1. Zielona Góra – Gorzów Wlkp.
2. Świdnica – Zielona Góra
Zielona Góra – Gorzów 150 km
Etap 01 09.04.2024 Zielona Góra – Sulechów 24 km Etap 02 10.04.2024 Sulechów – Świebodzin 32 km Etap 03 11.04.2024 Świebodzin – Gościkowo 14 km Etap 04 12.04.2024 Gościkowo – Łagów Lubuski 24 km Etap 05 13.04.2024 Łagów Lubuski – Lubniewice 26 km Etap 06 14.04.2024 Lubniewice – Gorzów 30 km
Etap 01 09.04.2024 Zielona Góra – Sulechów 24 km
Pomimo, że całe życie jestem związany z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem to praktycznie nie znam pobliskiej Ziemi Lubuskiej. Czasami przejeżdżałem tu tranzytem, ale generalnie mogę powiedzieć, że jest to dla mnie terra incognita. W tym roku postanowiłem nadrobić trochę te zaległości i zaczynam od trasy Zielona Góra – Gorzów. Na początek Zielona Góra, do której przyjeżdżam 8 kwietnia i gdzie temperatura sięga 29 stopni. Dwa tygodnie kalendarzowej wiosny i taki upał. Wszędzie tłumy ludzi w kolejkach za lodami. Nastrój na ulicach jak w środku lata. Na trasę mam zamiar wyruszyć jutro, łażę więc po mieście i staram się przynajmniej trochę je poznać. Na początek deptak, jeden z najdłuższych w Polsce, biegnący przez rynek i stary trakt handlowy. To tędy we wrześniu przechodzą korowody przy okazji dorocznego święta winobrania. I pewnie wtedy dzieje się tu najwięcej a sama Zielona Góra prezentuje najkorzystniej. Sam rynek sprawia sympatyczne wrażenie, nie ma zgiełku, ale jest tu życie. Po środku dominuje ciekawy ratusz, otoczony zwartą wokół rynkową zabudową. Na placu dużo drzew i kilka drewnianych kramów. Są knajpki i oczywiście uliczne figurki zielonogórskich bachusików (będę je spotykał potem praktycznie na każdym kroku). Zaglądam do średnio interesującej konkatedry i idę na Wzgórze Winne. O, tu jest i ładnie i ciekawie. Wrażenia potęguje wspaniała pogoda. Kwitnące na różowo drzewa, fajnie zagospodarowany teren. Na szczycie efektowny budynek palmiarni. Miałem w planie zajrzeć i do palmiarni i do pokazowej winnicy, ale nic z tego. Poniedziałek, nieczynne. Wracam do centrum, sporo ciekawej secesji i super kościół w szachulcową kratę. Obok budynek filharmonii, z którym wiąże się mało znana historia z czasów PRL, mianowicie „wydarzenia zielonogórskie”. W dniu 30 maja 1960 doszło w Zielonej Górze do poważnych starć ulicznych 5 tysięcy mieszkańców miasta z MO i ZOMO. Powodem zamieszek było przejęcie przez władze Domu Katolickiego czyli współczesnej filharmonii. Wielu uczestników tych wydarzeń spotkały bardzo surowe represje. Na koniec spaceru najpiękniejsza ulica miasta, pełna zieleni Aleja Niepodległości oraz reprezentacyjny plac Bohaterów z kultowym Dębem Lubuszan. W sumie wrażenia spoko ale jedną uwaga, Zielona Góra to jednak półka dużego powiatowego miasta a nie stolicy regionu. Następnego dnia rano opuszczam miasto. Ładna pogoda, wybudowane z rozmachem nowoczesne przedmieścia, potem już lasem wzdłuż wylotowej drogi a następnie ścieżką rowerową do Cigacic. Tu stary most przez Odrę, kiedyś strategiczny, o który w 1945 toczono ciężkie boje. Znowu ścieżka rowerowa, potem polna droga i wchodzę do Sulechowa. Miasteczko (15 tys.) typowe dla zachodniej Polski, warte spaceru, ale nie specjalnej wycieczki. Rynek z ratuszem, gotycki kościół, dom kultury w d. zamku, trochę murów obronnych z barokową bramą. Mnie Sulechów będzie się kojarzył z noclegiem w hotelu prowadzonym przez Hindusów. Była okazja skosztowania i oryginalnej kuchni i jako jedyny Polak nocujący tego dnia w hotelu, poczułem trochę autentycznych hinduskich klimatów. Generalnie było ok.
Etap 02 10.04.2024 Sulechów – Świebodzin 32 km
Ciężki, ale i ciekawy etap. Diametralna zmiana pogody, ochłodzenie do 12 stopni, pochmurnie a rano nawet lekki deszcz. Wydłużam trasę aby zahaczyć o Klępsk. Za Sulechowem nowa ścieżka rowerowa i ładne leśne tereny. Dochodzę do wpisanego na listę Pomników Historii kościółka w Klępsku. Jestem umówiony z panią, która ma klucze i nieco opowie mi o tym ciekawym miejscu. Początki tej budowli sięgają XIV w. W swych dziejach kościół należał do katolików, luteranów i znowu katolików. Najpierw wiernymi byli Polacy, potem pojawili się Niemcy, a po wojnie wrócili Polacy. Co ważne, następcy nie niszczyli dorobku poprzedników. I tak w świątyni obok średniowiecznego ołtarza, fundowanego przez katolików, możemy podziwiać rzeźby ewangelickich prekursorów Lutra i Melanchtona. Konstrukcja kościoła to kombinacją drewna i pruskiego muru, zachwycające jest samo miejsce, proporcje i kształt budowli. Prawdziwej fascynacji ulegamy jednak po wejściu do w pełni zachowanego wnętrza, które zachwyca swą dekoracją snycerską i malarską. Na ścianach i sklepieniu kościoła możemy podziwiać 117 obrazów opatrzonych 90 inskrypcjami. Naprawdę zabytek na skalę europejską. Żeby było jeszcze mało, to z tym miejscem wiąże się dodatkowo wyjątkowa historia. Otóż w 1838 ówcześni mieszkańcy, którzy nie chcieli pogodzić się z narzuconymi przez króla Prus zmianami w kościelnej liturgii, opuścili Klępsk i wraz ze swym pastorem wyemigrowali na Antypody. Założyli tam luterańską osadę Klemzig, będącą dziś jednym z osiedli australijskiej Adelajdy. Potomkowie dawnych emigrantów odwiedzają wieś do tej pory, natomiast jej współcześni mieszkańcy kultywują pamięć o tym wydarzeniu. Przed kilkoma laty, z inicjatywy ks.Olgierda Banasia, zorganizowano nawet plenerową inscenizację wyprawy do Australii. Położone nad Odrą pobliskie Cigacice robiły wtedy za port w Hamburgu, a opowiadająca mi o tym zdarzeniu pani była jedną z XIX-wiecznych emigrantek. Potem już czysta proza. Kilka wiosek, trasa wzdłuż S 3 i drogą powiatową dochodzę do Świebodzina. Na wjeździe do miasta dominująca nad okolicą żelbetonowa figura Chrystusa, jedna z największych na świecie. Ma 36 m wysokości a sama korona na głowie Jezusa mierzy 3 m. Przypomina słynna realizację z Rio de Janeiro, budzi sporo kontrowersji. Ja osobiście wolę wiejski kościółek w Klępsku. Na zwiedzanie samego Świebodzina nie mam już za bardzo ochoty. Krótki spacer i drobne zakupy. W rynku zwraca uwagę pomnik sukiennika, nawet w „Potopie” wspominano o dobrej jakości suknie z tego miasta oraz ławeczka Niemena, dość, że tu mieszkał to jeszcze dorabiał jako stroiciel fortepianów.
Etap 03 11.04.2024 Świebodzin – Gościkowo 14 km
Piękna pogoda. Słoneczna wiosna. Jest ciepło, ale bez upału. Na wyjściu ze Świebodzina robię mały spacer po centrum miasta. W sumie to liczyłem chyba na ciut więcej. Normalne powiatowe miasto. Relikty dawnych obwarowań, rynek, gotycki kościół, potem apteka (plastry compeed na pęcherze), zabezpieczona ruina dawnego zamku Joanitów. Wychodzę z miasta, idę wzdłuż S 3 i tu niespodzianka. Zupełnie fajna trasa. Pola kwitnącego rzepaku i szpalery ukwieconych przydrożnych krzewów. Mijam parę wiosek z gatunku tych trochę dalej od szosy. Niestety, jest tu jeszcze sporo do zrobienia. Mówiąc szczerze myślałem, że lubuskie miasteczka i wsie ogólnie lepiej prezentują się pod względem estetyki. Zrobiono oczywiście dużo i tak jak w całej Polsce widoczny jest ogromny postęp, ale nie brakuje tu też miejsc z klimatem Ziem Odzyskanych minionej epoki. Moją beztroską wędrówkę przerywa telefon. Dzwoni pani i informuje mnie, że opłacony przeze mnie wczoraj nocleg jest nieaktualny. Podobno zawalił sprawę Booking. Tak czy owak sierżant Nowak, cały problem i tak spada na mnie. W całej okolicy z miejscami noclegowymi jest kłopot. Chwila namysłu i decyduję się załatwić spanie na dzisiaj w pobliskim Międzyrzeczu. Dojadę tam z Gościkowa autobusem i jutro tak samo wrócę z powrotem na trasę. Przekraczam jeden z ważniejszych węzłów autostradowych w Polsce A 2/S 3 i wchodzę do Jordanowa, wioski graniczącej z Gościkowem. Kiedyś był to jeden organizm klasztorny, choć dzieliła go biegnąca na rzeczce Paklicy granica polsko – brandenburska (pruska). Paradyskie opactwo leżało po naszej stronie. W Jordanowie zatrzymuję się na dłuższą chwilę przy późnogotyckim kościele z charakterystyczną wieżą z muru pruskiego i potężnym dębie (480 lat i 711 cm obwodu). Naprawdę miejsce ze szczególnym nastrojem i do tego rewelacyjna pogoda. Dochodzę do klasztoru, barokowa fasada prezentuję się imponująco. Na furcie zgłaszam się do umówionego wcześniej telefonicznie pana, który ma mnie oprowadzić po obiekcie. Bardzo szybko łapiemy fajny kontakt i prawie godzinę wspólnie zwiedzamy kościół i przyklasztorny teren. Zapamiętam wspaniały ołtarz, stalle w kolorze bursztynu i obraz z ok. 1700, przedstawiający fundację opactwa przez wojewodę poznańskiego Mikołaja Bronisza. Klasztor w Paradyżu odegrał w historii bardzo ważną rolę jako ostoja polskości na najdalej wysuniętych na zachód rubieżach Królestwa Polskiego. Podziwiam jeszcze dawne ogrody, obecnie zamienione w zadbany zielony teren rekreacyjny. Aktualnie na terenie kompleksu trwają prace remontowe. Na brak środków inwestycyjnych podobno nie narzekają i w przyszłości ma tutaj powstać obiekt konferencyjno – hotelowy. Udany dzień, który dał mi dużo satysfakcji. Idę na autobus i jadę na nocleg do Międzyrzecza.
Etap 04 12.04.2024 Gościkowo – Łagów Lubuski 24 km
W sumie na wymuszonej zamianie miejsca noclegu na Międzyrzecz skorzystałem. Mogłem trochę przy tej okazji liznąć, nieznane mi dotąd miasto i do tego zapłaciłem mniejsze pieniądze za naprawdę fajny nocleg w stylowym hotelu. Rano wyszedłem na przystanek PKS wcześniej, tak aby zdążyć zrobić krótką trasę po mieście. Najpierw ładny park z zamkiem i muzeum, znanym z największej w Polsce a więc i na świecie, kolekcji sarmackich portretów trumiennych. Potem rynek i park nad Obrą. Muszę koniecznie kiedyś wrócić w to miejsce. Międzyrzecz to tysiąc lat historii, przez setki lat ważny punkt na strategicznej mapie zachodniej Wielkopolski. Nieplanowana wizyta i bardzo korzystne wrażenie. Takie niespodzianki na trasie lubię najbardziej. Autobusem dojeżdżam do Gościkowa i wracam na swój szlak, a właściwie drogę brukowaną kostką o nieregularnych kształtach. Lasem do Nowego Dworu (tu miałem spać wczoraj), potem wzdłuż dawnej linii kolejowej. Lekko pofałdowany teren, zielone pola ze zbożem i te żółte z uprawami rzepaku. W Staropolu (ta wieś leży „dalej” od szosy) oglądam ruiny bunkra stanowiącego niegdyś element MRU (Międzyrzecki Rejon Umocniony). Potem mała baza załadunku węgla brunatnego. Tak, w tych okolicach powstały jedne z pierwszych kopalń tego surowca. Tutejszy węgiel ma bardzo dobre parametry. Pod koniec XX w wygaszono wydobycie, a teraz jakaś spółka wznowiła eksploatację i ma podobno koncesję na 50 lat. W kolejnej wsi Sieniawce zabytkowa drewniana wieża kościoła a dalej osiedle górnicze i nieczynne już chyba obiekty dawnej kopalni. Potem skrajem lasu, przyjemnym fragmentem Lubuskiej Drogi św.Jakuba. Mijam jezioro Ciche (nazwa oddaje doskonale panujący tu nastrój) i polami dochodzę do Łagowa. Etap nie był jakiś długi, ale czuję zmęczenie. Muszę chyba wymienić już wkładki na nowe, bo „odbijam” stopy. Do tego mam kłopot z małym palcem, który codziennie zabezpieczam plastrem na pęcherze. Ale warto było, Łagów wynagradza moje trudy z nawiązką. Jestem tu pierwszy raz, o miasteczku słyszałem wiele a mą chęć jego odwiedzenia wzmogło dodatkowo obejrzenie niedawno starego filmu „Godziny nadziei”. Miejscowość jest położona na wąskim przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami. Najstarsza część to wzgórze z zamkiem, dwie bramy wjazdowe: Polska (Poznańska) i Marchijska (Berlińska), pomiędzy nimi ciąg (120 m) kamieniczek z XVIII i XIX w, kościół i kawałek ładnego parku. Nieco dalej amfiteatr znany z festiwali filmowych, przystanie, zieleń i gastronomia. Fajne miejsce. Już widzę te tłumy w sezonie. A dzieje się w Łagowie wiele, oprócz filmowców zjeżdżają tu m.in. plastycy, motocykliści i amatorzy starych pojazdów. Zmęczenie zmęczeniem, ale wejście na wieżę zamkową obowiązkowe. Wrażenia wspaniałe, naokoło lasy i malownicze jeziora, a u dołu, jak na dłoni, urocze miasteczko.
Etap 05 13.04.2024 Łagów Lubuski – Lubniewice 26 km
Wychodzę po siódmej. Piękny poranek. Idę promenadą wzdłuż jeziora. To piękna naturalna ścieżka biegnąca samym brzegiem. Bukowy las, cisza, jestem zupełnie sam. Gdy odwracam się do tyłu wciąż widzę łagowski zamek. Cudowne chwile, dla takich wrażeń warto czasami się nieco pomęczyć. Obraz jak w reklamowym folderze. Idę tak, wzdłuż jeziora 6 km. Potem, mijając mniejsze jeziorka, dochodzę do poligonu w Wędrzynie. Nie ma zakazu więc wybieram trochę krótszą drogę i wchodzę na teren wojskowy. Cały czas lasem. W końcu dochodzę do szosy i robię odpoczynek. No, tutaj są prawdziwe ostrzeżenia i zakazy; „wstęp zabroniony”, „ćwiczenia z ostrą amunicją”. Cóż, nie byłem świadomy 😊 Jeszcze kawałek lasem i jestem w niewielkiej wsi Grochowo. Nic szczególnego. Ale …. Mniej więcej przez pięć wieków (do 1793) wieś była najdalej wysuniętym na zachód miejscem Królestwa Polskiego a potem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Lekko pofałdowany teren, pola, dochodzę do Glisna. Tu pięknie odrestaurowany barokowy pałac. Aktualnie należy do Lubuskiego WOPR. Okazały parterowy budynek z lukarnami na poddaszu. W centralnej części elegancka kopuła. Wypaśne wejścia od frontu i od strony ogrodu, szerokie schody, rzeźby. W swej historii obiekt pełnił m.in. funkcję kasyna i taka jego rola najbardziej przemawia do mojej wyobraźni. Następnie prozaiczne 5 km mało uczęszczanym asfaltem i jestem w Lubniewicach. Dzisiaj stopy, dzięki Bogu, nie dały mi za dużo popalić. Nie jest źle. A samo miasteczko? Łagowa Lubniewice nie przebiją. Trzeba oddać, są piękne położone nad jeziorem Lubiąż i otoczone zewsząd lasami. Ryneczek, kilka knajp, charakterystyczna zabudowa składająca się z ciągów parterowych domów ustawionych frontem do ulicy. Zrekonstruowany szachulcowy budynek księgarni z XVIII w. i największy atut miasteczka, piękny park miłości im. Michaliny Wisłockiej. Autorka rewolucji w edukacji seksualnej PRL-u jest zresztą obecna tu w wielu miejscach. Nawet w pensjonacie gdzie nocowałem, na szafce nocnej miałem pod ręką egzemplarz „Sztuki kochania”. To książka, która pół wieku temu wzbudziła ogromne emocje. Dwa lata trwała w KC PZPR dyskusja nim towarzysze, z wypiekami na twarzach, dali w końcu zielone światło dla pierwszego sex podręcznika w demoludach. Rozczarowuje natomiast lubniewicki zamek, jest pięknie położony nad samym jeziorem i ma ogromny potencjał. Zza płotu jednak widać, że przed zacnymi gospodarzami jest jeszcze trochę wysiłku nim ten obiekt stanie się prawdziwą wisienką na torcie.
Etap 06 14.04.2024 Lubniewice – Gorzów 30 km
Wychodzę 6:30. Pogoda jak w sam raz na dłuższe chodzenie. Nie jest za ciepło, ani zbyt słonecznie. Pierwsze 16 km idę zwartym kompleksem leśnym. Gdzieś z tyłu głowy mam wilki. Niektóre ślady na mojej drodze trochę zastanawiają. Temat wilków jest w Polsce coraz bardziej obecny. Aktualnie jest ich w naszych lasach około 2000. Mniej więcej wiem jak teoretycznie powinienem się zachować w razie ich napotkania. Ale tylko teoretycznie. Biorę solidny kostur do ręki. Będę się czuł ciut pewniej, tym bardziej, że gdy patrzę na otaczające mnie dorodne sosny i ich pnie, pozbawione do wysokości kilku metrów jakichkolwiek gałęzi, to zdaję sobie sprawę, że w razie „w” nie miałbym nawet gdzie uciec. A poza tym jest naprawdę pięknie, dorodny las, zadbana leśna droga. Idę dobrym tempem i w końcu dochodzę do wioski Glinik, gdzie robię sobie postój w przydrożnej kapliczce. Tak. Mieszkańcy obudowali figurkę MB konstrukcją z plexi, składa się ona z dwóch części; maleńkiej „rotundy” oraz przedsionka. W środku kilka ławek. Miałem więc gdzie odpocząć i posilić się, nie tylko duchowo 😊. Powoli rozpoczynają się przedmieścia Gorzowa, idę kilka km wzdłuż trasy wylotowej. Nie ukrywam, że zaczynam odczuwać już zmęczenie. Świadomie zwalniam i od czasu do czasu robię odpoczynki. Po co się zagotować? Nocleg mam w rewelacyjnej kwaterze w samym centrum miasta. Chwila oddechu i idę na spacer. Mówiąc zupełnie szczerze, to Gorzów nie ma przesadnie zbyt wiele do zaoferowania takim turystom jak ja. Może to pierwsze wrażenie i moja opinia jest zbyt krytyczna, ale mimo pięknej pogody, nie miałem jakiejś wielkiej motywacji do dłuższej wędrówki po gorzowskich zakamarkach. Widać, że miasto musiało dobrze oberwać w czasie wojny. Starej substancji niewiele. Najważniejsza jest oczywiście gotycka katedra, już odbudowana po niedawnym pożarze wieży. Przy Starym Rynku stylowa fontanna i parę nowych budynków nawiązujących formą do dawnych kamieniczek. W trakcie realizacji jest pieszy deptak obejmujący m.in. Wełniany Rynek. Myślę, że właśnie to miejsce stworzy w centrum Gorzowa odrobinę „staromiejskiego” klimatu. Dobrze prezentuje się miasto od strony Warty, gdzie kompleksowo zagospodarowany bulwar nadrzeczny jest oddzielony od prawdziwego Gorzowa najdłuższą w kraju zabytkową estakadą kolejową (ponad 2 km). Na drugim brzegu rzuca się w oczy starannie odrestaurowany d.spichlerz o konstrukcji zrębowej (obecnie muzeum). Zahaczam też o zadbaną willę i ogród Schroedera. Tym razem nie wybrałem się natomiast na gorzowskie Nowe Miasto. Słyszałem, ze interesujące. Może więc przy następnej okazji. Reasumując, liznąłem pobieżnie nieznane mi dotąd województwo lubuskie, zobaczyłem jego dwie stolice oraz poznałem dwa pomniki historii i dwie najbardziej rozpoznawalne miejscowości wypoczynkowe. Sprzyjała pogoda a cała trasa okazała się przyjemna i interesująca. Jedna refleksja mi się jednak nieodparcie nasuwa. Zastanawiam się czy Zielona Góra i Gorzów zamiast być niewielkimi „półstolicami” województwa o stosunkowo skromnym potencjale, nie powinny być bardzo ważnymi powiatowymi ośrodkami na mapie Dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego lub Wielkopolski.
Świdnica – Zielona Góra 227 km
Etap 01 06.05.2024 Świdnica – Strzegom 22 km Etap 02 07.05.2024 Strzegom – Jawor 28 km Etap 03 08.05.2024 Jawor – Legnica 24 km Etap 04 09.05.2024 Legnica – Lubin 31 km Etap 05 10.05.2024 Lubin – Polkowice 22 km Etap 06 11.05.2024 Polkowice – Głogów 29 km Etap 07 12.05.2024 Głogów – Czerna 22 km Etap 08 13.05.2024 Czerna – Nowa Sól 23 km Etap 09 14.05.2024 Nowa Sól – Zielona Góra 26 km
Etap 01 06.05.2024 Świdnica – Strzegom 22 km
Niewyspany (nocne eliminacje olimpijskie) jadę do Świdnicy. Piękna pogoda. W rynku i okolicach bogaty jarmark staroci. Fajny klimat. Zwiedzam Muzeum Kupiectwa. Dość ciekawie. Na 1.piętrze sala główna ratusza, jej rozmiar i wystrój są świadectwem potęgi Świdnicy w czasach średniowiecza. Potem 223 stopnie na wieżę ratuszową, panorama miasta, u samych stóp ładnie prezentujący się rynek a w tle Góry Sowie i Masyw Ślęży. Następnie kościół Pokoju. Uroczy i nastrojowy zakątek, mam dzisiaj tu nocleg w dawnej ewangelickiej szkole. Sam kościół, co tu mówić bogactwo dekoru, historia, loża Hochbergów (przekazali 2 tys. dębów na budowę świątyni). Wyjątkowe miejsce. Trochę kropi, gdy przestaje idę na spacer po starym mieście. Niezniszczony w czasie wojny rynek, piękny kompleks ratusza, cztery efektowne fontanny, historyczne fasady mieszczańskich kamienic (od renesansu po eklektyzm). Wyróżnia się narożny wysoki dom z figurą Hermesa, z którą łączy się śmieszna anegdota. Otóż w latach 60-tych znalazł się jakiś odważny i wysportowany śmiałek, który wspiął się na szczyt kamienicy i odział boga handlu w majtki. Chapeau bas. Potem świdnicka katedra, gotycki olbrzym z pięknym i dostojnym wnętrzem. Ogród Różany (jeszcze niedawno pijacka melina) i biegiem do domu. Nadciąga wiosenna burza. Grube krople, ciut zmokłem. Generalnie Świdnica to bardzo interesujące miasto, na pewno warte odwiedzin i godne polecenia. Mnie interesuje w tym miejscu jeszcze jeden wątek, mianowicie historia rodziny „czerwonego barona”, czyli asa niemieckiego lotnictwa z czasów I wojny światowej. W Parku Sikorskiego znajduje się replika czerwonego samolotu, którym latał słynny baron von Richthofen. Ciekawe czy świdniccy radni, tak szczodrze wydający środki na jego promocję , zdają sobie sprawę jakiego „bohatera” promują. Następnego dnia wita mnie słoneczny poranek. Opuszczam Świdnicę, gdy dojdę do tego miasta od strony Nysy, to jeszcze kilka rzeczy tu obejrzę. Mam problem z kolanem i niestety nie przechodzi. Idę polami do Jaworzyny Śląskiej, widok na Góry Sowie, Ślężę i chyba Chełmiec. Duża wieś Bolesławice. Poniemiecka zabudowa, bauerskie kwadraty, murowane bramy wjazdowe. Melanż wyremontowanych i zaniedbanych posesji, których wielkość świadczy, że na tych żyznych terenach było naprawdę bogato. Dominowała tu wielkotowarowa uprawa pszenicy i buraków cukrowych. Na wejściu do Jaworzyny skansen kolejnictwa, oglądam z zewnątrz i odpuszczam zwiedzanie. Jakoś nie mam ochoty dziś na poważne zgłębianie tajników kolei żelaznych. W samej Jaworzynie przechodzę obok znanych zakładów porcelany stołowej „Karolina”. Jeszcze kolejna duża wieś Stanowice i wchodzę do Strzegomia. Zaczyna się chmurzyć i trochę kropi. Dziś śpię w dobrym hotelu na terenie d.koszar. Po wojnie stacjonowali tu Rosjanie, później Wojsko Polskie. Strzegom zaskakuje mnie bardzo pozytywnie. W czasie walk w ‘45 roku miasto przechodziło z rąk do rąk i było zniszczone w 60 %. Jest sporo nowych budynków, ale są nieźle wpasowane w starą poniemiecką zabudowę. Porządne ulice i chodniki, od razu widać, że Strzegom to stolica polskiego granitu. Zadbany rynek a potem były klasztor karmelicki, w którym obecnie ma siedzibę punkt IT. Tu godzinna ciekawa rozmowa z p.Krzysztofem – prawdziwym pasjonatem historii Strzegomia. Wariaci szybko łapią dobry kontakt 😊. Potem piękne staromiejskie planty i na koniec wisienka na torcie. Bazylika, pomnik historii i miejsce wyjątkowe. Ogromna. Kamienna gotycka bryła i do tego super ekspozycja. Monumentalne wnętrze również imponujące. Architektura i nastrój przypominają słynne gotyckie katedry we Francji. Wiele wskazuje, że ten wspaniały kościół budowali właśnie francuscy muratorzy. Do tego wątek templariuszy, podobno budowę sfinansowano z ich skarbu i jeszcze magia biblijnych cyfr, które zostały zaklęte w wymiarach świątyni. Wiele razy mijałem Strzegom i jakoś nigdy tu nie zajrzałem. Robiłem duży błąd, bo Strzegom to naprawdę ładne i ciekawe miasto.
Etap 02 07.05.2024 Strzegom – Jawor 28 km
W nocy dramat z nogami. Lewa stopa to drobiazg, przeszywający ból stopy będzie do opanowania. Gorsza sprawa to prawe kolano. Wbrew swoim zasadom, korzystam z wykładu w internecie i lepiej poznaję anatomię. Wnioski raczej marne, może być większy problem. Rozważam nawet powrót do domu. W końcu zwycięży opcja kontynuacji, jednak po schodach chodzę metodą dostawiania nogi do nogi. Jest chłodniej, ale cały dzień pogoda będzie ok. Na początek jeszcze raz strzegomska bazylika, potem planty i dalej na górującą nad miastem Górę Krzyżową. Utwierdzam się w przekonaniu, że Strzegom to ładne miasto. Idę zieloną promenadą, potem las i kamienne schody. Noga do nogi i jak inwalida wgramoliłem się jakoś na górę. Tu krzyż, upamiętniający 100-lecia bitwy pod Dobromierzem w 1745 roku. Ładny widok na miasto i okolice. Schodzę po tych cholernych schodach i idę leśnym szlakiem. Mijam kamień poświęcony Janowi Montanusowi, strzegomianinowi, odkrywcy pieczętnej ziemi, z której niespełna 500 lat temu wyrabiano pastylki lecznicze, znane pod nazwą Terra sigilla Striegoniensis. Były wytwarzane z miejscowej glinki i pomagały na wszelkie choroby, taka ówczesna pencylina. Był to wielki biznes, który rozsławił miasto w niemalże całej Europie. Zaczynam schodzić w dół i dziwię się, że z drugiej strony góry są ogródki działkowe. Zauważam że zszedłem niestety znowu do Strzegomia. Nie skręciłem w odpowiednim momencie i to akurat dzisiaj, kiedy mam taki problem z kolanem. Nie wracam pod górę, omijam ją dłuższą trasą i dochodzę do wsi Żółkiewka. Mam jakieś 4 km w plecy. W końcu Gross Rosen. 1,5 h zwiedzania. Ekspozycja, potem już teren właściwego obozu z odbudowanym barakiem i kamieniołom. Miejsce zadumy, ale także refleksja dotycząca wspominanej rodziny Richthofenów. W białej legendzie rodu eksponuje się stworzenie w ich rodzinnych dobrach XIX-wiecznego prototypu wioski dziecięcej o nazwie Mauritius. Warto jednak też wspomnieć o kilku innych faktach. To Richthofenowie wydzierżawili SS tereny pod niemiecki KL Gross Rosen, przy okazji korzystając z niewolniczej pracy więźniów tego obozu. Manfred, zwany „czerwonym baronem” i jego brat zginęli jako lotnicy w czasie I wojny i nie doczekali kolejnej. Więcej szczęścia miał kuzyn Wolfram, za Hitlera awansowany do stopnia feldmarszałka Luftwaffe. Miał wiele zasług przy bombardowaniach Warszawy, Belgradu i Stalingradu, zginęły w nich dziesiątki tysięcy ludności cywilnej. Kolejny krewny, Bolko jest wspominany jako archeolog z pominięciem faktów, że był aktywnym członkiem NSDAP i polakożercą. Ot, taka zasłużona pruska arystokracja o żołnierskich tradycjach, zasługująca na pamięć kultywowaną przez świdnickich radnych. Dalej proza, zostało jeszcze niespełna 15 km, utwardzona droga, potem las i trochę pod górkę. Wreszcie pola kwitnącego rzepaku i ładne widoki z górami w tle. Odpoczynek, po którym nie mogę wstać. Lekki rozruch i o dziwo łapię rytm. Podążam skrajem szosy. Długa wieś Zębowice. Kiedy dochodzę do Jawora jestem zmęczony, aby dojść na spanie muszę przejść przez centrum. Mam dylemat czy zwiedzać miasto, czy od razu prosto na nocleg. Wybieram to drugie, co zobaczę po drodze to moje. Ładny park na wejściu do miasta, rynek z okazałym ratuszem, naokoło kamieniczki z podcieniami. Widać dużo zabytkowych obiektów, ale Jawor nie powala. Brakuje tu świeżości. Jest tu jednak atrakcja z najwyższej półki, Kościół Pokoju. Nie tak znany jak jego świdnicki „bliźniak”, ale równie cenny. Mam szczęście, jest czynny i pomimo zmęczenia, mogę bardzo solidnie pozwiedzać. No, takiej okazji nie można przepuścić. Kościół jest naprawdę wspaniały. Komentarz z off-u, praktycznie jestem sam. Naprawdę duża atrakcja. Dochodzę na kwaterę. Najważniejsze, że dzisiaj udało się mi uratować etap i jestem dalej w grze. Co będzie z nogą jutro? Zobaczymy.
Etap 03 08.05.2024 Jawor – Legnica 24 km
Temat numer jeden to kolano. Jest problem, ale na razie idzie wytrzymać. Zobaczymy jak będzie w ciągu całego dnia, bardzo nie chciałbym przerywać wędrówki. Z drugiej strony cała zabawa nie polega na ciągłym kuśtykaniu. Sprawa jest więc otwarta, ale chęć kontynuacji przeważa. Rano idę na zaległy spacer po mieście. Pogoda ładna, słonecznie choć jest chłodniej. Dzisiaj Kościół Pokoju od zewnątrz, ciekawie to wygląda. Szachulcowy olbrzym w barwach bieli i brązu (drewno). Piękny park na miejscu ewangelickiego cmentarza, zlikwidowanego w latach 70 – tych. Następnie piastowski zamek. Tu moje wrażenie diametralnie inne. Cały kompleks kompletnie zaniedbany. Dziadostwo. Ścisła czołówka w kategorii najbardziej zaniedbanych zabytków w kraju. Potencjał jest, ale droga bardzo daleka. Potem jeszcze kilka historycznych budowli. Niestety, również obskurne. Chlubny wyjątek stanowi muzeum regionalne w d.klasztorze. Charakterystyczna, otynkowana Brama Strzegomska, rynek i ogromny gotycki kościół. Na dzisiaj Jawor wygląda „średnio” i to nie z powodu bólu mojej nogi. Herbata na kwaterze i o 9:30 wyruszam w drogę. Na początek zabawny epizod. Jakiś działacz w towarzystwie dwóch umundurowanych kombatantów prosi mnie abym zrobił im zdjęcie, niby w trakcie ceremonii składania kwiatów pod pomnikiem żołnierzy II Armii WP. Trochę cyrk, najpierw stoją na baczność, to ujęcie nr 1, potem schyleni i składają kwiaty, a ja cyk ujęcie nr 2, dalej salutowanie, ja znowu cyk. W każdym razie będzie w kronice. A swoją drogą to ciekawe jaki szlak bojowy zaliczyli ci panowie, tak na moje oko 70 – latkowie. Z Jawora idę wylotówką na północ do S 3, a od Godziszowej już polami. Ładne widoki, z tyłu Sudety ze Śnieżką, przede mną pola zbóż i rzepaku. Po jakimś czasie na wprost pojawiają się kominy i osiedla Legnicy. Po lewej mogę podziwiać sylwetkę klasztoru w Legnickim Polu. W Raczkowej przecinam mój szlak do Santiago. W 2011 przechodziłem tędy ze wschodu na zachód, dzisiaj wypadło mi iść z południa na północ. Przekraczam A 4, skręcam na zachód i za chwilę wchodzę na obszar LSSE. Idę tak kilka km i wygląda to imponująco. Widać, że Legnica „działa”, nowoczesne zabudowania (przede wszystkim logistyka), super droga, ścieżka pieszo – rowerowa. Czuję niestety już te moje kopyta i robię postój przy dawnym słupie pocztowym (Legnica ¼, Lubin 2 ¼, Jawor 1 ¼ ). Jeszcze zakup kabanosów i wody w Biedronce i wchodzę już do prawdziwej Legnicy. Główny punkt dzisiejszego programu to legnicki kwadrat czy jak kto woli mała Moskwa. Przez prawie 50 lat teren wyjęty spod polskiej jurysdykcji. Siedziba sztabu głównego Grupy Północnej Armii Radzieckiej oraz Naczelnego Dowództwa Wojsk Kierunku Zachodniego mieściła się w olbrzymim kompleksie, obecnie należącym do ZUS. Czworobok z reprezentacyjną fasadą zatopioną w iglakach i rododendronach, jak jakaś krymska rezydencja. Szkoda, że trafiłem na buca – służbistę, który nie pozwolił mi zajrzeć nawet na chwilę do środka, pochodzić po korytarzach i zerknąć na wewnętrzny dziedziniec. Pomnik Jagiełły, zielona aleja i jestem w hotelu. Dziś zaszalałem, będę spał jak sowiecki marszałek, w Domu Prijoma, to piękna willa w stylu włoskim należąca dawniej do niemieckiego notabla. W czasach radzieckich właśnie tutaj goszczono całą wierchuszkę. Piękny park, harmonijna architektura i wytworne wnętrza. Okazale, w sam raz dla faceta z plecakiem i butach bez oficerskiego poloru. Tak, są tutaj warunki aby odetchnąć i wykurować moje strudzone kończyny. Krótki spacer po „kwadracie”, zatopione w zieleni piękne wille i całe kompleksy secesyjnych kamienic. Nie wszystko jest tutaj już na tip top, ale część budynków wygląda super, inne są w trakcie remontów, pozostałe jeszcze poczekają. To była kiedyś najpiękniejsza dzielnica Legnicy i jestem pewien, że znów stanie się wizytówką miasta. O rosyjskich czasach w tym miejscu krążą legendy, przez wiele lat Legnica była szczególnym miastem na mapie kraju. Oficjalnie braterstwo i przyjaźń, w rzeczywistości niechęć, bo nikt ich tu nie zapraszał. Co by o tym wszystkim nie myśleć, to trzeba pamiętać, że przez pół wieku żyły i razem i jednocześnie obok siebie dwie społeczności. Były konflikty, znajomości i prawdziwe przyjaźnie. Były i interesy i to często w tych ciemniejszych barwach 😉
Etap 04 09.05.2024 Legnica – Lubin 31 km
Cały dzień świetna pogoda. Rano potwierdzają się moje problemy z kolanem, to generalnie narzuca „oszczędny” styl wędrówki. Szukam najkrótszego wariantu. W Legnicy zamierzam odwiedzić tylko najważniejsze punkty. Po drodze staram się nie robić przystanków (bolesny rozruch), idę spokojnie a krótkie przerwy spędzam na stojąco. W czasie wyszukiwania najkrótszej trasy wynajduję nieznany mi dotąd pałac w Chróstniku, ale gdybym miał go odwiedzić byłoby kilka km dalej. Po dobrym śniadaniu w wytwornym anturażu mojego hotelu wyruszam ulicami „kwadratu” w kierunku starówki miasta. Przez skwer Orląt Lwowskich przechodzę koło stylowego gmachu kurii biskupiej i ulicą Złotoryjską wchodzę na rynek. Tam zwracam uwagę na ratusz i ciąg kamieniczek śledziowych z XVI w. Ogólnie rynek sprawia przyjemne wrażenie. Zaglądam do przebudowanej w neogotyku legnickiej katedry i ulicą Mariacką idę pod najstarszą świątynię miasta kościół NMP. Podobno to właśnie w tym miejscu modlił się przed bitwą w 1241 książę Henryk Pobożny. Szkoda, że obecnie ewangelicki kościół jest zamknięty i nie mogę zajrzeć do wnętrza. Obok efektowna galeria handlowa, która jest sensownie wpisana w staromiejską zabudowę. Potem krótka wizyta na dziedzińcu jednego z najstarszych w Polsce murowanych zamków. Bogata historia ale ze względu na wielokrotne przebudowy utracił wiele ze swego charakteru. W Legnicy bardzo chciałem zobaczyć mauzoleum Piastów Śląskich przy kościele franciszkanów. No cóż, godziny jego otwarcia nie przystają do moich planów. Znam dość dobrze powojenne losy legnickiej starówki. Wiele zabytkowych domów, nadających się do remontu, bezmyślnie wyburzono a historyczne centrum zabudowano „planowo” sztampowymi blokami. Tak Legnica utraciła klimat historycznego miasta. Najbardziej żal ulicy Mariackiej, kiedyś pełnej uroku i tętniącej życiem. Widać, że obecnie czynione są starania aby jakoś zniwelować skutki tej głupoty z lat pięćdziesiątych, ale to już nie wróci. Dalej już poza miasto, moje skróty prowadzą mnie na ścieżkę wzdłuż wysypiska śmieci. Nie powiem, że czuję tu zapachy lawendy. Potem ogromna fotowoltaika, jedna z największych w Polsce, całość to 200 ha gdzie zamontowano 170 tysięcy paneli. Dalej piękne lasy. Noga doskwiera, ale idzie jakoś wytrzymać. Może powoli się rozchodzę. Postanawiam jednak pójść do tego Chróstnika i wybieram trasę wzdłuż S 3. Super wrażenie, zagospodarowanie terenów zagłębia miedziowego może imponować. Naprawdę widać kasę i to dużą. Cały czas fajnymi lasami. W końcu docieram do Chróstnika. To była dobra decyzja, aby trochę nadłożyć i zobaczyć to miejsce. Od XIII w. była to siedziba niemieckiego, mającego łużyckie korzenie, rodu von Brauchitsch. To z tej rodziny pochodził feldmarszałek Walter von Brauchitsch – naczelny dowódca Wehrmachtu w latach 1938 -1942. Po wojnie obiektem zaopiekowali się Rosjanie, potem przyszła gospodarka planowa i z rezydencji zrobiło się to co cię zrobiło. Los się jednak uśmiechnął i w 2009 posiadłość nabył właściciel CCC (Cena Czyni Cuda). Rozpoczął się remont i inwestycje z prawdziwego zdarzenia. Wykupił szkołę rolniczą, którą wyburzył by scalić teren. Do prac zaangażował uznanych fachowców. Nie udało mi się zajrzę do środka, właściciel bardzo dba o swoją prywatność. Podobno miał być tu hotel, ale nastąpiła zmiana koncepcji. W sumie niewiele można się dowiedzieć. Obszedłem całą rezydencję wzdłuż muru z czerwonej cegły i coś tam zobaczyłem przez bramy. Barokowy pałac, stajnie, zielony teren. Czapki z głów. Cudo! Trochę widziałem, ale tak perfekcyjnie zagospodarowane obiekty historyczne spotyka się naprawdę rzadko. Jeszcze ładnie odrestaurowany pałac w Krzeczynie Wielkim i wchodzę do Lubina. Jest na bogato, osiedla domków, infrastruktura i inwestycje. Szeroka oferta handlu i usług. No i ceny. Tu czuć, że w Lubinie jest dużo „miedzi”. Zwiedzanie a może spacer przez centrum miasta zostawiam sobie na jutro. Dziś mam radochę, że doszedłem (bolało, ale mogło być gorzej) i byłem dodatkowo w Chróstniku. W czasie tych wszystkich moich wędrówek największą frajdę sprawia odkrywanie rzeczy nowych i zupełnie niespodziewanych.
Etap 05 10.05.2024 Lubin – Polkowice 22 km
Dzisiaj krótszy etap, ale wychodzę normalnie o ósmej. Z reguły tak często bywa, że jak etap wydaje się łatwiejszy, to jest poczucie luzu i mniejsza koncentracja, człowiek robi się trochę rozlazły, gdzieś pomyli się trasę i w efekcie końcowym jest się bardziej znużonym niż po dłuższym i wymagającym odcinku. Na tym etapie tak nie było, ale ze względu na moje kolano trochę czasu i tak rozmieniłem. Kłopoty z nogą wpływają też na moje plany. Po dojściu do mety staram się już nie chodzić i pozostałą część dnia przeznaczać na regenerację a zwiedzanie pozostawiam na rano. Tak właśnie zrobiłem w Lubinie. Prawdę mówiąc tego miasta nie trzeba zwiedzać, wystarczy spacer po rynku i okolicy. Ale to wcale nie znaczy, że miasto nie robi wrażenia. Przeciwnie, stolica polskiej miedzi to bardzo zasobne i efektownie prezentujące się miejsce. Inwestowane są tu duże pieniądze i widać efekty. Na samym rynku zwracają uwagę ładny ratusz, Baszta Głogowska oraz zamarkowane na bruku zarysy zabudowy dawnej starówki. Cała reszta to już nowe budynki. Po wojnie centrum było zniszczone w 80 % i ruiny rozebrano praktycznie do zera. Niedaleko gotycki kościół, interesujący kompleks salezjanów oraz olbrzymia galeria handlowa. Potem kościół na wzgórzu zamkowym i ładny park, a dalej już osiedla i arterie komunikacyjne. Przechodzę koło dawnego kompleksu szpitalnego, obecnie to siedziba KGHM. Dzięki odkryciom prof. Jana Wyżykowskiego powstał kombinat, który jest światowym potentatem i źródłem dobrobytu tych okolic. Potem stadion Zagłębia i pierwsza kopalnia miedzi. Dalej idę lasami. Kiedy zbliżam się do Żelaznego Mostu odkrywam w lesie wypaśne boisko piłkarskie. Zaskakuje mnie, że na zwykłej wsi jest taka baza sportowa. Po czasie dowiem się, że Żelazny Most to jedna z pięciu wiosek, które sąsiadują z ciągle rozbudowywanym największym w Europie zbiornikiem na odpady poflotacyjne. Powierzchnia 1400 ha, pojemność 1,1 mld m3. KGHM jako inwestor przeprowadza konsultacje z lokalną społecznością. Myślę, że jak przy okazji rozmów dorzuci się jakieś boisko, to sprawy od razu idą w dobrym kierunku. Jeszcze wieś Pieszkowice i wchodzę do Polkowic. Kolejne super miasto, zieleń, place zabaw, estetyczne elewacje budynków. Wszystko od igły. Wchodzę na rynek, trafiam akurat na jakąś strażacką uroczystość, sporo ludzi, przygrywa górnicza kapela. Mam dobry czas, ale robię tylko zakupy i idę prosto do hotelu przy Aquaparku. Mam ZOMZ czyli zakaz opuszczania miejsca zakwaterowania. Nie ma wyboru, po prostu muszę oszczędzać moje kolano.
Etap 06 11.05.2024 Polkowice – Głogów 29 km
Powoli przyzwyczajam się do moich problemów z poruszaniem i dlatego wybieram dłuższy wariant etapu do Głogowa, przez Jakubów. To kultowe miejsce dla amatorów Camino, wiele o nim słyszałem, ale do tej nigdy tam nie dotarłem. Nadarza się okazja, trzeba skorzystać. Pogoda super. Na początek rynek w Polkowicach. Pełen wypas, wszystko zadbane, ogólnie fajne wrażenie. Rynek z ratuszem i kościołem po środku, zabudowany kamieniczkami w jednym stylu z charakterystycznymi oknami na poddaszach, zawdzięcza pewnie swój wygląd miedziowej hossie ostatnich dziesięcioleci. Przed wojną Polkowice były małym prowincjonalnym miasteczkiem z niespełna 2 tys. mieszkańców. Podobnie jak w Lubinie Polkowic nie potrzeba zwiedzać, wystarczy spacer. Jest przyjemnie, dostatnio. Myślę, że można tu mieszkać. Na wyjściu widok na kopalnię Rudna a potem już wzdłuż szosy wylotowej. Dalej fajnymi ścieżkami przez lasy, cały czas słońce. Jeszcze pałac w Bądzowie i po jakiś 17 km dochodzę do Jakubowa. Na początek rewelacyjna aleja z grabów, która wygląda jak mroczny tunel ze światełkiem na końcu. Dalej zamieniony w trwałą ruinę pałac dawnych właścicieli Jakubowa. I wreszcie kościół św.Jakuba sięgający swą historią czasów Mieszka I! Pierwsza świątynia powstała w otwartym polu, na którym poganie oddawali cześć swoim bogom. Jest klimat, szczególnie czują go ci, którzy mają jakieś „jakubowe” doświadczenia, dla nich to miejsce na pewno mistyczne. Schodzę jeszcze do świętego źródełka a potem prosto do Głogowa. 12 km prozaicznej trasy. W sumie poszło lepiej niż myślałem. Zakupy, hotel i zakaz opuszczania lokum z zaleceniem kurowania nogi. Głogów pooglądam jutro.
Etap 07 12.05.2024 Głogów – Czerna 22 km
Dobre śniadanie. Poranek słoneczny, ale czuć chłód i wracam do pokoju po bluzę. Najpierw trochę pozwiedzam Głogów a dopiero potem wyruszę na trasę. Zacznę od wczorajszej obserwacji, która i dziś się potwierdza. Otóż w Głogowie i jego okolicy występuje jakiś wyjątkowy urodzaj chrabąszczy. Przez wiele lata prawie nieobecne, wróciły nagle i to w takiej masie. Drugie spostrzeżenie to fakt, że podobnie jak Lubin i Polkowice, miasto sprawia solidne wrażenie, ale zauważa się sporo zamkniętych lokali handlowych i usługowych. Może za dużo hipermarketów? Nowy „stary” Głogów to ambitne przedsięwzięcie. Tysiąc lat wielkiej historii, ważne śląskie miasto i całkowity upadek w 1945, kiedy to przemieniony w twierdzę, został zmieciony z powierzchni i zamieniony w jedną kupę gruzu. Metoda retrowersji przy rewitalizacji miast jest kontrowersyjna, ale w tym wypadku chyba się broni. Wg mnie dobrze, że próbuje się w jakiejś części nawiązać do charakteru dawnego Głogowa. Wybudowano już na nowo prawie całe stare miasto i wygląda to dobrze. Zaglądam do fosy miejskiej, która obecnie jest pięknym parkiem. Potem miejsce wyjątkowe, skwer żołnierzy wyklętych. Symbol Polski Walczącej i galeria 16 monumentów wybitnych postaci Podziemia. Prawdziwych herosów. Piękne, z wyczuciem zaprojektowane miejsce. Elegancka formuła, bez zbędnych gadżetów. Dalej trwała ruina gotyckiego kościoła św.Mikołaja i odbudowany ogromnym kosztem głogowski ratusz z najwyższą na Śląsku wieżą (80,35 m). Tu można nadmienić, że Głogów w dawnych czasów wyróżniał się tym, że duża wskazówka ratuszowego zegara określała godziny a mała minuty. Stanowiło to nieraz przyczynę nieporozumień z przyjezdnymi, nie zawsze zabawnych. Na rynku spotkamy figurki głogowskich dzieci, dziewczynka z gołębiami to Pola a urwis z procą ma na imię Staś. Wszędzie rzędy nowych kamienic wybudowanych z zachowaniem staromiejskiego układu ulic. Potem nadodrzański bulwar, kolorowy most przez Odrę i najstarsza świątynia miasta, gotycka kolegiata. Powrót za rzekę, zamek książąt głogowskich (wśród nich późniejszy król Zygmunt Stary) i pomnik Dzieci Głogowskich autorstwa bułgarskiego rzeźbiarza. Dwie godziny przyjemnego spaceru. Hotel, plecak i w dalszą drogę. Aleja Wolności, ładne skwery jak ten imienia wybitnego humanisty Jana z Głogowa i powoli wychodzę z miasta. Idę wzdłuż głównej a potem odbijam już w pola, nad Odrę. Tu niespodzianka, jest po prostu cudownie. Nie przypuszczałem nigdy, że na przedmieściach przemysłowego Głogowa można spotkać taki landszaft. Nadrzeczne łęgi, wspaniała zieleń, naturalnie płynąca Odra, całkowite odludzie i do tego pełne majowe słońce. I cisza. Idylla. Brakuje słów, jak w takim momencie określić stan ducha. Górale z Zakopanego kasowaliby po parę stów za bilety. A tu jest wszystko gratis. Jestem innym świecie, to rezerwat przyrody wciśnięty pomiędzy Odrę a tereny huty Głogów. Ten stan trwa kilka km, potem po lewej wyłania się właściwa huta, ale po prawej bez zmian. Droga technologiczna, na której podjeżdża do mnie patrol ochrony i sprawdza (kulturalnie), czy aby nie jestem jakiś lewy. Wszystko ok więc mogę iść dalej. Nocleg dzisiaj mam w odnowionym przez pasjonatkę z Krakowa, zamku Czerna. Piękny park, szczególny klimat. Taki dzień. Trafiam na przyjęcie komunijne w restauracji zamkowej, więc na obiad jestem zaproszony na werandę w części prywatnej. Zamknęli mnie w złotej klatce. Rosół (domowy makaron), schabowe i ziemniakami, buraczki, mizeria, kompot. Piękny etap 😊
Etap 08 13.05.2024 Czerna – Nowa Sól 23 km
Rano śniadanie, jak przystało na pałac. Pogoda znowu piękna, a i z nogami chyba lepiej. Nic tylko w drogę. Po 7 km dochodzę do miasta trzech wież, czyli Bytomia Odrzańskiego. Bardzo ładne i zadbane miasteczko. Dwa kościoły, ratusz, rynek z autentyczną zabudową i pomnik kota „filantropa”, który odprowadza do domu mocno zawianego faceta. Bytom ma urok i niemały potencjał, choć obecnie nie ma żadnego czynnego hotelu ani knajpy. Nie ma też niestety, przeprawy przez Odrę. Przedwojenny most został zniszczony w 1945, potem był prom (do czasu gdy nie powrócił z remontu), wreszcie byli przewoźnicy na łodziach. Kiedy zmarł ostatni z nich skończyła się możliwość przeprawy przez rzekę. Miasteczko stara się o most, o kładkę, o przeprawę, o cokolwiek. To jest jednak melodia przyszłości. Szkoda bo bardzo chciałem iść tamtą stroną aby zobaczyć ruiny zamku w Siedlisku. Nic z tego pewnie nie wyjdzie. Na ładnie zagospodarowanym nabrzeżu widać kilka zacumowanych łodzi i motorówek, ale nie ma nikogo z kim można by coś pokombinować. Już mam wracać do rynku gdy słyszę na Odrze warkot motorówki, płynie trzech facetów. Zaczynam machać i pokazywać o co mi chodzi. I o dziwo, zwolnili, zawinęli do brzegu. To pracownicy Wód Polskich, zadzwonili o zgodę, przesadzili mnie na płaskodenną krypę (abym nie musiał wodować), wręczyli mi kapok i jazda 😊. Nawet nie chcieli ani grosza zapłaty. Wraca wiara w człowieka. To mój pierwszy stop na rzece. Dla takich numerów warto wędrować. Na drugim brzegu odcinek ładną drogą wzdłuż wału przeciwpowodziowego a potem już Siedlisko. Tu zaskoczenie bo to duża wieś gminna z bogatą historią. Jedyny mankament to zamknięty zamek Karolat, którego pozostałości chciałem obejrzeć. Widać tylko odrestaurowany już budynek bramny, reszta ogrodzona i zasłonięta zielenią. Schodzę do samej Odry, tam próba akustycznej budki gdzie można najlepiej posłuchać naturalnego śpiewu ptaków. Potem wałem, który został zamieniony w malowniczą aleję ze starodrzewem. Idę tak kilka km, raz lasem, raz bliżej naturalnie płynącej rzeki, wymarzona pogoda, ani żywej duszy. Sielanka. A Odra to piękna rzeka. Jednak nawet piękno zaczyna czasami się nużyć i gdy widzę most przed Nową Solą odczuwam ulgę. Po kwadransie jestem już w mieście, mijam park z największym na świecie krasnalem Solusiem (541 cm). To wielki teren rekreacji dla mieszkańców miasta. Hotel w samym centrum, wypad po pierogi (podwójne i dobre), odpoczynek i spacer. Pierwszy raz w czasie tej wędrówki moje nogi pozwalają mi na spacer po zakończeniu etapu. W Nowej Soli podobno ludziom żyje się dobrze, ale jakichś atrakcji dla turystów to praktycznie brak. Ot, dość duże miasto, sporo ciekawej secesji, w centrum rolę rynku pełni główna ulica. Dziś nie mam większych oczekiwań, to mi zupełnie wystarczy. Kończę kolejny super udany dzień.
Etap 09 14.05.2024 Nowa Sól – Zielona Góra 26 km
Znowu piękna letnia pogoda. Z Nowej Soli wychodzę, w kierunku Zielonej Góry, przez przemysłową część miasta. Tu widać, że w mieście coś się „dzieje”. Dużo budynków z przełomu XIX/XX w., niektóre naprawdę ładne. Idzie się dobrze, z kolanem jest lepiej, ale jakiś problem jest bo w nocy odczuwam ból. Szybko dochodzę do Otynia. Małe miasteczko, ma klimat, jednak do zrobienia jest jeszcze wiele. Zabudowany kwadrat rynku, ratusz, kościół. Jak to wszystko odmalują to może być kiedyś prawdziwa perełka. Zaglądam do ruin klasztoru. Wszystko ogrodzone i zarośnięte. Szkoda, otyński klasztor miał długą tradycję, słynął z bogatego wyposażenia. W 1945 został splądrowany i spalony przez sowietów, podobnie zresztą jak tutejsza fabryka rowerów. Potem ścieżką rowerową dochodzę do Niedoradza i przechodzę nad S 3, dalej cały czas lasami podążam bardzo przyjemną trasą do Drzonkowa. Mijam po drodze ośrodek przygotowań olimpijskich. Tak, były trzy olimpijskie złota w pięcioboju nowoczesnym. Znowu las, ścieżka rowerowa i fajne wejście do Zielonej Góry. Hotel i spacer na Winne Wzgórze. To wizytówka miasta. Idę do palmiarni, która jednocześnie jest restauracją. Jak na knajpę, gdzie trzeba trochę posiedzieć, to panuje tu za bardzo tropikalny klimat. Ale obiekt jako całość jest spoko i tętni tu życie. Na zewnątrz pokazowa winnica i nieczynna mała piwniczka win. Bardzo atrakcyjne miejsce i na pewno będąc w Zielonej Górze trzeba je koniecznie odwiedzić. Kończę odcinek, który rozpocząłem w Świdnicy. Pomimo problemów z kolanem było super. Rewelacyjna pogoda i jak zwykle niespodzianki i ciekawe odkrycia. Najbardziej zapamiętam pałac w Chróstniku, cudowny teren nad Odrą w okolicach Głogowa oraz Zagłębie Miedziowe jako całość z bogatymi z kwitnącymi miastami, pięknymi terenami leśnymi i rozwiniętą infrastrukturą.