ETAP 74 22.09.2019 Piediluco – Poggio Bustone 22 km
Była sielanka, zaczęły się schody. Wychodzę o 6-tej. W pelerynie. Pada. Wychodzę z miasteczka jeszcze po ciemku. Najpierw wzdłuż zalewu, a potem po 4 km zaczynam się wspinać do starej osady Labro. Trochę grzmi, cały czas pada, czasami mocno. Potem zaczyna lać. Dodatkowo zakładam softshell i nieprzemakalną alpejkę. Dopiero na to idzie peleryna. Buty pełne wody. Do tego ostro pod górę. Leje jak z cebra i jeszcze zimno. Za Labro zaczyna się trochę wypogadzać. Jestem już wysoko. Robię postój, ściągam opakowanie i jest trochę luzu. Spotykam młodego Włocha, z symptycznym psem idzie Drogą Franciszka w przeciwnym kierunku, z Rzymu do Asyżu.
Jest przyjemnie, ale sielanka niebawem się kończy. Znowu zaczyna lać deszcz. Teraz jestem jednak spokojniejszy. Mam bowiem już z górki, bliżej końca etapu, mniej niewiadomych. Jestem niedaleko Poggio Bustone. Wszystko mokre, nawigacja działa średnio. Idę trochę na czuja. Mam dylemat, czy prosto, czy w prawo dół. Wybrałem źle. To co schodziłem, musiałem mozolnie wejść z powrotem serpentynami pod górę. To Poggio Bustone to fatalne miejsce do chodzenia. Położone jest na stromym zboczu, wszędzie ostro pod górę. W końcu jestem w centrum miejscowości, do noclegu w klasztorze jeszcze jakieś 500 m. Oczywiście ostro pod górę. I znowu leje. W strugach deszczu dochodzę na zamówiony nocleg. Dzwonię, słyszę bene i nikt nie wychodzi. Leje dalej, rozglądam się. Spotykam opiekuna włoskich skautów, proponuje mi nocleg w zbiorówce ze swoimi skautami.
Idę z nim, ale prawdę mówiąc, to dziś wolałbym dochodzić do siebie w bardziej kameralnych warunkach. Zjawia się zakonnik i zabiera mnie do zamówionej kwatery. Po chwili okazuje się, że nic z tego. Kwatera jest chyba nie przygotowana. Mówi, że będę jednak musiał wrócić do skautów. Włochy :-). Mówię, że nie pasuje mi takie rozwiazanie, nocleg mam zarezerwowany już od lipca. Zjawia się drugi zakonnik, przypuszczam, że główny autor całego zamieszania. Pytam, czy w miasteczku jest hotel. W końcu przyjeżdża po mnie właściciel przyzwoitej kwatery. To co z takim trudem wchodziłem, teraz zjeżdżam samochodem w jakieś dwie minuty. Warunki mam ok. Płacę pięć dyszek, ale mam święty spokój. O 19:00 idę na pizzę, znowu ulewa. Ważne, żeby się nie przeziębić. Gorącą wodą z prysznica zalewam Theraflu i chińską zupkę. To działa:-). Wiem, że jutro pogoda też nie będzie dobra i parę rzeczy będzie jeszcze mokre. Przede wszystkim skarpety i buty. Rano będę jednak wypoczęty.