ETAP 110 – 20.03.2015 Le Muret – Labouheyre (36 km)
Z pokoju wychodzimy 6:15, z hotelu parę minut później. Schody są zamknięte metalową kurtyną. Znajdujemy informację, że „wcześniaki” mogą wyjść przez drzwi awaryjne. Udaje się. Czeka nas długi, trudny etap. Na dworze jeszcze noc. Znanym nam z wczoraj odcinkiem wracamy na trasę, znów przechodzimy mini tunelem pod autostradą. Po ciemku odnajdujemy właściwą leśną dróżkę. Po godzinie dochodzimy do Saugnacq. Idziemy obok ośrodka edukacji ekologicznej. To tutaj mieliśmy pierwotnie nocować. Okazało się jednak, że placówka nie przyjmuje obecnie na nocleg. I chyba dobrze, nie mielibyśmy okazji zjeść wczorajszej kolacji w Muret. Przechodzimy przez most na rzece płynącej przez Park Krajobrazowy. Widok jest imponujący, naturalnie płynąca rzeka, pochylone drzewa, zarośla. Taki widok czeka nas jeszcze dzisiaj pięć razy. Wchodzimy do Moustey, stara osada, położona, jak wszystkie inne w tej okolicy, na leśnej polanie. Zabytkowy kościół, rzeźba pielgrzyma i najważniejszy dla nas słupek milowy z liczbą 1000 km. Tak, już nam zostało tylko „1000” do Santiago. Charakterystyczna zabudowa tej letniskowej osady. Przy budowie domów wykorzystano tuf – miejscowy kamień wulkaniczny. W sklepie spożywczym małe zakupy i piękna pieczątka. Oczywiście z liczbą „1000”. W stylowej piekarni Ola wypija kawę i dalej lasami i wspomnianymi wcześniej rzekami do Pissos. To także letniskowa miejscowość. Sprawia wrażenie zadbanej, dobrze zagospodarowanej. Przy kościele spotykamy pana, który okazuje się miejscowym księdzem. „Porywa” nas do swego domu. Nie ma tłumaczenia, że mamy jeszcze sporo drogi przed sobą. Kwadrans nie zbawi, herbatę wypić trzeba. Na wieść, że Polacy intonuje Maryjo Królowo Polski … Trochę rozmowy, wpis do pamiątkowej księgi, pieczątka, wspólne zdjęcie. Takie sytuacje dodają pozytywnej energii. Jeszcze drobne zakupy i dalej. Zostało 14 km. Prosto do celu, cały czas „ziemie odzyskane” przez człowieka. Jedyne urozmaicenie jest takie, że pierwsze 7 km idziemy dróżką piaszczystą, a drugie siedem już asfaltem. W końcu Labouheyre. Właśnie stary, zabytkowy kościół zamyka kościelny. Zagadujemy. Proponuje obejrzenie kościoła i kolejny dziś stempel. Mówi po francusku i do tego niewyraźnie, ale bardzo stara się nam pomóc. I jakoś się dogadujemy. Dzwoni po p.Reginę z organizacji Art et Ciel, która organizuje nam nocleg. Po pięciu minutach podjeżdża nasza opiekunka, ma przy sobie słownik własnej roboty z podstawowymi informacjami. Jedziemy na fajną kwaterę. Czwarta pieczątka w dniu dzisiejszym. Pani Regina to spontaniczna i bardzo życzliwa kobieta. Zresztą takich ludzi we Francji spotkaliśmy, w czasie całej naszej wędrówki bardzo wielu. Jesteśmy solidnie zmęczeni, ale są dobre warunki do odpoczynku. I jeszcze jedno. pomimo niekorzystnych prognoz, to był już 20 dzień bez peleryny.