ETAP 56 10.03.2019 Dovadola – Marzanella 22 km
Rano rezygnuje z oczekiwania na pakiet śniadaniowy i wychodzę o 7:20. Z “wypuszczeniem” siebie z hotelu nie mam większego problemu. Metalowa antaba, przycisk, potem brama wjazdowa i jestem wolny. Pogoda w porządku, ale juz nie taka jak była do tej pory. Przechodzę przez miasteczko, a potem pod górę. Spokojnie, metodycznie, krok po kroku. No i się wdrapałem, najpierw do asfaltu, potem do odbicia na Montepaolo. Jeszcze kilka km i dość ostry “podjazd” asfaltem i znów widzę napisy na cześć Pantaniego i znów posilam się przy pomniku cyklisty. Jeszcze kawałek asfaltem i po 11 km docieram do punktu wyjścia. Byłem tu wczoraj, zrobiłem pętelkę 25 km i wróciłem. Teraz zaczynam “nową” część etapu. Idę ścieżkami pod górę. Z każdym etapem idę coraz wyżej. Dzisiaj już jestem powyżej 700 m. Ścieżki raz wąziutkie i strome, a raz łagodniejsze. Dość mocno wieje i rezygnuję z krótkich rękawów. Mam potwierdzony nocleg i dobry czas. Do tego góry coraz bardziej zmieniają się na nasze, łąki zielenieją, pojawiają się świerki i sosny. Idę prawdziwym lasem. No i ścieżki jak u nas, dwuśladowe. Trawa, szyszki wielkości buta. Przez pewien czas idę po dywanie z igliwia. Tak można chodzić. Dochodzę do “Capanniny”, agro położonego w zapadlisku przy drodze. To tych klimatów szukamy na szlaku. Trochę atmosfera Arki Noego, w pozytywnym znaczeniu. Serdecznie i autentycznie. Mieszkam w domku letnim, w którym rośnie okazały świerk. Jest atmosfera, zero zasięgu. Czekam na kolację. W księdze pielgrzymów czytam wiele pochwał na temat kuchni prowadzonej przez Sylwię, brzmią bardzo zachęcająco. I wszystko okazało się prawdą. Umiar zachowałem, ale szczerze mówiąc, było ciężko. Prawie wszystko własnej produkcji. Makaron rurki z sosem bolońskim, omlet, kawałek marynowanego i upieczonego ptaka, którego określiłbym jako dzikiego kurczaka, domowy ser ricotta, domowe pieczywo, kanapka z pikantnym pomidorowym pesto, oczywiście własnej roboty, sałatka z rukoli i radicchio, polana wysmażoną porchettą, i jeszcze ziarniste kulki zbożowe. Nie ma co ściemniać, dałem się ugościć. W nocy wzmaga się wiatr i szczekają psy, reagujące na podchodzące do obejścia lisy. Ale klimat 🙂