ETAP 124 – 07.03.2016 Torres del Rio – Navarrete (33.5 km)
Z noclegu wychodzimy, jak zwykle o siódmej. Zapamiętamy panią (zostanie naszą ulubienicą), która wieczorem na cały regulator, przeprowadziła długą, głupkowatą telekonferencję z wnuczkami i faceta, co solidnie wywietrzył i przy okazji wyziębił izbę. Drobiazgi, które trochę umilają życie, a z drugiej strony nie warto się angażować. Pomimo, że tak normalnie po ludzku, to czasami kusi. Świta, idziemy pagórkowatym terenem. Wszędzie winnice i plantacje oliwek. Od czasu do czasu pojawiają się, charakterystyczne dla tej okolicy, małe kamienne schrony. Spekulujemy, komu mogły służyć w przeszłości: pielgrzymom?, pasterzom?, strażnikom granic? A może wszystkim po trochu. W oddali widać miasto. Domyślamy się, że to Vianna. Później okaże się, że nie, widoczne miasto to Logrono. Pogoda, jak na tę porę roku w porządku. Trasa przepiękna, widoki imponujące, na horyzoncie ośnieżone góry. Wchodzimy do Vianny. Stare miasto, położone na wzgórzu. To pod murami Vianny poległ słynny awanturnik, szalony kondotier Cezar Borgia. Za Vianną robimy dłuższy postój przy kaplicy Virgen de las Cuevas, pozostałości po większym średniowiecznym zespole. Pojawia się Marian. Wspólnie dochodzimy do trójstyku Nawarry, La Riojy i Kraju Basków. Na przedmieściach Logrono dom Felisy Rodriguez Medel. Seniora nie żyje od 2002 roku. Była kultową postacią na szlaku. Przed swym niewielkim domkiem wystawiała stolik i za drobną opłata dawała sello – pielgrzymią pieczątkę. Teraz jej dzieło kontynuuje inna pani (być może córka). Tego punktu programu nie możemy, oczywiście odpuścić. Przez centrum Logrono „przechodzimy”. Nie zwiedzamy miasta. Trochę szkoda, ale chcemy dziś dojść do Navarrete, odległego od Logrono o dobre 13 km. Ta końcówka etapu daje nam popalić. Długo idziemy pod górę, a potem wzdłuż autostrady. Dochodząc do Navarrete, napotykamy pozostałości dawnego szpitala dla pielgrzymów. Po krótkich poszukiwaniach, znajdujemy albergue. Prowadzi je Niemiec Michael, który znalazł „caminowy” sposób na życie. Już pięć razy zaliczył Camino. Świadczą o tym wyeksponowane compostelki. Sympatyczny i przy tym rzeczowy człowiek. Kolacja z Marianem i znajomym Włochem Mateo. Wszystko ok, ale zauważam pewien automatyzm w naszej wędrówce. Żal mi dzisiejszego odpuszczenia Logrono. Postanawiamy bardziej uważać, aby nie stać się połykaczami kilometrów i konsumentami menu pelegrinos, proponowanymi na każdym kroku, w przydrożnych barach i knajpkach. Nie o to w tym wszystkim przecież chodzi.