ETAP 51 05.03.2019 Ciagnano – San Martino in Pedriolo 20 km
Wstaję wypoczęty. Myślałem, że będzie dużo gorzej. Było 30 km, po nocy w pociągu i bez przygotowań, a do tego etap określany jako trudny. Pastuję swoje buty i dostrzegam, że w obu mam zjechane równo zelówki na piętach. Tak, ze widać “wnętrzności”. Mam nadzieję, że nie będzie padać. Buty nie mają dwóch lat i dałem za nie dobre 6 czy 7 stów. Lekka przesada. Ale śniadanie ok. Własne wypieki i konfitury pani Claudi. I jeszcze dwie buły i banan na drogę. Serdeczne pożegnanie i heja. Najpierw prawie 2 km dojścia do szlaku. Potem obok kościółka św. Łucji w Settefonti. Legenda mówi, że rycerz Fava nieszczęśliwie, choć z wzajemnością zakochał się w pięknej przeoryszy klasztoru – Łucji. Ta pozostała wierna Panu Bogu. Musiało się to skończyć smutno. Dlatego z fontanny (fonti) zaczęły płynąć łzy. Pogoda rewelacja. Idę asfaltem. Do czasu. Widoki super. Schodzę z drogi i zaczynam motocross po górkach. 20 m pod górkę i 20 m z górki. Męczące. Wąska ścieżynka, wszędzie calanchi, te fantazyjnie wyrzeźbione skały. Słońce, plenery. Żyć, nie umierać. Tak się wczułem, że zaliczyłbym zdrowo glebę! Jest ok, tylko niepokoi mnie perspektywa Monte Calderaro – góry z przekaźnikiem. Cały czas ją widzę, będzie zabawa. Tym bardziej, że wcześniej zejdę do samego spodu, na dno doliny Quaderna. Regeneracja. Pierwsza buła (tak buła) od Claudii. No i haru haru. Stromo, ale trzech kolarzy mnie wyprzedza. Chapeau bas. Najpierw gramolę się do góry drogą, później już leśna ścieżka. Dochodzę znowu do drogi i tu zaskoczenie. Tu na górze jest całkiem przyjemnie i nic złego się nie zapowiada. Nie było więc tak źle, choć początek podejścia naprawdę trudny. Odprężony idę po swoje. Normalne kłopoty z zaopatrzeniem w wodę. Z góry widzę już San Martino. Mam sporo czasu, umówiłem się na 17:00, że odbiorę klucz pod kościołem. Relaks, LB, odpoczynek. Wspaniałe widoki ze wzgórza, słońce, druga buła od Claudii. Patrzę na miasteczko z góry, ale nie widzę kościoła. Na mapie też nie ma. W końcu dostrzegam kościół za rzeką, jakieś 2 kilosy za osadą. Tak więc mam już mniej czasu. W miasteczku nic nie kupuję, wszystko “chiuso” (zamknięte). Przyjmuje mnie pani Morena. Kwatera sąsiaduje przez ścianę z kościołem. Mam tu wszystko. Jest super. Jest herbata, której zapomniałem wziąć. Na lodówce przygotowane jaja i bekon. Dolce wita :-).