościół Miłosierdzia Bożego, który będąc ewenementem w skali światowej architektury jest mało rozpoznawalny w naszym kraju. Zastaję jednak zamknięty kościół. Niestety, musimy się przyzwyczaić do coraz częstszych ograniczeń w dostępie do obiektów sakralnych. Takie czasy. Ruszam dalej, przechodzę koło rezerwatu archeologicznego w Zawodziu. Zza płotu widać część zabudowań nawiązujących do czasów wczesnego średniowiecza. Potem już wzdłuż Prosny do wiaduktu kolejowego, którym przechodzę nad rzeką. Dobrze, że nie wpadłem przy tej okazji do dużej dziury w moście. Wystarczyła chwila nieuwagi i byłby niezły lot, być może i z kąpielą. Jeszcze trochę lasem, potem wzdłuż zalewu i dochodzę do wypaśnej stadniny koni. Tu dziś mam nocleg. Standard dobry, ale w pokoju chłodno i musiałem się nieźle opakować. W sumie chyba niezły pomysł z takim „półetapem” na początek.

ETAP 28. – 12.10.2021 Wolica – Czempisz 22 km

Etap bez większej historii. Takich odcinków na początku tej części mojej wędrówki spodziewam się więcej. Tak już jest, że w Polsce jest trochę „pustek turystycznych” i czasami trzeba przez nie przechodzić. Okolice pomiędzy Kaliszem i Wieluniem do takich właśnie miejsc należą. Są to tereny dawnego pogranicza oddzielającego Śląsk od Wielkopolski. Praktycznie nie ma tu nawet małych miasteczek, do tego jest dość płasko, dużo lasów i niewiele szlaków turystycznych. Oczywiście każdy teren ma swoją historię i wszędzie można spotkać coś interesującego, ale jednak ten fragment mojej trasy jest wybitnie prozaiczny. Zaczynam leśnymi ścieżkami, a potem już pobocze lokalnej drogi. Dużo lasu, na całym etapie dwie większe wioski. Pierwsza to dawna wieś duchowna a obecnie siedziba gminy Godziesze Wielkie ze schludnym „rynkiem” oraz zabytkowym drewnianym kościołem. Druga większa miejscowość to też gminne Brzeziny, gdzie przeżywam prawdziwą huśtawkę nastrojów, najpierw moja radość, że obeszło się dzisiaj bez deszczu, a później po wyjściu z zakupami ze sklepu pełne rozczarowanie, że to jednak nieprawda. A więc peleryna (jedyny raz w ciągu całych 2 tygodni!) i 3 km marszu w ulewie. Gdy dojdę na na nocleg w Czempiszu padać już przestanie. Na kwaterze jest ciepło, mogę więc się wysuszyć i odpocząć.

ETAP 29. – 13.10.2021 Czempisz – Hipolity 32 km

Obawiam się trochę tego etapu, i dość długi i prognoza pogody nieciekawa. Dużo lasu i znowu idę poboczami dróg. Całe szczęście, że ruch samochodów nie jest przesadnie wielki. Muszę jednak ciągle uważać. Licho nie śpi. Wioski o rozproszonej zabudowie, jeszcze sporo drewnianych budynków. W sumie takie zadupie, ale jest całkiem sympatycznie. Mam dużo czasu i analizuję herby gmin przez które przechodzę. Gmina Kraszewice celuje wyżej, K nakryte złotą koroną, gmina Czajków zna swoje miejsce w szyku i włodarzom wystarcza czajka na zielonym tle. Kiedyś posiadanie herbu było przywilejem i rygorystycznie przestrzegano zasad heraldyki, teraz jest więcej miejsca na inwencję miejscowych elit. No cóż, demokracja. W połowie etapu przekraczam rzeczkę Łużycę i idę trochę dłuższą, ale całkiem bezpieczną leśną ścieżką. Odpocznę od samochodów. Potem już Lututów, malutka mieścina, jedyna na całej trasie Kalisz – Wieluń. Dawny pałac Kurnatowskich zajmowany obecnie przez szkołę rolniczą. Ładnie zagospodarowany senny rynek, gdzie zamierzam chwilę odpocząć. Jest to jednak głupi pomysł, prawdziwy koncert rappa daje właśnie siedzący w samochodzie miejscowy młody burak. Przenoszę się więc pod monumentalny neogotycki kościół i tam w spokoju mogę chwilę posiedzieć. No cóż, jestem zmęczony. Jeszcze 3 km i dochodzę do agroturystyki w Hipolitach. Notuję pierwsze straty. Puchnie paluch u lewej nogi.

ETAP 30. – 14.10.2021 Hipolity – Wieluń 25 km

Po wczorajszym etapie jest nieźle. Paluch u lewej nogi obolały, ale został namaszczony, byle nie było gorzej. Pogoda dobra. Etap czysta proza. Na początku pola i las, za S 8 problemy z nawigacją i mokrą trawą, zmieniam zaplanowaną trasę i wybieram inny wariant. Teraz idę polnymi drogami i poboczem szosy, w sumie nie najgorzej. Widać, że w przeszłości okolica nie należała do najbogatszych i niegdyś musiała być tu niezła bida. Na koniec etapu nagroda za 90 km monotonnej w sumie i pozbawionej praktycznie atrakcji drogi z Kalisza. Wchodzę do Wielunia. Nie da się schować, że to stare polskie miasto i prawdziwa stolica Ziemi Wieluńskiej. Miłe zaskoczenie. Naprawdę masełko. O miasto dbał w przeszłości sam Kazimierz Wielki. O dawnym znaczeniu Wielunia świadczą zachowane do naszych czasów zabytki. A przecież 1 września 1939 miasto doświadczyło barbarzyńskiego nalotu hitlerowskich Niemiec i zostało zamienione w jedno gruzowisko. To co udało się ocalić i odbudować ułożono w Wieluniu w zgrabną i zadbaną całość. Oprócz zrujnowanej fary, której zabezpieczona ruina stanowi pomnik ofiar podstępnego nalotu, w mieście zachowały się piękne i czynne kościoły. Wystarczy wspomnieć wspaniałe ołtarze w fundowanym jeszcze przez Władysława Opolczyka, popaulińskim klasztorze czy bogatą w przepiękne freski nawę kościoła franciszkanów. Poza tym w Wieluniu jest pałac na miejscu dawnego zamku, fragmenty murów z efektownie prezentującą się Bramą Krakowską, muzeum regionalne w d.klasztorze i dobrze utrzymane planty. Do tego dochodzi bogata historia miasta. Wieluń nie tylko toczy „spór” z Westerplatte, gdzie faktycznie zaczęła się druga wojna światowa, ale zanotował w historii wiele innych interesujących wydarzeń. To z tymi okolicami była związana rodzina Długoszów, w której wszystkim synom nadawano imię Jan, a jednym z tych Janów był wybitny polski kronikarz. To w Wieluniu mieszkała Joanna Żubrowa, pierwsza kobieta-kawaler Virtuti Militari. Wreszcie to tutaj jedną z bram miejskich nazywano Maksymiliańską, na pamiątkę przyprowadzenia do miasta, przez Jana Zamoyskiego, wziętego do niewoli po bitwie pod Byczyną habsburskiego pretendenta do polskiej korony. Mało?

ETAP 31. – 15.10.2021 Wieluń – Załęcze Wlk 18 km

Dzisiaj wchodzę nareszcie na prawdziwy czerwony szlak jurajski z Wielunia. Problem nr 1 to paluch. Sprawa budzi mój niepokój, bo czasami przez taki „drobiazg” cały misterny plan może wziąć po prostu w łeb. Robi się z tym niestety jakiś kłopot. Jest też problem nr 2. Zreflektowałem się, że zamówiony nocleg w bazie ZHP w Załężu Wlk znajduje się za Wartą i przez brak mostu w tej okolicy będę musiał dorzucić około 7 km. Chyba, że załatwię jakiś prom. Dzwonię do ośrodka i dowiaduje się, że mają „prywatny” prom i na telefon po mnie przypłyną. Uff! Jakby tego było mało, mam jeszcze kłopot z łącznością i internetem. Winny oczywiście Orange, a co? Po dwóch czy trzech dniach zresetuję telefon i wszystko wróci do normy :-). Pogoda rewelacja. Z Wielunia idę wylotówką, ale bezpiecznie. Potem Ruda ze zniszczonym pałacem i niepotrzebnie pominięty przeze mnie interesujący, jak się okazało po czasie kościół. Zaczyna się rzeźba terenu, lekkie pagórki i robi się ciekawiej. W Łaszewie rewelacyjny drewniany kościół z XVI w. Bardzo żałuję, że nie mogę tego skarbu obejrzeć wewnątrz. To byłaby prawdziwa uczta. Niestety, takie czasy. W wioskach jeszcze dużo śladów z czasów chłoporobotniczych. Nie były to bogate okolice. Postęp jest jednak widoczny, jest dużo nowych budynków, a i „stare” posesje są zadbane. Wchodzę do lasu i już Warta. Rzeka prezentuje się okazale, ładny widok. Zresztą, w tej okolicy jest przełom rzeki, najbardziej atrakcyjny fragment w całym jej biegu. Malowniczą drogą dochodzę do Kępowizny i obok zabytkowego młyna oczekuję na zamówiony prom. Przeprawa i odpoczynek w pięknie zlokalizowanym ośrodku ZHP „Warciański Gród”. Mogę odpocząć i próbować podleczyć mego palucha. Przeszedłem 18 km a on wygląda nieciekawie.

ETAP 32. – 16.10.2021 Załęcze Wlk – Zwierzyniec 26 km

No i wyszedł bardzo sympatyczny i relaksujące etap. Piękna jesienna pogoda. Najpierw „wesołym” lasem z ośrodka ZHP do mostu na Warcie w”prawdziwym” Załęczu Wlk, potem jurajskie klimaty, pola, lasy, wzniesienia, znowu pola i znowu lasy. Łąkami dochodzę do Liswarty, którą muszę przekroczyć w drodze do Krzepic. Z daleka widać charakterystyczny kościół w Zajączkach. W tym miejscu muszę skorygować moje zamierzenia. Dochodzę do miejsca przeprawy przez Liswartę. Nie ma tu żadnego mostku. Okazuje się, że to to nawet nie normalny bród lecz stopień wodny z dość wartkim nurtem. Kalkulacja, czy warto? Jest jednak jesień. Odpuszczam, wybieram wariant okrężny, ale bezpieczny i nadkładam trochę drogi. Po drodze muszę sforsować jeszcze niewygodny dla piechura most znajdujący się na obwodnicy miasta i wchodzę do Krzepic. Miasteczko typowe dla tych terenów, „pożydowska” parterowa i nieciekawa zabudowa. Kokosów to w tej okolicy na pewno nie zbierano. Ale kościół z pozostałościami dawnego klasztoru jest jak najbardziej wart zainteresowania. Oczywiście wszystko się zaczęło, jak to często bywa w tych okolicach, za sprawą Kazimierza Wielkiego. Obiekt to mieszanka gotyku, renesansu i baroku. Moją uwagę zwracają drzwi do kościoła, wykuto je 20 lat temu na wzór drzwi gnieźnieńskich i zawierają one obrazy z historii Krzepic. Potem miasteczkowy rynek. Pamiątkowy obelisk informujący, że to w Krzepicach
wybuchła II wojna. Ja jednak zostaję przy Westerplatte. Niegdyś Krzepice były najważniejszym miastem w tej okolicy, później ustąpiły miejsca pobliskiemu Kłobuckowi. Jeszcze 4 km i dochodzę do agroturystyki. Ważne, że problem w moim lewym bucie zaczyna się stabilizować. Fajny dzień.

ETAP 33. – 17.10.2021 Zwierzyniec – Kłobuck 16 km

Niedzielny etap, bez większej historii. Bardzo krótki. Pogoda dobra. Trasa bezpieczna. Polne ścieżki, lasy, mały ruch na drogach. Warto wspomnieć o jednym fakcie. W tych okolicach, na północ od Kłobucka 1 września 1939 miało miejsce zwycięskie starcie Wołyńskiej Brygady Kawalerii z wojskami Wehrmachtu. Potyczka przeszła do historii jako Bitwa pod Mokrą. W Kłobucku nocuję na przedmieściu. Przez miasto przejdę dopiero jutro. Dzisiaj mocno wyluzowałem i do tego mam dobre warunki aby solidnie wypocząć.

ETAP 34. – 18.10.2021 Kłobuck – Częstochowa 21 km

Wyruszam przed ósmą, właśnie przestało padać. Przez całą drogę będzie wilgotno, pochmurno, ale wytrzyma. Dochodzę do rynku w Kłobucku. Małe powiatowe miasto. Nie robi na mnie jakoś szczególnego wrażenia. Może to wpływ dzisiejszej szarej pogody. Zwracam uwagę na pomnik zasłużonego dla miasta J.Długosza i odwiedzam najważniejszy zabytek Kłobucka kościół Marcina i Małgorzaty. Za miastem problemy. Moja wina. Przez rutynę i nieuwagę skręcam ciut za wcześnie i zaczyna się rodeo. Robię zupełnie niepotrzebnie solidną pętlę po wysokich i mokrych trawach. Potem już spoko, żadnych fajerwerków, ale droga spoko. Lasy, pola i wejście na przedmieścia Częstochowy. Na początek ogromny nowoczesny kompleks cmentarny. Robi duże wrażenie. Potem już wkraczam do miasta, przez Rynek Wieluński docieram do domu pielgrzyma. Jestem za wcześnie, więc w pełnym rynsztunku z plecakiem walę na godzinkę na Jasną Górę. Co tu opisywać. To miejsce naprawdę szczególne dla Polaków i nie ma znaczenia w tym wypadku nasz stosunek do religii. Kaplica Czarnej Madonny i Bazylika Jasnogórska. Przez Covid mniej ludzi, a więc szansa na większy spokój i chwilę refleksji. Odczuwam powagę tego miejsca. Dobrze, że w samym sercu Jasnej Góry nie zauważa się komercji, tak często występującej w tego typu miejscach. A to co się dzieje w dalszym otoczeniu klasztoru, to już wolny wybór każdego. Mnie osobiście to nie interesuje. Wracam i mogę się w końcu zakwaterować. Czuję się trochę niewyraźnie i postanawiam poleżeć do 18:00. Wieczorem idę znowu do klasztoru. Ludzi już prawie nie ma. Pełne wyciszenie, naprawdę super. A później idę do miasta, którego nikt nie zwiedza. Tłumy przyjeżdżają na Jasną Górę, podobno do 5 mln rocznie. A kto zwiedza Częstochowę? Idę „w dół” Aleją NMP do centralnego placu miasta. Zupełnie fajny spacer, tym bardziej, że zrobił się ciepły wieczór. Nie ma hałasu, niepotrzebnego zadęcia, atmosfera pewnego szyku. Podoba mi się. Wracam zadowolony. W nocy i nad ranem pojawiają się jakieś kłopoty. Czuję się niewyraźnie i nie chodzi tu o moją stopę, z którą jest już lepiej. Paracetamol i 2 x theraflu. Mam czas do 9:00 aby wydobrzeć, wtedy kończy się doba hotelowa. Zawsze w takiej sytuacji pojawia się obawa, czy czegoś nie podłapałem.

ETAP 35. – 19.10.2021 Częstochowa – Olsztyn 21 km

I cud. To może wydarzyć się tylko w Częstochowie. Nie przesądzam jakie były powody, ale fakt jest faktem. Po szokowej kuracji przeszło jak ręką odjął. Na początek jeszcze raz idę do klasztoru. Tym razem sala rycerska i coś niespodziewanego i przez to jeszcze bardziej niesamowitego; Golgota Dudy Gracza. Miejsce ekspozycji nad samą kaplicą MB, sceny osadzone we współczesnym kontekście, pełen lęków uczłowieczony Chrystus, i to wszystko połączone z wyrazistym stylem artysty. Piorunujące wrażenie. Naprawdę coś wyjątkowego. Wyruszam z Jasnej Góry przy pięknej słonecznej pogodzie. Pierwszy raz moja jesienna kurtka znalazła się w plecaku. Najpierw tą częstochowską piotrkowską, czyli Aleją NMP, następnie przedmieściami i w końcu prawdziwym szlakiem. Tak zaczyna się mój Szlak Orlich Gniazd. Mamy dawne porachunki. Planowałem go przebyć od lat sześćdziesiątych. Jeszcze z moją Babcią, której pamięci to obecne przejście dedykuję. Tak można iść, skałki, wesołe w promieniach jesiennego słońca drzewa. Taki wymarzony nastrój spotykam na Zielonej Górze. Cudowny początek. Potem już radosny stan przechodzi w poważną refleksję. Doszedłem pod pomnik dwóch tysięcy ofiar niemieckiego terroru,
wymordowanych w czasie wojny w lesie pod Olsztynem. Zbliżając się do tego miasteczka (tak, Olsztyn odzyska prawa miejskie od 2022) widzę już imponującą sylwetkę ruin olsztyńskiego zamku. To moje pierwsze „trofeum” na orlej trasie. Wchodzę na rynek, zajmuję kwaterę i idę na wzgórze do ruin zamku. To się nazywa etap :-). No, i problem z palcem u lewej nogi wydaje się definitywnie zakończony 🙂

ETAP 36. – 20.10.2021 Olsztyn – Mirów 27 km

Taki etap to prawdziwa nagroda. Co prawda czasami będzie trochę wiało, ale w sumie znów wspaniała pogoda, przepiękne widoki, lasy w barwach jesieni ożywione słonecznymi promieniami, fantazyjne skałki. Czy potrzeba coś więcej? Z oltszyńskiego rynku wychodzę ulicą Kacpra Karlińskiego. To ważna postać w historii miasteczka. Kiedy wojska habsburskie oblegały zamek, zdecydował się poświęcić życie swego synka, któremu los wyznaczył rolę zakładnika. Dokonał dramatycznego wyboru i osobiście odpalił działo. „Wpierw byłem Polakiem niż ojcem”.
Po drodze 2 ciekawe miejscowości. Pierwsza to Zrębce, wieś utożsamiana mocno z kultem św. Idziego. W polu okazała kapliczka, a potem już w samej wiosce zabytkowy drewniany kościół. W Trzebniowie natomiast widać tradycyjną zabudowę z domami ustawionymi szczytem do ulicy. W tej okolicy jakoś nie rzuca się w oczy boom budowlany, tak obecny w innych regionach. Jest za to bardziej swojsko i tradycyjnie. Może ta cecha wyróżnia Małopolskę, a może to tylko moje subiektywne chwilowe odczucie. Ze względów czasowych wybrałem wariant z pominięciem Złotego Potoku. Wiem, że to ciekawa miejscowość, ale niekiedy muszę jednak wybierać. Ale za to zatrzymuję się w Ostrężniku. Co prawda nie wchodzę na wzgórze ze śladami dawnego zamku, goszczę jednak w tutejszej karczmie. No, warto było. Zjadam pełny obiad, a zupę z prawdziwych leśnych grzybów jeszcze długo wspominał będę z nostalgią i rozrzewnieniem. Potem znowu uroczy las. Jeszcze gminna wieś Niegowa i widzę już Mirów, gdzie mam dziś nocować w agroturystyce. Kolejny rewelacyjny dzień. Mam naprawdę fart 🙂

ETAP 37. – 21.10.2021 Mirów – Podzamcze 27 km

I znów dobra pogoda 🙂 Od południa mają być przelotne opady, ale te prognozy to wszystko strachy na Lachy. Chmurzyło się co prawda, lecz wytrzymało cały boży dzień. Trasa standard, czyli znowu przepięknie. Ameryka! Na początek moje Orle Gniazdo nr 2. Ruiny zamku Mirów, a właściwie budowa na ruinach dawnego zamku. Nie widziałem jeszcze Bobolic, więc na razie tylko lekka konsternacja. Zamek Mirów jest pięknie położony, nie mogę jednak przejść historyczną ścieżką łączącą go z zamkiem w Bobolicach. W trosce o ochronę przyrody oraz inne wartości itd itp. „wspólnota gruntowa” tego zakazuje. Na kilometr wyczuwa się fałsz i przyszły prywatny interes. Pozostaje mi więc szosa. Przed 9:00 jestem już pod solidnie ogrodzonym „zamkiem Gargamela” w Bobolicach. To miało być moje Orle Gniazdo nr 3. Bobolice już na takie miano nie zasługują. Olewam temat i idę dalej. Swoją drogą jest to totalny skandal. Ruiny Bobolic podobnie jak i inne zamczyska na Jurze stanowiły i moim zdaniem stanowią dalej nasze wspólne dobro. Były elementem polskiej tożsamości i powodem do naszej dumy. Takie jakie właśnie były. Nie może być tak, że jakiś czereśniak, nie mając pełnej dokumentacji źródłowej, może w miejscu tak szczególnym postawić atrapę luźno nawiązującą do historycznego pierwowzoru. Czy leci z nami konserwator zabytków? Moja irytacja przemija szybko. Na szczęście Góry Zborów jeszcze nikt nie spieprzył. Piękne widoki, bajeczne skałki. Sielanka. Warto było się tam trochę pokręcić. Później zaliczam jeszcze charakterystyczną skałę Okiennik i przechodzę obok kilku nowych willi. Oj, na bogato! Rezygnuję ze zwiedzania „zamku” Birów. To wg mnie kolejna podróba. Jestem w Podzamczu, kwaterka i krótki spacer z widokiem na podświetlone ruiny zamku.
Piękny etap, kolejny udany dzień.

ETAP 38. – 22.10.2021 Podzamcze – Olkusz 28 km

Mimo zapowiedzi przelotnych opadów, pogoda dzisiaj znów dobra. Co prawda ubieram kurtkę, ale w dalszym ciągu piękna jesień. Przechodzę przez Podzamcze i uliczką pełną, nieczynnych o tej porze, straganów oraz innych atrakcji, docieram do zamku Ogrodzieniec. Jestem u stóp najpiękniejszego Orlego Gniazda. Jest za wcześnie aby pozwiedzać ruinę, poza tym zrobiłem to niedawno przy innej okazji. Podziwiam zamczysko od zewnątrz, robię kilka zdjęć i dalej w drogę. Idę, z pominięciem Pilicy, w kierunku Rabsztyna. Nie mogłem tam znaleźć żadnego noclegu. Udało mi się w końcu coś wyszukać w Olkuszu. Będę musiał więc dziś odbić ze szlaku, trochę nadłożyć i jutro wrócić z powrotem. Dzisiaj wybrałem kombinację szlaku żółtego z czerwonym, wyjdzie prawie 30 km. Po drodze wiele śladów historii. I tej z czasów Powstania Styczniowego i tej z II wojny. W Ryczowie upamiętnienie zamordowanych przez Niemców zakładników (wszyscy to młodzi mężczyźni), dalej w lesie polana gdzie ćwiczyli partyzanci AK z oddziałów „Hardego” i „Aresa”. Dużo „prawdziwego” sosnowego lasu i piękna aura, żadne fotki nie oddadzą tego jesiennego nastroju. Dla mnie wędrówka przez te okolice ma jeszcze inny, dodatkowy wymiar. Niedaleko stąd miałem Dziadków, u których spędzałem wszystkie wakacje. Dlatego tak bliskie mi są właśnie te lasy i rzeczka Biała Przemsza, w której próbowałem pływać. Mijam przemysłową osadę Jaroszowiec, gdzie robię postój przy małym kościółku, będącym pod opieką harcerzy. Potem zaczyna się wejście, a właściwie zejście do Olkusza. Trochę przydługie i nużące. Będę musiał odpocząć, dzisiaj przegrzałem silnik. Wieczorem tylko drobne zakupy i spacer do rynku. Tu niespodzianka. Olkuski rynek pozytywnie zaskakuje. Subtelnie podświetlony i duży, na miarę jednego z sześciu najważniejszych kiedyś małopolskich miast. Kraków, Kazimierz, Wieliczka, Bochnia, Sącz i właśnie górniczy Olkusz. Srebro i ołów, one w dużym stopniu decydowały o historii tego miasta. Z innych faktów warto wspomnieć, że w mieście spoczywa gen. Francesco Nullo, włoski ochotnik, który przybył wesprzeć w 1863 naszych powstańców. Niestety, długo nie powojował, po pierwszej wygranej potyczce, poległ już dwa dni później w kolejnej bitwie.

ETAP 39. – 23.10.2021 Olkusz – Pieskowa Skała 30 km

Po wczorajszym małym kryzysie zaczynam spokojnie. Muszę uważać, bo dzisiaj znowu dość długi etap. Pogoda jak zwykle, czyli ok. Leciutko pokropi dopiero w samej końcówce. Wychodzę z Olkusza i po 5 km jestem już pod ruinami zamku Rabsztyn. Zbyt wcześnie na zwiedzanie. Poza tym, po doświadczeniach z Bobolic, niewiele mnie interesują współczesne pomysły na zagospodarowanie pozostałości dawnych zamków. Ważniejsze wydaje się ich malownicze położenie oraz majestatyczne sylwetki ruin, rozbudzających naszą wyobraźnię. Dobrze gdy ruiny są uporządkowane i zabezpieczone, nie ma problemu gdy odtworzono, zgodnie ze sztuką konserwacji, niektóre ich fragmenty. Poważny kłopot zaczyna się po złamaniu pewnej granicy. W wypadku Rabsztyna taka sytuacja chyba nie ma miejsca, zamczysko prezentuje się bardzo okazale i przy tym naturalnie. Poniżej zamku chata Antoniego Kocjana, przeniesiony z Olkusza XIX–wieczny dom rodzinny, zamordowanego przez Niemców, konstruktora szybowców i zasłużonego przy rozpracowywaniu V2 współpracownika AK. Obecnie znajduje się tu izba pamięci. Potem lasy, jesień, pola i lasy i wreszcie długie dojście do Sułoszowej, wioski rozciągniętej na kilka km wzdłuż Prądnika. Po drodze piękna panorama całej okolicy. Zamówiony na dziś nocleg mam prawie 2 km za zamkiem w Pieskowej Skale. Nie mam więc wyboru, zamek „muszę” zwiedzać już. Dobra decyzja. Oprowadza przewodnik, zwiedzam zamkowe dziedzińce, z tarasu widokowego podziwiam Pieskową Skałę pięknie prezentującą się na tle doliny Prądnika. Jeszcze Maczuga Herkulesa (w słońcu) i dojście na odpoczynek (w przelotnym deszczu). Znowu fajny etap, z super końcówką.

ETAP 40. – 24.10.2021 Pieskowa Skała – Korzkiew 16 km

Nagroda. Dzisiaj za oknem poranek, który jest mało zachęcający do wędrowania. Za moment „wybucha” jednak przepiękna jesienna aura. Jest niedziela, swój spacer zaczynam o 9:30. Krótki etap doliną Prądnika. Bogate barwy jesieni. Bajkowy krajobraz i coraz mocniejsze słoneczko. Tak to można chodzić. Na początek Grodzisko i krótkie podejście do pustelni św. Salomei. Wyjątkowe miejsce. Barokowy kościół, wybudowany na skarpie nad wąwozem Prądnika. Cisza, spokój i do tego ciekawa historia. Wymarzony początek etapu. W drodze do Ojcowa jeszcze inny interesujący obiekt, położona malowniczo nad drogą, modernistyczna willa prof.W.Konopczyńskiego. Nawiązuje w nowoczesnej formie do średniowiecznej jurajskiej warowni. Potem już Ojców, charakterystyczna zabudowa w w stylu szwajcarsko – ojcowskim. Pasuje mi, że jest tu naturalnie i nie ma szpanu, często tak charakterystycznego dla popularnych turystycznie miejsc. Ludzi coraz więcej. Kaplica „Na wodzie”, zbudowana ponoć w tym miejscu, oficjalnie jako pawilon leczniczy, aby ominąć obowiązujące za cara przepisy. Zamek Ojców. Miejsce – symbol w naszej historii. Ruina jest sensownie zagospodarowana i do tego pogoda jak w lecie. Nie odmawiam sobie chwili relaksu i odpoczywam na ławeczce. Tym bardziej, że nigdzie mi się nie spieszy i naprawdę dzisiaj nic nie muszę. Po zejściu z zamku postój przy kuchni polowej na grochówkę. Jakiś gość przygląda mi, ja zresztą jemu też. I tak gapimy się na siebie wzajemnie. W końcu mówię, że przypomina mi kumpla, a on do mnie z imienia i nazwiska. Andrzej, znajomy turysta z Prudnika, Jest tu z grupą na wycieczce, na której podobno więcej znanych mi osób. Ale spotkanie! Rezygnuję z odbicia do Jaskini Łokietka i obok Bramy Krakowskiej idę prosto. Cały czas potok pieszych i rowerzystów. Chyba przyjechało tu pół Krakowa. Weekend i do tego rewelacyjna pogoda. Potem już coraz spokojniej, w końcu odbijam z „czerwonego” w kierunku Korzkwi. Zostało mi niespełna jakieś 4 km. Pod górkę i w dół i jest już Korzkiew. W porównaniu do tego co było przed chwilą, Korzkiew to oaza spokoju. Jak tu cicho. Wspinam się pod górkę do remontowanego kościoła, jego początki sięgają XIV w., zaś w środku dominuje bogaty barok. Potem, pod zamkiem, do ośrodka ZHP, gdzie zostaję bardzo serdecznie przyjęty. Jeszcze spacer do zamku, który pozostaję w rękach prywatnych. Wygląda fajnie. Budynek bramny i dziedziniec. Widać też prace remontowe. Jak mają się one do historycznej prawdy, nie mam zdania. Od czasu Bobolic zrobiłem się podejrzliwy i bardzo ostrożny w tej kwestii. Ale klimat zamku w Korzkwi jest w porządku. Po powrocie do ośrodka zostałem poczęstowany solidną jajecznicą na kiełbasie. To było godne podsumowanie tego, jakże udanego dnia na szlaku.

ETAP 41. – 25.10.2021 Korzkiew – Kraków 16 km

Dzień dojścia do PKP w Krakowie. 16 km bez historii. Z Korzkwi szybko dochodzę na przedmieścia Krakowa, a potem przez Kleparz do centrum i na sam dworzec. Po dwóch tygodniach wracam do domu. W sumie z Kalisza do Krakowa przeszedłem 336 km. Pierwszy tydzień był mało interesujący, ale o tym wiedziałem już planując ten odcinek. Pozytywne zaskoczenie to Wieluń. Natomiast to co przeżyłem w drugiej części trasy, w Częstochowie i dalej na Szlaku Orlich Gniazd, to niebywała przygoda i pełna satysfakcja. Szedłem z ogromną radością i łykałem, bez większego oporu, kolejne kilometry. I jeszcze pogoda. Ciągle mi dopisuje, nie wiem co o tym myśleć. Teraz w pelerynie przeszedłem 3 km tzn 1% trasy, a poza tym praktycznie nawet dobrze nie pokropiło.

CZĘŚĆ 4. KRAKÓW – BIECZ 187 km

ETAP 42. – 22.02.2022 Kraków – Kraków Łagiewniki 8 km

Zaczynam „półetapem”. Spodobała mi się taka forma wznawiana mojej wędrówki po przerwie. Rano, jeszcze w domu, podejmuję śmiałą decyzję. Patrząc na prognozy pogody rezygnuję ze swej zimowej kurtki i wybieram wariant na cebulkę. Zobaczymy jak to zadziała. Ogólna sytuacja jest niepewna, Putin szykuje się do wejścia na Ukrainę. Jak będzie trzeba, to szybko wrócę do domu. Na początek próba w IC. Temperatura w wagonie 13,4 C. Skandal. W Krakowie rekompensata w postaci pysznego obwarzanka. Pychota. Potem standard, no bo jak można inaczej. Trakt Królewski, na Wawelu do spodu zwiedzam Katedrę, odwiedzam groby królewskie i wdrapuję się z plecakiem do Dzwonu Zygmunta. Piękne słońce, a za chwilę szaruga i deszcz. Chwila postoju na Skałce, gdzie tym razem zwracam uwagę na budynek paulińskiego gimnazjum, projektu Adolfa Szyszko Bohusza. Przez Wisłę, ze Stradomia na Podgórzę przechodzę wiekowym żeliwnym mostem. Podgórze to ciekawy temat. Trzeba kiedyś to będzie lepiej zbadać. Głównym traktem docieram do Łagiewnik. Tu w sanktuarium św.Faustyny mam dzisiaj nocleg. Na początek zakup znanych łagiewnickich krówek o smaku dzikiej róży. Potem 1,5 h zwiedzania. Muszę przyznać, że wygląda to imponująco. Przede wszystkim z umiarem i elegancko. Miejsce warte odwiedzin, i to niezależnie od stanu ducha. A kondycja? Generalnie przerwy nie wpływają dobrze na samopoczucie. No, ale dziś przeszedłem wyjątkowo długa trasę i to z rekordowo ciężkim plecakiem 🙂

ETAP 43. – 23.02.2022 Kraków Łagiewniki – Wieliczka 14 km

Wstaję trochę obolały, ale tragedii nie ma. Wychodzę w lekkim deszczu w kierunku centrum Jana Pawła II. Samo sanktuarium? Mam wrażenia mieszane, myślę, że trochę za bogato. Koncepcja architektoniczna i mozaiki Marco Rupnika warte uwagi. Mój entuzjazm tonuje jednak styl a’la Dziwisz. Po prostu skromnie „kasza i zsiadłe mleko”. Potem różnie, raz słaby deszcz, a raz trochę słońca i tak w kratkę. To już obrzeża Krakowa, swojskie klimaty, lekkie pagórki i forty z czasów I Wojny Światowej. Na wejściu do Wieliczki zaglądam do klasztoru franciszkanów. 400 lat historii i kult o.Alojzego Kosiby. Potem trakt powroźników, gdzie kiedyś skręcano trzystu metrowej długości liny, wykorzystywane do poruszania kopalnianych kieratów. Kwatera w centrum i spacer po mieście. Wieliczka sprawia sympatyczne wrażenie. Miasto jest zadbane i widać, że nieźle prosperuje. Zwiedzanie Wieliczki wypada mi natomiast średnio. Kopalni soli z założenia dzisiaj nie zwiedzam. Tężnia w porze zimowej nieczynna. Znane malowidło 3 D w rynku, przedstawiające iluzję wielickiej kopalni, nieobecne. Do tego zamek żupny w remoncie. Ale i tak było fajnie. Uczciwie pochodziłem i klimat Wieliczki wyczułem. Warto odwiedzać to miejsce, nie tylko z powodu słynnej na cały świat królewskiej żupy solnej.

ETAP 44. – 24.02.2022 Wieliczka – Staniątki 17 km

Budzę się wcześnie i oglądam w tv napaść Rusków na Ukrainę. Opuszczam kwaterę w centrum miasta. Pogoda wymarzona. Dzisiaj będzie wiosna a temperatura sięgnie 14-15 C. Do tego pełnia słońca. Po prostu super. Rynek, boczne uliczki, a potem już trochę pod górkę. Poranny postój przy pięknym drewnianym kościółku św.Sebastiana. Szkoda, że nie można wejść do środka. Takie czasy. Pofałdowany teren i podkrakowskie wioski. W oddali widać wzgórze z kościołem, to Biskupice. Kościół zamknięty, ale pełny widok na całą okolicę. Ciekawe miejsce. Trochę w dół i pomnik upamiętniający ofiary hitlerowskiej pacyfikacji w 1943. Wiejski sklep, no i zakup pączka, przecież dzisiaj tłusty czwartek. Potem kolejna wioska z bardzo długą historią, Bodzanów. Stary drewniany kościół. Obok nowy, okazały, taki na miarę miejscowego plebana. Ciepło, idę w samej polarowej bluzie. Jeszcze autostrada i już widać Staniątki. Życzliwa siostra kwateruje mnie w historycznym klasztorze. 800 lat tradycji, najstarszy w Polsce klasztor benedyktynek. Ząb czasu zostawił tu swój ślad, a czas zatrzymał się jakby w miejscu. Można odnieść wrażenie, że obiekt nie ma już przyszłości. Nie do końca. Z jednej strony przyklasztorne gospodarstwo, słynne z hodowli ekologicznych karpi, wygląda rzeczywiście jak Arka Noego, ale z drugiej widać prowadzone już prace remontowo – konserwatorskie. Na początek odrestaurowano kościół z kaplicą MB Bolesnej. Teraz przyszedł czas na budynki klasztorne. Wymiana poszycia dachu i okien, odtwarzana historyczna biała elewacja. W klasztornym ogrodzie nowa inwestycja. Staniątki niedawno wpisano na listę pomników historii. Jest nadzieja, że za kilka lat to magiczne miejsce stanowić będzie naprawdę dużą atrakcję.

ETAP 45. – 25.02.2022 Staniątki – Bochnia 22 km

Pogoda już nie taka boska jak wczoraj, ale w sumie jest ok. Kilka stopni mniej i czasem ciut kropi. Ze Staniątek idę „po swojemu”, duży odcinek biegnącą wzdłuż drogi ścieżką hippiczną. Idzie się dobrze. W Szarowie pomnik milenijny i tu ciekawostka, wśród fundatorów nazwisko A.Wajdy. W tej wsi urodził się jego ojciec Jakub, oficer WP, który został zamordowany w Katyniu. Potem już rzeka Raba i widok na górę Chełm. Po przekroczeniu mostu parę minut podejścia na wzgórze. To miejsce związane z historią zakonu bożogrobowców. Kościół jest zamknięty. Pozostaje mi zatem podziwianie imponującej panoramy okolic. Idę ładne kilka kilometrów grzbietem wzgórza, po stronie północnej widok na Puszczę Niepołomicką, po południowej widzę Beskidy z wyróżniającym się pasmem Gorców. To stary trakt królewski, dzisiaj zaś odcinek Małopolskiej Drogi św.Jakuba znany też jako Droga Antica. Widoki super, a i po drodze kilka ciekawych rzeczy. Najpierw tajemniczy kopiec. Podobno pochowano tu wraz z koniem szwedzkiego oficera w czasach potopu. Później pięknie położony na wzniesieniu kościół (zamknięty) z 1340 roku. Naprawdę miejsce warte odwiedzin. Oczywiście wszystko przez Kazimierza Wielkiego. Nasz wybitny król często używał ponad miarę, a potem w ramach pokuty wystawiał wspaniałe budowle. W końcu wejście do Bochni. Dość spokojne miasto, w sumie bez większych rewelacji. Ale do czasu. Centrum miasta imponuje, piękna gotycka bazylika z kaplicą św.Kingi, wiele akcentów związanych z kilkusetletnią historią wydobycia soli. Właśnie tu znajduje się najstarsza polska żupa solna, umieszczona wspólnie z Wieliczką na światowej liście UNESCO. No i wreszcie okazały rynek. Bochnia to nie było byle co. Obok Krakowa, Kazimierza, Wieliczki, Olkusza i Starego Sącza należała w średniowieczu do sześciu najważniejszych miast w Małopolsce. Rynek to prawdziwa elegancja. Odnowione kamienice i do tego stonowane oświetlenie. Dobre miejsce na zakończenie wieczornego spaceru.

ETAP 46. – 26.02.2022 Bochnia – Borówna 18 km

Pomimo nieciekawej prognozy, pogoda w ciągu całego dnia dobra do chodzenia. Nawet sporo słońca. A to, że chłodniej, to żaden problem. Z Bochni wychodzę „pod górkę”. Tak na rozgrzewkę. Moim pierwszym celem jest Nowy Wiśnicz ze znanym zamkiem. No i mam górki, raz w dół raz w górę. Odwykłem troszkę już od takiego chodzenia. Przyjemne widoki, swojskie klimaty, schludnie i bez zadęcia. No czasami, na szczęście rzadko, można trafić jakąś „rezydencję”. W Nowym Wiśniczu zwiedzam zamek. Szczerze, to obiekt ma ogromny potencjał. Jego położenie i cała „oprawa” są rewelacyjne. Do tego wspaniała architektura. Nowy Wiśnicz to prawdziwa perełka. Zamek prezentuje się jednak znacznie ciekawiej na zewnątrz niż w środku. Zwiedzając wnętrza spotyka nas małe rozczarowanie. Wielokrotnie ograbiony i do tego doświadczony przez pożar nie ma w sumie nic z oryginalnego wyposażenia. Teraz, tak trochę na siłę, z tego co było, udało się sklecić „dyżurną” ekspozycję. W sumie bida. Taka jest niestety nasza historia. Nie wiele nam zostało z tej Wielkiej Rzeczypospolitej. Może więc zamiast silić się na „standardowe” urządzanie kolejnych przywracanych do życia zabytkowych obiektów, warto byłoby rozważyć inne koncepcje ich wykorzystania. I na przykład w Nowym Wiśniczu, związanym z dowódcą obrony Chocimia Stanisławem Lubomirskim, zorganizować z rozmachem tematyczną wystawę poświęconą „kresowym” bitwom. Wystawę wielce atrakcyjną, przyciągającą tłumy gości, z wykorzystaniem ogromnych możliwości współczesnej techniki i zgodnej z aktualnymi kanonami w muzealnictwie. No cóż, trochę się rozmarzyłem. Po zamku czas na Koryznówkę, uroczy dworek obecny z życiorysach Jana Matejki i rotmistrza Pileckiego. Dzisiaj nie wchodzę do środka, zwiedzałem stosunkowo niedawno. To szczególne miejsce w Wiśniczu, więc przynajmniej zajrzeć przez płot musiałem. Później spacer do rynku i zaskoczenie. Myślałem, że będzie jakiś kameralny ryneczek, a tu kawał placu z okazałym ratuszem, pomnikami, a jakże Matejki i Lubomirskiego. Potem, już na wyjściu z miasteczka, na wzgórzu widzę górującą nad okolicą monumentalną bryłę d.klasztoru. Zwiedzanie raczej wykluczone. Od wielu lat to renomowane więzienie. Z oddali widać, że całe założenie fundacji Lubomirskich było ogromne i pomimo rozbiórki przez Niemców klasztornego kościoła, takim pozostało do dziś. Druga połówka etapu to droga do agro na nocleg. Planowałem spać dzisiaj w Lipnicy Murowanej, ale z żalem musiałem się pogodzić, że w tym okresie nic nie było czynne. Trasa do Borównej przyjemna, beskidzkie widoki. Sama kwatera też ok. No, trochę zimno. A więc dzisiaj spanie w opakowaniu.

ETAP 47. – 27.02.2022 Borówna – Czchów 21 km

Piękny poranek i wspaniały widok. Wyruszam do Lipnicy Murowanej. Mam godzinę marszu, na około wzgórza z wiejską zabudową. Idzie się dobrze. Lipnica Murowana to urokliwa miejscowość, kiedyś ośrodek o istotnym znaczeniu w tej okolicy, obecnie nie ma nawet tysiąca mieszkańców. Jest niedzielny słoneczny poranek. Na całą wieś słychać mszę świętą odprawianą w miejscowym kościele. Z tym nagłośnieniem to chyba trochę przesadzili. Nawet jak na tradycyjną Małopolskę, to poczynają sobie naprawdę dziarsko. Na początek idę na znajdujący się w pobliżu kościoła parafialnego wiejski cmentarz. Tam prawdziwe cudeńko, zabytek UNESCO, drewniany kościół św.Leonarda. Szkoda, że nie mam szansy wejścia do środka. Ktoś zdecydował, że dzisiaj wejścia nie ma, powiesił kartkę z informacją i po zupie. Pozostało mi więc solidne pooglądanie zabytku od zewnątrz i fotografia wnętrza na planszy informacyjnej. No i jeszcze inna atrakcja w tym miejscu. Obok słynnego kościółka rośnie wiekowy, oj bardzo wiekowy dąb. W jego pniu jest ogromna dziura, przypominająca komin. Bez kłopotu wchodzę do środka i robię sobie zdjęcie, które wysyłam kilku fanom moich wędrówek. Nikt nie odgadł, że to wnętrze starego drzewa. Odpowiedzi były różne, że Wieliczka, że jakiś kanał, było nawet Niebo (ja :-). A swoją drogą, to chyba nie może być tak, ze depozytariusze naszego wspólnego dziedzictwa w dowolny sposób decydują o tym, czy i kiedy będzie można obejrzeć wnętrza (a czasem i nawet samo otoczenie) takich zabytków. W wypadku tych najważniejszych np. z listy światowego dziedzictwa powinna obowiązywać zasada 7/7 i odgórnie narzucone godziny. I nieważne, czy obiekt jest własnością państwową, prywatną czy kościelną. Nie może być tak, że jakiś urzędas, nowobogacki kmiot czy miejscowy pleban decyduje o tym, czy nadarzy nam się okazja bezpośredniego kontaktu ze skarbami naszej kultury. Niestety w Lipnicy nie poczułem ani klimatu miejsca ani też, tak charakterystycznego dla takich kościółków zapachu starego drewna. Sama Lipnica? Masełko. Wszystko właściwie się mieści w średniowiecznym owalu, który kiedyś otaczały mury. Tradycyjna siatka ulic, urokliwy rynek z podcieniowymi domami. Miasteczko słynie z tradycyjnych konkursów palm wielkanocnych a także świętych; św. Szymona oraz sióstr Ledóchowskich. Wyluzowany ruszam dalej, rezygnuje z „górskiego” wariantu (rez. Kamienie Brodzińskiego i wieża widokowa na Szpilówce) i idę prosto w kierunku Czchowa. Rano musiałem dołożyć w stosunku do pierwotnych planów 4 km aby dojść z Borównej do Lipnicy, kolejne 4 km dołożę na koniec etapu, nocleg w Czchowie mam aż przy zaporze. Decyzja okazała się trafna. W momencie wejścia do Czchowa nie jestem nadmiernie zmęczony i mam ochotę na pozwiedzanie tego super miasteczka. Chwilę odpoczywam na „małopolskim” ryneczku, wchodzę do zabytkowego kościoła, a potem wdrapuję się na zamkowe wzgórze. No, tutaj naprawdę pomyślano o turystach. Całość zadbana i pomysłowo zagospodarowana. Odrestaurowana baszta, odbudowany budynek bramny, do tego ekspozycja atrap średniowiecznych sprzętów oblężniczych. I jeszcze wspaniała panorama na Dunajec i całą okolicę. To się nazywa prawdziwy produkt turystyczny. Potem jeszcze godzinny spacer na nocleg z widokiem na zalew. Super dzień.

ETAP 48. – 28.02.2022 Czchów – Zakliczyn 19 km

Zdecydowanie chłodniej, ale i tak ok. Zaczynam od przejścia po zaporze na Dunajcu. Efektowny widok a potem już ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki. Spoko, ładne widoki i cisza. W oddali widoczne ruiny zamku w Melsztynie. Wejście do Zakliczyna uliczką z charakterystyczną zabudową przysłupową. Tutejsze budynki wyróżnia to, że ich dachy opierają się na słupach, a same korpusy domów są autonomiczne i można rozebrać całą ścianę nie ruszając dachu. Rynek duży , zadbany z okazałym oryginalnym ratuszem. Wieczorem, gdy będzie wszystko podświetlone wygląda to naprawdę super. Zostawiam plecak w hotelu i idę do pobliskich Lusławic. To tam rezydował z górą 40 lat Krzysztof Penderecki. Komponował i sadził tysiące drzew. Dworek to miejsce sprzyjające wybitnym twórcom bowiem wcześniej pomieszkiwał tu i malował sam Jacek Malczewski. Oczywiście, że wszystko zamknięte i moje zwiedzanie kończę przed bramą do rezydencji. Naprzeciw, po drugiej stronie drogi okazały gmach Europejskiego Centrum Muzyki. Tam też nie będę mógł obejrzeć wystawy poświęconej naszemu maestro. W sumie mamy takich miejsc niezbyt wiele. A jak i coś już mamy naprawdę wyjątkowego, to nie potrafimy tego dobrze wypromować i sprzedać. Naprawdę żal. Jeszcze stary klasztor na przedmieściu i powrót do hotelu. Wieczorem walka o jutrzejszy nocleg w dworze Paderewskiego w Kąśnej. Mój bajer nie przynosi żadnego efektu, miejsca są, ale kierownictwo na wszelki wypadek woli trzymać rezerwę. Próbuję załatwić coś w Ciężkowicach (Skamieniałe Miasto). Niestety też nie ma. Wszystko nieczynne, a jeden obszerny apartament wyceniają na kilka stówek. Zmiana planów, będę spał jutro dużo dalej, w Bobowej. A więc pominę dwa ciekawe miejsca . Szczerze, to myślałem, że w Małopolsce nie będzie żadnych kłopotów z noclegami. A tu niespodzianka, trochę się nadziałem. Jest to minus, ale tak ogólnie to jest świetnie.

ETAP 49. – 01.03.2022 Zakliczyn – Bobowa 32 km

Planowałem etap z noclegiem w Kąśnej lub Ciężkowicach. Nocleg udało mi się załatwić dopiero w Bobowej. Tak więc zmiana planów, rezygnuję z dworu Paderewskiego w Kąśnej (a chciałem i zwiedzić i przespać się tam w domu pracy twórczej) oraz ze Skamieniałego Miasta. Idę więc „prosto” przez górki do Bobowej. Idzie się dobrze, pogoda rewelacyjna. W połowie drogi w Jastrzębiej ciekawy drewniany kościół. Sama wioska stanowi centrum tej całej górskiej okolicy. Zaczyna mi świtać, że szkoda odpuścić Kąśną. I zrobiłem to. A więc zdecydowałem, żeby dołożyć parę km i odwiedzam dawną posiadłość Ignacego Paderewskiego, naprawdę wybitnego pianisty i do tego wielkiego Polaka. Warto było, bo i zadbany dwór z całym kompleksem parkowym i do tego ciekawa ekspozycja. Dowiedziałem się sporo nowych rzeczy o Paderewskim, o którym w sumie niewiele wiemy. W trakcie mojej trasy z Kamienia Pomorskiego to już drugie spotkanie z tą, jakże zasłużoną postacią. Przedtem w Poznaniu, w Muzeum Powstania Wielkopolskiego miałem okazję dokładniej poznać jego działalność w okresie odradzania się Polski po I wojnie, teraz w sposób usystematyzowany prześledziłem całe jego życie. Szkoda, że pomimo pewnej obecności naszego Mistrza w przestrzeni publicznej, postrzeganie tej osoby jest w sumie uproszczone. Nie mamy do tej pory świadomości, ze Paderewski był artystą światowego formatu. Był na samym szczycie. Jego ogromna popularność, która przełożyła się na skuteczność w działalności dyplomatycznej, wielce przysłużyła się polskiej sprawie. Mam satysfakcję, że nadłożyłem trochę drogi i odwiedziłem to miejsce. Zachęcony powodzeniem, postanawiam jeszcze trochę dołożyć i iść przez Ciężkowice. Typowe galicyjskie miasteczko, w rynku ławeczka z brązu, za fortepianem sam Paderewski i pobrzmiewa jego muzyka. Potem jeszcze zaliczam Skamieniałe Miasto i pozostaje mi jeszcze drobna „dyszka” górkami do Bobowej. Wspaniałe widoki i jeszcze wspanialszy zachód słońca. Etap zakończę już po ciemku. Jestem solidnie zmęczony, ale warto było.

ETAP 50. – 02.03.2022 Bobowa – Gorlice 22 km

Rano trochę czuję wczorajsze kilometry. Idę do centrum miasteczka. Ryneczek typowy dla tych okolic, ale bez żadnych rewelacji. Będąc w Bobowej warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze miasto to znany ośrodek koronkarstwa klockowego. Jest tu nawet muzeum tego rzemiosła. Zainspirowany tym faktem, wieczorem, już w hotelu, zaliczyłem w internecie niezły wykład na temat niuansów tego rękodzieła. Po drugie znajduje się tu dwór Długoszowskich, tych od słynnego ułana Wieniawy. W 1916 roku gościł tu na Wielkanoc sam Marszałek. Przed pałacykiem dwa popiersia: Józefa Piłsudskiego i pół kroku za na nim ulubionego adiutanta Kazimierza Wieniawy
Długoszowskiego. Symboliczne miejsce, warte odwiedzin. Dalej, przy pięknej pogodzie, pod górkę w kierunku Szalowej. Tam pomnik historii, drewniany kościół św. Michała Archanioła. Niestety, zamknięty i znów musi mi wystarczyć obejrzenie cennego obiektu od zewnątrz. Dzwonię pod wskazany telefon i dowiaduję się, że pana „od klucza” nie ma i nie wiadomo kiedy dokładnie wróci. Jest chyba jednak jakiś większy problem z dostępem do takich obiektów. Miałem w planie jutro odbić z trasy do kościółka w Sękowej, a pojutrze zahaczyć o Binarową z kolejnym kościółkiem z listy UNESCO. Pytanie „po co?”. Drałować ileś km aby kolejny raz pocałować klamkę i niepotrzebnie się wnerwiać. Przykre to w sumie. A potem znowu pod górkę, super pogoda i wspaniałe panoramy. Sielanka. Gdyby byłyby tu jeszcze krowy z dzwoneczkami, czułbym się jak niegdyś w austriackich Alpach. Ale życie rządzi się brutalnymi prawami i nagle wracam na ziemię. Wystarczył jeden telefon. Dowiaduję się, że muszę wracać do domu. Jest potrzeba aby przyjąć dużą grupę uchodźców wojennych z Ukrainy. Są sprawy ważniejsze w życiu niż moje wędrowanie. Idę dalej z plecakiem po Beskidach, ale już zacząłem zdalnie pracować. Jestem w drugim swoim żywiole; ustalam, zamawiam, organizuję. Jutro dojdę do Biecza i wracam do siebie. Dzisiaj jestem jeszcze tutaj i dalej korzystam z super aury na początku marca :-). Kilkanaście stopni na plusie, pełne słońce i do tego tego widoki. W końcówce etapu spoglądam z góry na Gorlice, największe miasto tych okolic. Kwateruję się w hotelu, trochę odpoczynku i wieczorny spacer po mieście. Rynek. Ławeczka Ignacego Łukasiewicza przed jego apteką i wielka replika lampy naftowej. Staromiejskie uliczki i podświetlony Dwór Karwacjanów. Ogólnie bez większych rewelacji. Normalne powiatowe miasto. W Gorlicach warto pamiętać o ciekawej i tragicznej historii, której doświadczyło miasto i te okolice w czasie I wojny. W 1915 roku miała tu miejsce wielka bitwa, określana karpackim Verdun. W jej trakcie poległo po obu stronach dziesiątki tysięcy żołnierzy. Przyjmuje się, że wraz z rannymi było to ponad 200 tysięcy ludzi. O tych tragicznych wydarzeniach przypominają gęsto usiane w okolicy Gorlic cmentarza wojenne. Austriacy powołali w swej armii nawet specjalną komórkę zajmującą się organizacją wojskowych nekropolii. Z należnym szacunkiem pochowano poległych po obu stronach tego konfliktu. Niektóre z cmentarzy np. projektowane przez słowackiego architekta Dusana Jurkovica, to prawdziwe arcydzieła sztuki funeralnej.

ETAP 51. – 03.03.2022 Gorlice – Biecz 14 km

Lajcik. Postanowiłem odpocząć. Dziś ostatni etap przerwanego szlaku. Odpuszczam sobie dłuższy wariant przez Sękową. Jak mam nadłożyć pod 10 km i znów pocałować klamkę drewnianego kościółka z listy UNESCO, to się na to nie piszę. Po prostu jestem zniechęcony. Idę więc wzdłuż Ropy przez tereny przemysłowe . Ta część Gorlic to Glinik. Potem Zagórzany a w nich jedna z najdroższych obecnie polskich ruin (wołają 7 mln). Zza płotu filuję na mający duży potencjał zrujnowany neogotycki pałac z XIX w. Do 1939 roku była to bardzo znana rezydencja arystokratycznego rodu Skrzyńskich. Za sprawą właścicieli i ich gości miejsce to tętniło życiem. Bywali tu m.in. Wincenty Pol i Artur Grottger. Najbardziej znany przedstawiciel rodu Aleksander był jednym z najwybitniejszych polskich polityków okresu międzywojennego. Mam szczęście, w blasku słońca wyłania się Biecz. Niewielkie dziś miasto z wielką historią. Kwateruję na samej starówce i dużą ciekawością wyruszam na spacer. I nie zawiodłem się. Miasteczko ma nie tylko sporo uroku ale również wiele do zaoferowania. Na początek idę do położonego na wzgórzu klasztoru franciszkanów, potem rynek gdzie dominuje ratusz z charakterystyczną wieżą, pokrytą sgraffiti naśladującym boniowanie. Oczywiście, przed bieckim ratuszem nie może zabraknąć posągu kata, toż to zawód z którym Biecz się do dziś kojarzy. „Stracić głowę dla Biecza”, tak brzmi hasło reklamowe miasta. Podobno tutaj w czasach średniowiecza mieściła się szkoła, gdzie kształcili się adepci tej jakże interesującej profesji. Potem dom i pomnik Marcina Kromera (właśnie tu się urodził), następnie kolegiata (zaglądam przez zamkniętą kratę), dom z basztą i fragment murów miejskich, a także upamiętnienie wielce zasłużonego dla miasta Tadeusza Ślawskiego. Naprawdę sporo tego. Choć naturalnie wszystkiego nie udało mi się poznać, to nie mam żadnych wątpliwości, że tytuł „Perły Podkarpacia” jest w pełni zasłużony. Jak wrócę do Biecza aby znów kontynuować swoją, przerwaną dzisiaj wędrówkę, to postaram się jeszcze trochę z tego miasteczka „wycisnąć”. Rano jadę pociągiem do domu. Od Krakowa w IC wielu uchodźców z Ukrainy. Smutny czas. Zaliczyłem kolejny wspaniały odcinek mojej drogi. Towarzyszyła mi (jak zwykle?) łaskawa pogoda. Na przełomie lutego i marca! Mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy będę mógł bez obaw pójść dalej. Nie tylko do Przemyśla, ale i do Kamieńca Podolskiego.