2024

    2024

1. Katowice – Cieszyn

 2. Zielona Góra – Gorzów

Katowice – Cieszyn 150 km

Etap 01  01.03.2024 Katowice – Katowice Piotrowice 11 km                                                                                                                                                                                                                                                                        Etap 02  02.03.2024 Katowice Piotrowice – Tychy 30 km                                                                                                                                                                                                                                                                     Etap 03  03.03.2024 Tychy – Pszczyna 23 km                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Etap 04  04.03.2024 Pszczyna – Bielsko Biała 34 km                                                                                                                                                                                                                                                                                    Etap 05  05.03.2024 Bielsko Biała – Skoczów 30 km                                                                                                                                                                                                                                                                                   Etap 06  06.03.2024 Skoczów – Cieszyn 22 km

Etap 01  01.03.2024 Katowice – Katowice Piotrowice 11 km   

Tym razem mam zamiar przejść z Katowic do Cieszyna. Główny cel obecnej wyprawy to budowle projektowane przez Stanisława  Niemczyka, często zwanego śląskim Gaudim.  Na trasie są oczywiście i inne ciekawe obiekty, te o których już wiem, jak  i takie, które będę miał okazję dopiero odkryć. Te drugie sprawiają naturalnie największą frajdę. Trasa krótka, ale zapowiada się bardzo interesująco. No i do tego iście wiosenna, ciepła i słoneczna pogoda. Zaczynam „półetapem”. Rano jadę do Katowic i na początek główny punkt pierwszego dnia, czyli wizyta w Panteonie Górnośląskim, który mieści się w podziemiach katowickiej archikatedry. To nowa placówka, otwarta w 2022 roku z okazji 100 – lecia  Niepodległości. Dobre dwie godziny zwiedzania w towarzystwie kompetentnej i życzliwej pracownicy muzeum.  Prawie 300 sylwetek wybitnych Górnoślązaków.  Są  tu bojownicy o polskość, naukowcy, politycy, duchowni, ludzie kultury i sportowcy.  Plejada gigantów.  Prof. Religa, Korfanty, wojewoda Grażyński, Kukuczka, Cieślik i Pieczka. Ci jakby oczywiści. Są też ci wielce wybitni ale jakby mniej znani jak Henryk Sławik czy ks.Franciszek Blachnicki. Są wreszcie  osoby, które w powszechnej opinii nie są w ogóle kojarzone ze Śląskiem.  Z innych spraw moją uwagę zwraca wizualizacja pierwszego projektu archikatedry. Wg pierwotnych założeń  jej kopuła miała być wyższa  o 40 m, sięgać 102 m wysokości i zdecydowanie dominować nad centrum Katowic.  Budowlę kończono po wojnie, już w innych realiach i warunkiem jej ukończenia  była korekta gabarytów świątyni.  Podsumowując, zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce. I choć wielkość ekspozycji pozwala wyłącznie na wybiórcze „zwiedzanie”, to i tak poznajemy sporo nowych i często zaskakujących informacji, świadczących o tym jakże ciekawym i ważnym regionem jest Górny Śląsk. Zaliczam dobre pierogi i idę na Górkę Beaty. Tam przeniesiony z Syryni pięciusetletni drewniany  kościółek i kolumna upamiętniająca słynnych śląskich himalaistów, którzy z gór nie powrócili.  Zaczyna trochę padać, dochodzę do sanktuarium  w Panewnikach. Miejsce słynie z jednej z największych w Europie szopek bożonarodzeniowych. Niestety, przyszedłem miesiąc za późno i nie mam okazji jej podziwiać.  Sama neoromańska monumentalna świątynia nie wzbudza we mnie jakiś szczególnych emocji. Zapamiętam natomiast ciekawostkę, że na tutejszych organach najpierw grał przez 30 lat pan Wiktor, a teraz zajęcie kontynuuje już przez 38 lat jego syn Zygmunt.

Etap 02  02.03.2024 Katowice Piotrowice – Tychy 30 km

Rano pogoda niezła, potem się ochłodzi i zacznie kropić.  Najpierw 8 km bardzo prozaicznej drogi do Mikołowa. Na wejściu do miasta osiedle Nad Jamną – najładniejsza realizacja PRL-u lat 80.  To jeden z projektów Stanisława Niemczyka. Jeszcze Ślązacy  nie wiedzą co mają, jestem pewien, że już niedługo Niemczyk będzie powszechnie znany a jego budowle staną się celem wycieczek. Miał swoje zdanie to i miał często pod górkę. Zachwycają wizje i warsztat architekta. Ale jest jeszcze coś co Niemczyka tak szczególnie wyróżnia, ten jego bardzo osobisty i  zaangażowany stosunek do procesu projektowania. Tu wszystko się zgadza i stanowi zamkniętą harmonijna całość. Samo osiedle, powstałe w najgorszym okresie w historii polskiej architektury, przenosi nas klimatem gdzieś do Anglii lub do hanzeatyckiego miasta. Urbanistycznie nawiązuje do gniazda śląskich familoków, zaś architekturą i detalem do okresu gotyku. Do budowy Niemczyk wykorzystał i przemysłowe prefabrykaty i tradycyjną cegłę. Udowodnił w ten sposób, że nawet w czasach bryndzy PRL można stworzyć coś oryginalnego i do tego dla ludzi. Dalej rynek, dość duży, rzekłbym taki śląski z charakterystycznym ratuszem. Potem zwracam jeszcze uwagę na napisaną w slonsko godce  reklamę trafiki i zielonym szlakiem idę już na Tychy. Na chwilę zatrzymuję się w miejscu rozstrzelania przez Niemców w 1939 roku powstańców śląskich. Wchodzę do dawnej wsi Wilkowyje z ciekawą pułapką na wilki. Zaczynają się prawdziwe Tychy. Na początek Browar Obywatelski, powstał jako konkurencja dla browaru Hochbergów (Książęcego) a dzisiaj jest siedzibą galerii. Potem, już za dworcem PKP, Osiedle A – szczytowe osiągnięcie socrealizmu. Trzeba zwrócić uwagę, ze jest kompletnie zachowane i stanowi unikat w skali europejskiej. Kiedyś kpiono z secesji, wstydzono się osiedli familoków i nie zauważano przedwojennej moderny. Myślę, ze teraz przychodzi czas, aby zweryfikować nasze poglądy na epokę socrealizmu. Pierwszy aspekt to sama architektura. Powstało oczywiście wiele budowli kontrowersyjnych, ale trzeba pamiętać, że w tych czasach tworzyli naprawdę wybitni architekci. Druga sprawa to wymiar społeczny. Zaraz po wojnie, która przyniosła niewyobrażalne zniszczenia, w miejscu ruin albo na kompletnym zadupiu zaczęto budować osiedla „szklanych domów”. Obok powstawały szkoły, przedszkola, kina, domy kultury i infrastruktura sportowa. To musiał być szok, który wzbudzał entuzjazm społeczny. Potem zaliczam Osiedle B z placem Baczyńskiego (d.Bieruta). Przez wiele lat było to najbardziej prestiżowe miejsce w Tychach. Zwraca uwagę wielkość samego założenia a także charakterystyczne domy z wieżyczkami. Dalej rynek z Teatrem Małym (też wybitni projektanci) i położonym nieco powyżej kościołem. Coraz bardziej kropi a ja w kierunku potężnego kompleksu Browaru Książęcego. Kto nie pijał Tyskiego? 😊 Przechodzę obok centrum wycieczkowego browaru (na zwiedzanie nie mam czasu). Potem park ze słynnymi tyskimi niedźwiadkami. Miała być rzeźba jednego misia, ale decydenci mieli problem, który z trzech projektów wybrać. Wybrano kompromis i są wszystkie: Mysia, Tysio i Gutek. W hotelu tylko  chwila przerwy bo nie wyrabiam z czasem. Miał być Niemczyk a zająłem się socrealizmem i innymi, ciekawymi skądinąd, tematami. Idę więc do wciąż budowanego kościoła św.Franciszka i św.Klary. Nie da się schować, że panują tu klimaty przeniesione jakby wprost z Asyżu. W tym miejscu zrozumiemy chyba najlepiej, dlaczego Stanisława Niemczyka nazywają polskim Gaudim.  Potem stadion lodowy i rzesze kibiców GKS podążających na sobotni mecz. Dalej błąkam się po jakimś osiedlu aby odnaleźć efektowny mural poświęcony Ryśkowi Riedlowi. Warto było. Jeszcze okazały gmach UM w Tychach i uliczna statua Riedla, który tu mieszkał przez wiele lat. Syn artysty prowadzi dziś w Tychach znany klub muzyczny. Tychy to bardzo ciekawe miasto, bardzo zaskoczyły mnie na plus. Jak ktoś poszukuje gotyckich murów, to na pewno ich tu nie znajdzie. Miasto ma jednak do zaoferowania bardzo wiele innych ciekawych atrakcji i co chyba najważniejsze to wydaje mi się, że jest miejsce fajne do życia.

Etap 03  03.03.2024 Tychy – Pszczyna 23 km

W końcu pogoda zgodna z prognozami. Miało być ładnie i jest piękna wiosenna aura. Z samego rana, na początek kościół Ducha Świętego. To jeden z najważniejszych projektów Niemczyka. Mam sporo szczęścia, zbliża się pora mszy, mogę więc wejść do środka i obejrzeć dekory Jerzego Nowosielskiego  w nastroju chrześcijaństwa wschodniego obrządku. Dalej lasami wokół zalewu Paprocany, to miejsce aktywnej rekreacji mieszkańców Tychów. Ładna słoneczna pogoda i do tego niedziela, kręci się więc dużo ludzi. Rano nie liczyłem, że wejdę do wnętrza kościoła, wszedłem. Teraz zamierzam zwiedzić, położony nad samym zalewem urokliwy pałacyk myśliwski Hochbergów. Nie wszedłem, rozpoczęto kompleksowy remont obiektu. Szkoda, ale tak w drodze często się zdarza. Zza płotu robię zdjęcia i idę na Kobiór. To duża wieś (5 tys.) z dominującym neogotyckim kościołem. Widać, że mieszkańcom żyje się tu dostatnio. Na skraju miejscowości dawna smolarnia. To świetna okazja aby uzupełnić wiedzę nt produkcji terpentyny, smoły, mazi i dziegciu. Potem lasami i pewne kłopoty z przejściem przez tereny modernizowanej linii kolejowej. Osada Piasek i ładny odcinek zabytkowej alei dębowej. To fragment dawnej drogi dla gości zamku pszczyńskiego do, wspomnianego wcześniej, pałacyku myśliwskiego w Promnicach. Gośćmi Hochbergów była elita z najwyższej półki, to i droga dla myśliwych musiała być od igły. Na wejściu do Pszczyny odcinek przydrożnych chaszczy, do tego wykopy i inne ograniczenia, spowodowane przebudową torów. Jestem zmęczony. Dobry hotel i do tego w samym rynku. No no, Pszczyna mnie zaskakuje, na plus. Fakt, że pierwsza słoneczna niedziela tej wiosny, ale ludzi tłumy. Przed knajpami i cukierniami kolejki, popyt zdecydowanie przewyższa podaż. Rynek miasta wygląda naprawdę ekstra. Chwila odpoczynku i lecę na zwiedzanie zamku Hochbergów. Bogata historia, ale „polskich” emocji praktycznie brak. Wspaniały westybul, sala reprezentacyjna, biblioteka i cesarskie apartamenty. W czasie I wojny na zamku mieścił się niemiecki sztab i tu często odbywały się narady na najwyższym szczeblu, często z udziałem samego cesarza. Piękny park przyzamkowy i tu również tłum spacerowiczów. Nieźle to wszystko wygląda. Wieczorem znowu idę na spacer, teraz oglądam Pszczynę w blasku ulicznych latarni. Wrażenia znowu jednoznacznie pozytywne i utwierdzam się w przekonaniu, że Pszczynę naprawdę warto odwiedzić.

Etap 04  04.03.2024 Pszczyna – Bielsko Biała 34 km 

Słoneczny ładny poranek. Z hotelu wychodzę prosto na rynek, zdjęcie zamku i już po chwili jestem w pięknym przypałacowym parku. Zmierzam w kierunku zagrody żubrów, której jednak nie planuję dziś zwiedzać. I za wczesna pora i zbyt wiele km przede mną. Pszczyński park robi wrażenie, jest ogromny i wzorowo zagospodarowany. Dochodzę do Trzech  Dębów. To szczególne miejsce pamięci. Tutaj w lecie 1919 mężczyźni z okolic Pszczyny złożyli powstańczą przysięgą. Dwadzieścia lat później, w 1939 również w tym miejscu niemieccy „rycerze”  rozstrzelali powstańców śląskich i pszczyńskich harcerzy. Obecnie jest tu niewielki cmentarz polskich żołnierzy poległych w 1939 oraz pamiątkowy obelisk. Idę w kierunku Goczałkowic, po drodze legalna plantacja „marychy”. Muszę tą sprawę lepiej zbadać 😊. Goczałkowice Zdrój to przyjemne miejsce. Małe uzdrowisko, kilka reliktów dawnego kurortu, zadbany  park. Ładnie odnowiony stylowy budynek stacji kolejowej i uroczy pawilon starej pijalni Maria Quelle. Niestety, jest jeszcze za wcześnie aby popróbować tutejszej solanki. Następnie Czechowice Dziedzice,  spore ponad 30-tysięczne miasto, bez typowego centrum. Spotykam tu jednak parę ciekawych miejsc Po pierwsze, całkiem przypadkowo trafiam na bank spółdzielczy, który znam z fotografii, bo autorem jego projektu był S.Niemczyk. Po wtóre, Pomnik Wolności, okazały i godny monument wysadzony w 1939 przez Niemców a  wiernie zrekonstruowany w 2018. Trzecie miejsce to teren w okolicy pałacu Kotulińskich. Szkoda, że nie można wejść na teren posesji. I na koniec najważniejszy dla mnie obiekt w Czechowicach Dziedzicach, kolejne dzieło Niemczyka, kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela. Szkoda, że nie mogę wejść do środka, takie czasy. Podziwiam niebywałą architekturę, naprawdę ten architekt miał niesamowite pomysły.  Uznanie budzi również niespotykana pomysłowość Niemczyka w trakcie projektowania lokalizacji budowli. Architekt musiał „zmieścić” dużą świątynię na bardzo małej działce pomiędzy osiedlową uliczką a torami kolejowymi. Z zadania wywiązał się znakomicie. Przede mną już beskidzkie panoramy z kominami wielkiej elektrociepłowni. Do Bielska Białej idę trasą wylotową a następnie ścieżką rowerową wzdłuż Białej. Mijam kompleks fabryczny byłej FSM (kultowy Fiat 126 P), potem już budynki industrialne z XIX i początków XX w. Ta część miasta jest zaniedbana i panuje tu zwykły syf. Nie chciałbym w tych rejonach spacerować po zmroku. Dworzec PKP z odrestaurowanym wnętrzem. Specjalnie zajrzałem do środka i rzeczywiście wygląda to super. Hotel, jestem zmęczony, ale nie ma lekko, miasto należy obowiązkowo obejrzeć. Najpierw Biała. Plac Wolności, plac Wojska Polskiego, neorenesansowy ratusz i ulica 11 Listopada. Wieczór, po lekkim deszczu. Główne ulice i place robią dobre wrażenie, na bocznych uliczkach jest różnie. Przechodzę przez most. Rzeka Biała to granica pomiędzy Białą a Bielskiem. Nazwa rzeki i tych dwóch dawnych odrębnych miast oznacza w sumie to samo, a jakże odmienna jest ich historia. Ta niewielka rzeka przez wieki odgradzała dwa światy. Bielsko z „wyższą” zabudową było bardziej zasobne, w galicyjskiej Białej żyło się skromniej. Bielsko to trochę taki mały Wiedeń. Zamek Sułkowskich, eklektyczny gmach teatru, stylowy budynek poczty. Kilka zdjęć i idę na bielski rynek. Ładnie odnowiony i oświetlony. Czuję się jednak dyskomfort. W rynku bielskim dominują menele i nie spotyka się to z żadną reakcją. Jeszcze część miasta zwana Bielskim Syjonem. Tu znajdują się obiekty związane z liczną w mieście wspólnotą ewangelików. Na głównym placu tej dzielnicy jedyny w Polsce pomnik Marcina Lutra. Bielsko Biała ofertuje o wiele więcej niż dzisiaj zdążyłem przelecieć. Mam nadzieję jeszcze tu wrócić i pozwiedzać do końca.

Etap 05  05.03.2024 Bielsko Biała – Skoczów 30 km    

Ciężki etap. Nie dość, że dość długi, to jeszcze pogodowa niespodzianka. Rano poważna zmiana, jest znacznie chłodniej i lekko pada. Wychodzę z centrum Bielska i obieram kurs na lotnisko sportowe. Potem w Wapienicy przekraczam niewielki potok. Wiem, że trochę powyżej znajduje się zapora im.I.Mościckiego i zbiornik, stanowiący rezerwuar wody pitnej. Dalej miejscowość Jaworze, przed wojną popularna jako uzdrowisko. Teraz też spełnia jakieś funkcje lecznicze, ale jak do tej pory nie słyszałem o niej. Tradycja „zdrojowa” jest w wypadku Jaworza długa. Na pomysł takiego biznesu wpadli właściciele tych terenów baronowie Saint Genois d’Anneaucourt. Podobno wpierw powstało uzdrowisko a dopiero potem szukano pomysłu jaką kurację stosować. Tak czy owak, zdecydowano się na słońce, świeże powietrze i lasy. Jako dodatkowy komponent wybrano żętycę czyli serwatkę z owczego mleka. No i lud to kupił. W międzywojniu Jaworze było wziętym kurortem, zjeżdżała tu cała śmietanka towarzyska. Dzisiaj jest zrewitalizowany park, mały amfiteatr, niedostępny pałac (zakład wychowawczy) i wyjątkowa kwatera na miejscowym cmentarzu. Zachowało się 19 grobów dawnych właścicieli. W centrum ławeczka założyciela zdroju Maurycego Saint Genois, w tle zachowany dawny budynek zdrojowy „Sanitas”.  Oglądam sobie to Jaworze i nagle robi mi się niebywale zimno. Czuje wszechogarniający chłód, przenika mnie do szpiku kości.  Niebywałe, dosłownie w jednej chwili. Cóż, trzeba szybko zareagować. Wchodzę do gruzińskiej knajpki i zamawiam malinową herbatę. Następnie w pobliskim samie kupuję dwie buły i kawał dobrej kiełbasy. To mój autorski patent na zimno. No i jeszcze mała korekta mojego ubrania na cieplejszy wariant. Jest chłodno i mżyście, wychodzę więc z Jaworza energicznym krokiem. Mijam wzgórze Goruszka. To cel spacerów kuracjuszy z Jaworza. Jest podobno ładnie zagospodarowane. Tego dzisiaj nie sprawdzę, muszę maszerować i jakoś rozgrzać się. Chwała Bogu, wyszło i sytuacja wydaje się opanowana. Lasami dochodzę do Górek Wielkich. Wokół podbeskidzkie plenery, idę ścieżką rowerową wzdłuż potoku Brennica. Mój kolejny cel to dawny dwór Kossaków, spalony pod koniec wojny a obecnie częściowo odbudowany i będący siedzibą niedużego muzeum poświęconego Zofii Kossak Szatkowskiej.  Przyznam się, że w sumie nie znałem tej postaci. Dopiero w ostatnich miesiącach, trochę z przypadku, zainteresowałem się bliżej tą osobą. Stąd też i moja wizyta w Górkach Wielkich. Zofia Kossak Szatkowska to postać wybitna i wielce zasłużona. Była oddaną patriotką, która na każdym etapie swojego życia robiła rzeczy szlachetne i bardzo pożyteczne. I co charakterystyczne, zawsze miała pod górkę. Autorka „Pożogi” przeżyła pierwszą rzeź na Wołyniu, zapisała piękne karty w czasie niemieckiej okupacji by po wojnie „za zasługi” udać się na wymuszoną emigrację. Przykre jest to, że po latach z ośmiorga jej prawnuków żaden nie mieszka już w Polsce. Jak dowiedziałem się od pani, która oprowadza mnie po ekspozycji, ostatni wyjeżdża akurat do Wielkiej Brytanii. Jak ma funkcjonować naród, którego elity a ród Kossaków to właśnie polska górna półka w najczystszej postaci, żyją na obczyźnie? Dalej ścieżką rowerową dochodzę do miejsca gdzie Brennica wpada do Wisły a niedługo potem jestem już w Skoczowie. Czuję zmęczenie i z ulgą kwateruję się w hotelu. Obowiązki jednak wzywają i idę na krótki spacer. Zadbane miasteczko. W rynku ratusz i ładne kamieniczki, jest też kościół i uliczki z fajnym klimatem. Ze Skoczowem kojarzą się ciekawe postacie: Jan Sarkander, Gustaw Morcinek, Karol Śliwka (autor znanych polskich logotypów) i kontrowersyjny  przywódca Ślązakowców Józef Kożdoń.

Etap 06  06.03.2024 Skoczów – Cieszyn 22 km 

Dzień zaczynam od wejścia na górę Kaplicówka. Pokonuję kilkaset schodów i cały Skoczów mam u stóp. Niestety, niewiele widzę. Gęsta mgła, widoczność na jakieś 10 – 15 m, o panoramie okolicy nie ma mowy. Z bliska dostrzegam altanę widokową, krzyż papieski i kaplicę św.Jana Sarkandra. Bywali tu na Kaplicówce cesarz Franciszek Józef i Jan Paweł II. Ważne dla Skoczowa miejsce. Powoli schodzę i idę asfaltem pośród lasu. Dostrzegam kierunkowskaz do grobu Skoczowskich. Nie zamierzam go dziś odwiedzać, ale wiąże się z nim ciekawa historia, rzucająca trochę światła na dzieje tych okolic. Otóż Skoczowscy byli właścicielami pobliskich Wilamowic i Siemiradza. W poł. XVI w., w ślad za księciem cieszyńskim, zgodnie z zasadą Cuius regio, eius religio, rodzina przeszła na luteranizm. Na początku XVII w. książęta powrócili do katolicyzmu, ale ród Skoczowskich tym razem odmówił konwersji. Jako luteranie nie mieli sielanki. Nabożeństwa były odprawiane po lasach a na cmentarzach odmawiano im pochówku. I tak pojawiły się leśne groby luteranów. W Dębowcu zaczyna się łańcuszek stawów rybnych. Idę wzdłuż ich brzegów aż do Kostkowic, a potem się już „przydługie” wejście do Cieszyna. Przechodzę przez nowe osiedle Liburnia gdzie mieszka 30% mieszkańców miasta i po chwili jestem  na cieszyńskiej starówce. Cieszyn zasługuje na gruntowne zwiedzanie. Dziś zadowolę się wyłącznie spacerem po najstarszej jego części. Na więcej po prostu nie starczy mi czasu. Do tego nie sprzyja aura, jest deszczowo i robi się zimno.  Na początek rynek z ratuszem i hotelem „Pod Brunatnym Jeleniem”. Naprawdę piękne miejsce. Moje pozytywne odczucia wzmacnia wizyta w barze „Społem”, znajdującym się tuż przy rynku. Znam ten punkt od kilkudziesięciu lat i idąc tutaj zastanawiałem się, czy jeszcze funkcjonuje i czy dalej serwują słynne kanapki. Nie zawiodłem się! Nic się nie zmieniło. Nie mam problemu z wyborem, próbuję wszystkie; ze śledziem, z szynką i z sałatką jarzynową. To była uczta. Może to głupie, ale mam duży sentyment do tego miejsca. Ulicą Głęboką podążam na wzgórze zamkowe i w lekkim deszczu oglądam Wieżę Piastowską i znaną z dwudziestozłotowego banknotu romańską rotundę św.Mikołaja. Dla ogrzania kości odwiedzam zamkową herbaciarnię. Jest klimat, jest super herbata i jeszcze ciasto domowej roboty. Potem przez most na Olzie idę na czeską stronę. Generalnie jest tu skromniej, ta część miasta nie prezentuje się tak okazale jak po naszej stronie Olzy. W drodze do powrotnej do domu korzystam z czeskich kolei, mam krócej i oszczędzam sporo czasu.

Zielona Góra – Gorzów 150 km

Etap 01  09.04.2024 Zielona Góra – Sulechów 24 km                                                                                                                                                                                                                                                                                     Etap 02  10.04.2024 Sulechów – Świebodzin 32 km                                                                                                                                                                                                                                                                                 Etap 03  11.04.2024 Świebodzin – Gościkowo 14 km                                                                                                                                                                                                                                                                                    Etap 04  12.04.2024 Gościkowo – Łagów Lubuski 24 km                                                                                                                                                                                                                                                                          Etap 05  13.04.2024 Łagów Lubuski – Lubniewice 26 km                                                                                                                                                                                                                                                                          Etap 06  14.04.2024 Lubniewice – Gorzów 30 km

Etap 01  09.04.2024 Zielona Góra – Sulechów 24 km   

Pomimo, że całe życie jestem związany z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem to praktycznie nie znam pobliskiej Ziemi Lubuskiej. Czasami przejeżdżałem tu tranzytem, ale generalnie mogę powiedzieć, że jest to dla mnie terra incognita. W tym roku postanowiłem nadrobić trochę  te zaległości i zaczynam od trasy Zielona Góra – Gorzów. Na początek Zielona Góra, do której przyjeżdżam 8 kwietnia i gdzie  temperatura sięga 29 stopni. Dwa tygodnie kalendarzowej wiosny i taki upał. Wszędzie tłumy ludzi w kolejkach za lodami. Nastrój na ulicach jak w środku lata. Na trasę mam zamiar wyruszyć jutro, łażę więc po mieście i staram się przynajmniej trochę je poznać. Na początek deptak, jeden z najdłuższych  w Polsce, biegnący przez rynek i stary trakt handlowy. To tędy we wrześniu przechodzą korowody przy okazji dorocznego święta winobrania. I pewnie wtedy dzieje się tu najwięcej a sama Zielona Góra prezentuje najkorzystniej. Sam rynek sprawia sympatyczne wrażenie, nie ma zgiełku, ale jest tu życie. Po środku dominuje ciekawy ratusz, otoczony zwartą wokół rynkową zabudową. Na placu dużo drzew i kilka drewnianych kramów. Są knajpki i oczywiście uliczne figurki zielonogórskich bachusików (będę je spotykał potem praktycznie na każdym kroku). Zaglądam do średnio interesującej konkatedry i idę na Wzgórze Winne. O, tu jest i ładnie i ciekawie. Wrażenia potęguje wspaniała pogoda. Kwitnące na różowo drzewa, fajnie zagospodarowany teren. Na szczycie efektowny budynek palmiarni. Miałem w planie zajrzeć i do palmiarni i do pokazowej winnicy, ale nic z tego. Poniedziałek, nieczynne. Wracam do centrum, sporo ciekawej secesji i super kościół w szachulcową kratę. Obok budynek filharmonii, z którym wiąże się mało znana  historia z czasów PRL, mianowicie „wydarzenia zielonogórskie”. W dniu 30 maja 1960 doszło w Zielonej Górze do poważnych starć ulicznych 5 tysięcy mieszkańców miasta z MO i ZOMO. Powodem zamieszek było przejęcie przez władze Domu Katolickiego czyli współczesnej filharmonii. Wielu uczestników tych wydarzeń spotkały bardzo surowe represje. Na koniec spaceru najpiękniejsza ulica miasta, pełna zieleni Aleja Niepodległości oraz reprezentacyjny  plac  Bohaterów z  kultowym Dębem Lubuszan. W sumie wrażenia spoko ale jedną uwaga, Zielona Góra to jednak półka dużego powiatowego miasta a nie stolicy regionu. Następnego dnia rano opuszczam miasto. Ładna pogoda, wybudowane z rozmachem nowoczesne przedmieścia, potem już  lasem wzdłuż wylotowej drogi a następnie ścieżką rowerową do Cigacic. Tu stary most przez Odrę, kiedyś strategiczny, o który w 1945 toczono ciężkie boje.  Znowu ścieżka rowerowa, potem polna droga i wchodzę do Sulechowa. Miasteczko (15 tys.) typowe dla zachodniej Polski, warte spaceru, ale nie specjalnej wycieczki. Rynek z ratuszem, gotycki kościół,  dom kultury w d. zamku, trochę murów obronnych z barokową bramą. Mnie Sulechów będzie się kojarzył z noclegiem w hotelu prowadzonym przez Hindusów. Była okazja skosztowania i oryginalnej kuchni i jako jedyny Polak nocujący tego dnia w hotelu, poczułem trochę autentycznych hinduskich klimatów. Generalnie było ok.

Etap 02  10.04.2024 Sulechów – Świebodzin 32 km 

Ciężki, ale i ciekawy etap. Diametralna zmiana pogody, ochłodzenie do 12 stopni, pochmurnie a rano nawet lekki deszcz. Wydłużam trasę aby zahaczyć o Klępsk. Za Sulechowem nowa ścieżka rowerowa i ładne leśne tereny. Dochodzę do wpisanego na listę Pomników Historii  kościółka w Klępsku. Jestem umówiony z panią, która ma klucze i nieco opowie mi o tym ciekawym miejscu. Początki tej budowli sięgają XIV w. W swych dziejach kościół należał do katolików, luteranów i znowu katolików. Najpierw wiernymi byli Polacy, potem pojawili się Niemcy, a po wojnie wrócili Polacy. Co ważne, następcy nie niszczyli dorobku poprzedników. I tak w świątyni obok średniowiecznego ołtarza, fundowanego przez katolików,  możemy podziwiać rzeźby ewangelickich prekursorów Lutra i Melanchtona. Konstrukcja kościoła to kombinacją drewna i pruskiego muru, zachwycające jest samo miejsce, proporcje i kształt budowli. Prawdziwej fascynacji ulegamy jednak po wejściu do w pełni zachowanego wnętrza, które zachwyca swą dekoracją snycerską i malarską. Na ścianach i sklepieniu kościoła możemy podziwiać 117 obrazów opatrzonych 90 inskrypcjami. Naprawdę zabytek na skalę europejską. Żeby było jeszcze mało, to z tym miejscem wiąże się dodatkowo wyjątkowa historia. Otóż w 1838 ówcześni mieszkańcy, którzy nie chcieli pogodzić się z narzuconymi przez króla Prus zmianami w kościelnej liturgii, opuścili Klępsk i wraz ze swym pastorem wyemigrowali na Antypody. Założyli tam luterańską osadę Klemzig, będącą dziś jednym z osiedli australijskiej Adelajdy. Potomkowie dawnych emigrantów odwiedzają wieś do tej pory, natomiast jej współcześni mieszkańcy kultywują pamięć o tym wydarzeniu. Przed kilkoma laty, z inicjatywy ks.Olgierda Banasia, zorganizowano nawet plenerową inscenizację wyprawy do Australii. Położone nad Odrą pobliskie Cigacice robiły wtedy za port w Hamburgu, a opowiadająca mi o tym zdarzeniu pani była jedną z XIX-wiecznych emigrantek. Potem już czysta proza. Kilka wiosek, trasa wzdłuż S 3 i drogą powiatową dochodzę do Świebodzina. Na wjeździe do miasta dominująca nad okolicą żelbetonowa figura  Chrystusa, jedna z największych na świecie. Ma 36 m wysokości a sama korona na głowie Jezusa mierzy 3 m. Przypomina słynna realizację z Rio de Janeiro, budzi sporo kontrowersji. Ja osobiście wolę wiejski kościółek w Klępsku. Na zwiedzanie samego Świebodzina nie mam już za bardzo ochoty. Krótki spacer i drobne zakupy. W rynku zwraca uwagę pomnik sukiennika, nawet w „Potopie” wspominano o dobrej jakości suknie z tego miasta oraz ławeczka Niemena, dość, że tu mieszkał to jeszcze dorabiał jako stroiciel fortepianów.

Etap 03  11.04.2024 Świebodzin – Gościkowo 14 km

Piękna pogoda. Słoneczna wiosna. Jest ciepło, ale bez upału. Na wyjściu ze Świebodzina  robię mały spacer po centrum miasta. W sumie to liczyłem chyba na ciut więcej. Normalne powiatowe miasto. Relikty dawnych obwarowań, rynek, gotycki kościół, potem apteka (plastry compeed na pęcherze), zabezpieczona ruina dawnego zamku Joanitów. Wychodzę z miasta, idę wzdłuż S 3 i tu niespodzianka. Zupełnie fajna trasa. Pola kwitnącego rzepaku i szpalery ukwieconych przydrożnych krzewów. Mijam parę wiosek z gatunku tych trochę dalej od szosy. Niestety, jest tu jeszcze sporo do zrobienia. Mówiąc szczerze myślałem, że lubuskie miasteczka i wsie ogólnie lepiej prezentują się pod względem estetyki. Zrobiono oczywiście dużo i tak jak w całej Polsce widoczny jest ogromny postęp, ale nie brakuje tu też miejsc z klimatem Ziem Odzyskanych  minionej epoki. Moją beztroską wędrówkę przerywa telefon. Dzwoni pani i informuje mnie, że opłacony przeze mnie wczoraj nocleg jest nieaktualny. Podobno zawalił sprawę Booking. Tak czy owak sierżant Nowak, cały problem i tak spada na mnie. W całej okolicy z miejscami noclegowymi jest kłopot. Chwila namysłu i decyduję się załatwić spanie na dzisiaj w pobliskim Międzyrzeczu. Dojadę tam z Gościkowa autobusem i jutro tak samo wrócę z powrotem na  trasę. Przekraczam jeden z ważniejszych węzłów autostradowych w Polsce A 2/S 3 i wchodzę do Jordanowa, wioski graniczącej z Gościkowem. Kiedyś był to jeden organizm  klasztorny, choć dzieliła go biegnąca na rzeczce Paklicy granica polsko – brandenburska (pruska). Paradyskie opactwo leżało po naszej stronie. W Jordanowie zatrzymuję się na dłuższą chwilę przy późnogotyckim kościele z charakterystyczną wieżą z muru pruskiego i potężnym dębie (480 lat i 711 cm obwodu). Naprawdę  miejsce  ze szczególnym nastrojem i do tego rewelacyjna pogoda. Dochodzę do klasztoru, barokowa fasada prezentuję się imponująco. Na furcie zgłaszam się do umówionego wcześniej telefonicznie pana, który ma mnie oprowadzić po obiekcie. Bardzo szybko łapiemy fajny kontakt i prawie godzinę wspólnie zwiedzamy kościół i przyklasztorny teren. Zapamiętam wspaniały ołtarz, stalle w kolorze bursztynu i obraz z ok. 1700, przedstawiający fundację opactwa przez wojewodę poznańskiego Mikołaja  Bronisza. Klasztor w Paradyżu odegrał w historii bardzo ważną rolę jako ostoja polskości na najdalej wysuniętych na zachód rubieżach Królestwa Polskiego. Podziwiam jeszcze dawne ogrody, obecnie zamienione  w zadbany zielony teren rekreacyjny. Aktualnie na terenie kompleksu trwają prace remontowe. Na brak środków inwestycyjnych podobno nie narzekają i w przyszłości ma tutaj powstać obiekt konferencyjno – hotelowy. Udany dzień, który dał mi dużo satysfakcji. Idę na autobus i jadę na nocleg do Międzyrzecza.

Etap 04  12.04.2024 Gościkowo – Łagów Lubuski 24 km 

W sumie na wymuszonej zamianie miejsca noclegu na Międzyrzecz skorzystałem. Mogłem trochę przy tej okazji liznąć, nieznane mi dotąd miasto i do tego zapłaciłem mniejsze pieniądze za naprawdę fajny nocleg w stylowym hotelu. Rano wyszedłem na przystanek PKS wcześniej, tak aby zdążyć zrobić krótką trasę po mieście. Najpierw ładny park z zamkiem i muzeum, znanym z największej w Polsce a więc i na świecie, kolekcji sarmackich portretów  trumiennych. Potem rynek i park nad Obrą. Muszę koniecznie kiedyś wrócić w to miejsce. Międzyrzecz to tysiąc lat historii, przez setki lat ważny punkt na strategicznej mapie zachodniej Wielkopolski. Nieplanowana wizyta i bardzo korzystne wrażenie.  Takie niespodzianki na trasie lubię najbardziej. Autobusem dojeżdżam do Gościkowa i wracam na swój szlak, a właściwie drogę brukowaną kostką o nieregularnych kształtach. Lasem do Nowego Dworu (tu miałem spać wczoraj), potem wzdłuż dawnej linii kolejowej. Lekko pofałdowany teren, zielone pola ze zbożem i te żółte z uprawami rzepaku. W Staropolu (ta wieś leży „dalej” od szosy) oglądam ruiny bunkra stanowiącego niegdyś element MRU (Międzyrzecki Rejon Umocniony). Potem mała baza załadunku węgla brunatnego. Tak, w tych okolicach powstały jedne z pierwszych kopalń tego surowca. Tutejszy węgiel ma bardzo dobre parametry. Pod koniec XX w wygaszono wydobycie, a teraz jakaś spółka wznowiła eksploatację i ma podobno koncesję na 50 lat. W kolejnej wsi Sieniawce zabytkowa drewniana wieża kościoła a dalej osiedle górnicze i nieczynne już chyba obiekty dawnej kopalni. Potem skrajem lasu, przyjemnym  fragmentem Lubuskiej Drogi św.Jakuba. Mijam jezioro Ciche (nazwa oddaje doskonale panujący tu nastrój) i polami dochodzę do Łagowa. Etap nie był jakiś długi, ale czuję zmęczenie. Muszę chyba wymienić już wkładki na nowe, bo „odbijam” stopy. Do tego mam kłopot z małym palcem, który codziennie zabezpieczam plastrem na pęcherze. Ale warto było, Łagów wynagradza moje trudy z nawiązką. Jestem tu pierwszy raz, o miasteczku słyszałem wiele a mą chęć jego odwiedzenia wzmogło dodatkowo obejrzenie niedawno starego filmu „Godziny nadziei”. Miejscowość jest położona na wąskim przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami. Najstarsza część to wzgórze z zamkiem, dwie bramy wjazdowe: Polska (Poznańska) i Marchijska (Berlińska), pomiędzy nimi ciąg (120 m) kamieniczek z XVIII i XIX w, kościół i kawałek ładnego parku. Nieco dalej amfiteatr znany z festiwali filmowych, przystanie, zieleń i gastronomia. Fajne miejsce. Już widzę te tłumy w sezonie. A dzieje się w Łagowie wiele, oprócz filmowców zjeżdżają tu m.in. plastycy, motocykliści i amatorzy starych pojazdów. Zmęczenie zmęczeniem, ale  wejście na wieżę zamkową obowiązkowe. Wrażenia wspaniałe, naokoło lasy i malownicze jeziora, a u dołu, jak na dłoni, urocze miasteczko.

Etap 05  13.04.2024 Łagów Lubuski – Lubniewice 26 km

Wychodzę po siódmej. Piękny poranek.  Idę promenadą wzdłuż jeziora. To piękna naturalna ścieżka  biegnąca samym brzegiem. Bukowy las, cisza, jestem zupełnie sam. Gdy odwracam się do tyłu wciąż widzę łagowski zamek. Cudowne chwile, dla takich wrażeń warto czasami się nieco pomęczyć. Obraz jak w reklamowym folderze. Idę tak, wzdłuż jeziora 6 km. Potem, mijając mniejsze jeziorka, dochodzę do poligonu w Wędrzynie. Nie ma zakazu więc wybieram trochę krótszą drogę i wchodzę na teren wojskowy. Cały czas lasem. W końcu dochodzę do szosy i robię odpoczynek. No, tutaj są prawdziwe ostrzeżenia i zakazy; „wstęp zabroniony”, „ćwiczenia z ostrą amunicją”. Cóż, nie byłem świadomy 😊 Jeszcze kawałek lasem i jestem w niewielkiej wsi Grochowo. Nic szczególnego. Ale …. Mniej więcej przez pięć wieków (do 1793) wieś była najdalej wysuniętym na zachód miejscem Królestwa Polskiego a potem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Lekko pofałdowany teren, pola, dochodzę do Glisna. Tu pięknie odrestaurowany barokowy pałac. Aktualnie należy do Lubuskiego WOPR. Okazały parterowy budynek z lukarnami na poddaszu. W centralnej części elegancka kopuła. Wypaśne wejścia od frontu i od strony ogrodu, szerokie schody, rzeźby. W swej historii obiekt pełnił m.in. funkcję kasyna i taka jego rola najbardziej przemawia do mojej wyobraźni. Następnie prozaiczne 5 km mało uczęszczanym asfaltem i jestem w Lubniewicach. Dzisiaj stopy, dzięki Bogu, nie dały mi za dużo popalić. Nie jest źle. A samo miasteczko? Łagowa Lubniewice nie przebiją. Trzeba oddać, są piękne położone nad jeziorem Lubiąż i otoczone zewsząd lasami. Ryneczek, kilka knajp, charakterystyczna zabudowa składająca się z ciągów parterowych domów ustawionych frontem do ulicy. Zrekonstruowany szachulcowy budynek księgarni z XVIII w. i największy atut miasteczka, piękny park miłości im. Michaliny Wisłockiej. Autorka rewolucji w edukacji seksualnej PRL-u jest zresztą obecna tu w wielu miejscach. Nawet w pensjonacie gdzie nocowałem, na szafce nocnej miałem pod ręką egzemplarz „Sztuki kochania”. To książka, która pół wieku temu wzbudziła ogromne emocje. Dwa lata trwała w KC PZPR dyskusja nim towarzysze, z wypiekami na twarzach, dali w końcu zielone światło dla pierwszego sex podręcznika w demoludach. Rozczarowuje natomiast lubniewicki zamek, jest pięknie położony nad samym jeziorem i ma ogromny potencjał. Zza płotu jednak widać, że przed zacnymi gospodarzami jest jeszcze trochę wysiłku nim ten obiekt stanie się prawdziwą wisienką na torcie.

Etap 06  14.04.2024 Lubniewice – Gorzów 30 km 

Wychodzę 6:30. Pogoda jak w sam raz na dłuższe chodzenie. Nie jest za ciepło, ani zbyt słonecznie. Pierwsze 16 km idę zwartym kompleksem leśnym. Gdzieś z tyłu głowy mam wilki. Niektóre ślady na mojej drodze trochę zastanawiają. Temat wilków jest w Polsce coraz bardziej obecny. Aktualnie jest ich w naszych lasach około 2000. Mniej więcej wiem jak teoretycznie powinienem się zachować w razie ich napotkania. Ale tylko teoretycznie. Biorę solidny kostur do ręki. Będę się czuł ciut pewniej, tym bardziej, że gdy patrzę na otaczające mnie dorodne sosny i ich pnie, pozbawione do wysokości kilku metrów jakichkolwiek gałęzi, to zdaję sobie sprawę, że w razie „w” nie miałbym nawet gdzie uciec. A poza tym jest naprawdę pięknie, dorodny las, zadbana leśna droga. Idę dobrym tempem i w końcu dochodzę do wioski Glinik, gdzie robię sobie postój w przydrożnej kapliczce. Tak. Mieszkańcy obudowali figurkę MB konstrukcją z plexi, składa się ona z dwóch części; maleńkiej „rotundy” oraz przedsionka. W środku kilka ławek. Miałem więc gdzie odpocząć i posilić się, nie tylko duchowo 😊.  Powoli rozpoczynają się przedmieścia Gorzowa, idę kilka km wzdłuż trasy wylotowej. Nie ukrywam, że zaczynam odczuwać już zmęczenie. Świadomie zwalniam i od czasu do czasu robię odpoczynki. Po co się zagotować? Nocleg mam w rewelacyjnej kwaterze w samym centrum miasta. Chwila oddechu i idę na spacer. Mówiąc zupełnie szczerze, to Gorzów nie ma przesadnie zbyt wiele do zaoferowania takim turystom jak ja. Może to pierwsze wrażenie i moja opinia jest zbyt krytyczna, ale mimo pięknej pogody, nie miałem jakiejś wielkiej motywacji do dłuższej wędrówki po gorzowskich zakamarkach. Widać, że miasto musiało dobrze oberwać w czasie wojny. Starej substancji niewiele. Najważniejsza jest oczywiście gotycka katedra, już odbudowana po niedawnym pożarze wieży. Przy Starym Rynku stylowa fontanna i parę nowych budynków nawiązujących formą do dawnych kamieniczek. W trakcie realizacji jest pieszy deptak obejmujący m.in. Wełniany Rynek. Myślę, że właśnie to miejsce stworzy w centrum Gorzowa odrobinę „staromiejskiego” klimatu. Dobrze prezentuje się miasto od strony Warty, gdzie kompleksowo zagospodarowany bulwar nadrzeczny jest oddzielony od prawdziwego Gorzowa najdłuższą w kraju zabytkową estakadą kolejową (ponad 2 km). Na drugim brzegu rzuca się w oczy starannie odrestaurowany d.spichlerz o konstrukcji zrębowej (obecnie muzeum). Zahaczam też o zadbaną willę i ogród Schroedera. Tym razem nie wybrałem się natomiast na gorzowskie  Nowe Miasto. Słyszałem, ze interesujące. Może więc przy następnej okazji. Reasumując, liznąłem pobieżnie nieznane mi dotąd województwo lubuskie, zobaczyłem jego dwie stolice oraz poznałem dwa pomniki historii i dwie najbardziej rozpoznawalne miejscowości wypoczynkowe. Sprzyjała pogoda a cała trasa okazała się przyjemna i interesująca. Jedna refleksja mi się jednak nieodparcie nasuwa. Zastanawiam się czy Zielona Góra i Gorzów zamiast być niewielkimi „półstolicami” województwa o stosunkowo skromnym potencjale, nie powinny być bardzo ważnymi powiatowymi ośrodkami na mapie Dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego lub Wielkopolski.