ETAP 8. – 08.09.2020 Darłowo – Łącko (22 km)
Bardzo przyjemny i niedługi etap. Pogoda ok. Dość chłodno i wietrznie, ale nie pada i pochodzić można. Najpierw brzegiem Wieprzy z Darłowa do Darłówka, wzdłuż nadbrzeży i terenów portowych. Potem sam Darłówek z nadmorskim klimatem, rozsuwanym mostem nad rzeką, latarnią morską, falochronem i plażą. Przy okazji dwie historie z ostatniej wojny. To tutaj budowano betonowe statki (brak stali) i także tutaj było zamontowane największe działo, słynna Dora. Pozostałości tej instalacji zachowały się do dnia dzisiejszego. Zachowało się również wiele tajemnic, które kryją pozostałe jeszcze zabudowania. A potem sielanka. Trasa rowerowa linią wybrzeża na zupełnym odludziu. Praktycznie cały czas widoczne morze. Można do woli napawać się morskim widokiem. Tak dochodzę do małej osady turystycznej Wicie. Jest tu podobno środek polskiego wybrzeża (pamiątkowy kamień). Tu też kończy się spore przybrzeżne jezioro Kopań, które jednak w czasie mojej wędrówki było praktycznie cały czas nie widoczne. Dalej idę w stronę Jarosłąwca. Coraz szersza droga, coraz więcej zejść na plażę, wraca cywilizacja. Widać, że w sezonie miejscowość ma duże wzięcie. A sam Jarosławiec? Miło popatrzeć. Widać prosperitę, ale nie ma tu, tak często towarzyszących takim miejscom, tandety i ordynarnej komerchy. Wszystko zorganizowane, porządne budynki i lokale. Pierwsza klasa. Jeszcze zdjęcie latarni morskiej i, a jakże figurki rybaka, i idę brzegiem jeziora Wicko do wioski Łącko, gdzie zarezerwowałem nocleg. Zawsze to jakieś 5 km mniej na jutrzejszy etap. W samym Łącku niespodzianka. ciekawe miejsce. Zachowało się trochę szachulcowych domostw. Dzięki planszy informacyjnej już wiem, kiedy mur zrębowy jest pruski (wypełniany cegłą) a kiedy szachulcowy (wypełniany słomą z gliną) .Do tego w centrum tej owalnicowej wsi stary kościół i wspaniałe lipy. I jeszcze 4 trzystuletnie dęby pamięci. No i wisienka na torcie. Dzisiaj nocuję na poddaszu domu, w którym wg miejscowej tradycji, mieszkał u chłopa jako dziecko przyszły książę Bogusław X, uznawany przez historyków za największego Gryfitę. Legenda chce, że opiekował się nim mieszkający tu chłop Lange, który chronił chłopca przed złą matką, księżną Zofią. Historyczna prawda była inna. Księżna była prawdziwą powiernicą syna. Bardzo dbała o ścisłą współpracę z Królestwem Polskim. Sam Bogusław przez 2 czy 3 lata przebywał na dworze w Krakowie (podobno pod opieką Jana Długosza). Ale tradycja jest tradycją. Jeszcze w XIX w. była bardzo żywa. Świadczy o tym pamiątkowa inskrypcja nad wejściem do “mojej” chałupy.
Bardzo przyjemny i niedługi etap. Pogoda ok. Dość chłodno i wietrznie, ale nie pada i pochodzić można. Najpierw brzegiem Wieprzy z Darłowa do Darłówka, wzdłuż nadbrzeży i terenów portowych. Potem sam Darłówek z nadmorskim klimatem, rozsuwanym mostem nad rzeką, latarnią morską, falochronem i plażą. Przy okazji dwie historie z ostatniej wojny. To tutaj budowano betonowe statki (brak stali) i także tutaj było zamontowane największe działo, słynna Dora. Pozostałości tej instalacji zachowały się do dnia dzisiejszego. Zachowało się również wiele tajemnic, które kryją pozostałe jeszcze zabudowania. A potem sielanka. Trasa rowerowa linią wybrzeża na zupełnym odludziu. Praktycznie cały czas widoczne morze. Można do woli napawać się morskim widokiem. Tak dochodzę do małej osady turystycznej Wicie. Jest tu podobno środek polskiego wybrzeża (pamiątkowy kamień). Tu też kończy się spore przybrzeżne jezioro Kopań, które jednak w czasie mojej wędrówki było praktycznie cały czas nie widoczne. Dalej idę w stronę Jarosłąwca. Coraz szersza droga, coraz więcej zejść na plażę, wraca cywilizacja. Widać, że w sezonie miejscowość ma duże wzięcie. A sam Jarosławiec? Miło popatrzeć. Widać prosperitę, ale nie ma tu, tak często towarzyszących takim miejscom, tandety i ordynarnej komerchy. Wszystko zorganizowane, porządne budynki i lokale. Pierwsza klasa. Jeszcze zdjęcie latarni morskiej i, a jakże figurki rybaka, i idę brzegiem jeziora Wicko do wioski Łącko, gdzie zarezerwowałem nocleg. Zawsze to jakieś 5 km mniej na jutrzejszy etap. W samym Łącku niespodzianka. ciekawe miejsce. Zachowało się trochę szachulcowych domostw. Dzięki planszy informacyjnej już wiem, kiedy mur zrębowy jest pruski (wypełniany cegłą) a kiedy szachulcowy (wypełniany słomą z gliną) .Do tego w centrum tej owalnicowej wsi stary kościół i wspaniałe lipy. I jeszcze 4 trzystuletnie dęby pamięci. No i wisienka na torcie. Dzisiaj nocuję na poddaszu domu, w którym wg miejscowej tradycji, mieszkał u chłopa jako dziecko przyszły książę Bogusław X, uznawany przez historyków za największego Gryfitę. Legenda chce, że opiekował się nim mieszkający tu chłop Lange, który chronił chłopca przed złą matką, księżną Zofią. Historyczna prawda była inna. Księżna była prawdziwą powiernicą syna. Bardzo dbała o ścisłą współpracę z Królestwem Polskim. Sam Bogusław przez 2 czy 3 lata przebywał na dworze w Krakowie (podobno pod opieką Jana Długosza). Ale tradycja jest tradycją. Jeszcze w XIX w. była bardzo żywa. Świadczy o tym pamiątkowa inskrypcja nad wejściem do “mojej” chałupy.