2025

   

2025                                                                                                                          

 1. Gliwice – Skorogoszcz 151 km

 2. Bochnia – Rzeszów 180 km

Gliwice – Skorogoszcz 151 km (kontynuacja Olkusz – Gliwice)

Etap 08  22.01.2025 Gliwice – Pyskowice 18 km                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Etap 09  23.01.2025 Pyskowice – Centawa 26 km                                                                                                                                                                                                                                                                                       Etap 10  24.01.2025 Centawa – Strzelce Opolskie 18 km                                                                                                                                                                                                                                                                               Etap 11  25.01.2025 Strzelce Opolskie – Góra Świętej Anny 20 km                                                                                                                                                                                                                                                      Etap 12  06.02.2025 Góra Świętej Anny – Opole (Grotowice) 27 km                                                                                                                                                                                                                                                  Etap 13  07.02.2025 Opole (Grotowice) – Opole (Wrzoski) 21 km                                                                                                                                                                                                                                                    Etap 14  08.02.2025 Opole (Wrzoski) – Skorogoszcz 21 km

Etap 08  22.01.2025 Gliwice – Pyskowice 18 km 

Do Gliwic dojeżdżam pociągiem. Pogoda jak na styczeń dobra, jest koło zera i do tego sucho. Na trasę Olkusz – Skorogoszcz wracam po 20 miesiącach. Chcę trochę pozwiedzać Gliwice dlatego zamówiłem sobie nocleg. Lokum trafiłem super i do tego jeszcze położone w samym rynku  z widokiem na ratusz. Z dworca PKP idę ulicą Zwycięstwa, dobrze to wygląda. Widać, że Gliwice to prawdziwe „miacho”. Na początek perełka modernizmu d. dom tekstylny Weichmanna. Jest niewielki, ale to klasyka gatunku. Stał się ikoną i inspiracją dla projektantów wielu domów handlowych i to nie tylko w Niemczech. Potem UM a przed nim fontanna trzech faunów. Przed wojną żartowano, że przedstawia toczących spór burmistrzów Gliwic, Zabrza i Bytomia. To wtedy Niemcy planowali utworzenie aglomeracji Trypolis. Dochodzę do willi Caro, kiedyś rezydencji przemysłowych potentatów a dzisiaj siedziby muzeum. Zwiedzam trochę z obowiązku, bez zaskoczeń, bogaty wystrój wnętrz w stylu epoki, ale nie jest to pałac Poznańskiego. Dochodzę na stare miasto z zachowanym średniowiecznym układem ulic. Najstarszy w mieście gotycki kościół, obok stał tu prawdopodobnie niegdyś gliwicki zamek. Kolej na dwór Cetryczów, obecnie muzeum. Wchodzę, jest dość interesujący dział o historii miasta, ale mnie najbardziej zajmuje wystawa poświęcona osiedlu Wilcze Gardło. Zostało wybudowane w czasach hitlerowskich na peryferiach Gliwic dla nazistowskiej elity, którą łączyło nie tylko wspólne miejsce zamieszkania. W ramach przyjętego programu mieszkańcy podlegali zbiorowemu praniu  mózgów. Imponujące, po prosto eden. Po wojnie nastąpiła kompletna zmiana. Na miejsce dotychczasowych lokatorów wprowadziło się 1600 reemigrantów przybyłych z francuskiego Nordu. I powstało tzw. Paryżewo,  gdzie grano w kręgle i bule a w autobusach dowożących górników do kopalń dominowała „gwara” francuska. Kolej na neogotycką katedrę, która nie wzbudza u mnie jakiś szczególnych emocji. Wreszcie przyjemny i zadbany rynek z ładnym ratuszem. Trochę odpoczynku i spacer do dzielnicy akademickiej. Politechnika Śląska ma ciekawą historię, obchodzi właśnie 80 – te urodziny. Plany stworzenia wyższej uczelni technicznej w Katowicach były już przed II wojną, nawet wybudowano tam pierwsze obiekty. Na początku 1945 do koncepcji wrócono i powołano pierwsze wydziały Politechniki Śląskiej w … Krakowie, przy AGH. Opierano się głównie na kadrach Politechniki Lwowskiej. Pomimo różnych trudności uczelnia rozwijała się w takim tempie, że baza lokalowa, jaka była do dyspozycji w Katowicach, okazała się zbyt skromna. Poszukano nowej lokalizacji i wybrano najpiękniejsze górnośląskie miasto Gliwice. Było niezniszczone i posiadało niezbędny potencjał dla organizacji dużej uczelni. Campus to duży zwarty teren, rzut beretem od centrum miasta. Dominują okazałe nowoczesne budynki jak  Wydział Budownictwa i Architektury, ale uwagę zwracają i starsze budowle np. „Czerwona” Chemia. Drobne zakupy i odpoczynek w lokum z widokiem na efektownie oświetlony rynek. Gliwice to ciekawe miejsce. Następnego dnia wychodzę o ósmej. O dziwo miało być minus parę stopni a kręci w okolicach zera i jest znośnie. Pierwsza część etapu to stare Gliwice i śluza w Łabędach. Wychodzę z rynku, opuszczam starówkę, mijam klasztor gdzie zatrzymał się król Jan III Sobieski spiesząc z odsieczą pod Wiedeń. Poranna wędrówka przez miasto utwierdza mnie w bardzo pozytywnym odbiorze Gliwic. Idę przez estetycznie zagospodarowane nowe osiedla wysokich bloków, potem drewniany kościołek z XV w. To już jego trzecia lokalizacja. Najpierw dobre trzysta lat służył wiernym na wiosce pod Olesnem, w latach 20. XX w. zakupiło go miasto Gliwice i posadowiło na cmentarzu centralnym, po niespełna stu latach został przeniesiony na obecne miejsce. Pojawiają się tereny Gliwickiej Strefy Ekonomicznej, są tu m.in. zakłady Opla i hiszpańskiej firmy ceramicznej Roca. Widać prosperitę. Zaczynają się Łabędy, kiedyś odrębna osada a przez dziesięć lat samodzielne miasto. Ciekawy barokowy kościół ufundowany przez arystokratyczny ród Welczków, których bogaty rodzinny grobowiec znajduje się tuż obok świątyni. Zwracam uwagę na mogiły miejscowych farorzy,                  wszystko polskie (śląskie) nazwiska tylko zapisane w niemieckiej transkrypcji. Zbliżam się do jednego z moich celów charakterystycznej śluzy w Łabędach. Jakoś się na nią uwziąłem, nie wiem do końca dlaczego, ale musiałem tu dotrzeć. Ciekawy obiekt, warto było, jest co pooglądać. Takich śluz jest na całym Kanale Gliwickim sześć, niwelują w sumie ponad 40 m różnicy poziomu wody. Kanał ma 40 km długości, łączy Gliwice z Koźlem na Odrze, powstał w latach trzydziestych XX w. i zastąpił wcześniejszy Kanał Kłodnicki. W samych Łabędach, ze względu na wykopki idę przez dzielnicę z epoki socjalizmu i muszę powiedzieć, że po kompleksowej modernizacji całość prezentuje się całkiem całkiem. Potem  raz lasem, raz polami, trochę szlakiem, trochę na szagę, cały czas przy słonecznej pogodzie dochodzę do Pyskowic. Zostawiam z boku część miasta zwaną (od dworca PKP) Stara Bana, przekraczam rzekę Dramę i wchodzę do „nowych” Pyskowic, które składają się z dawnego miasteczka z zachowanym średniowiecznym układem ulic oraz osiedli z okresu PRL-u. Odwiedzam rynek, pośrodku ratusz wokół niewysokie kamienice, w sumie miłe wrażenie. Nowe Pyskowice powstały w okresie PRL-u po 1950, w założeniu miały to być takie drugie Nowe Tychy i rzeczywiście występuje podobieństwo. Z tym, że w tym wypadku zamierzenia zrealizowano tylko częściowo. Na koniec idę na plac Poniatowskiego, tam upamiętnienie poległych na wojnach mieszkańców miasta. Pierwszy obelisk postawiono za Niemca,  po zakończeniu 2. wojny polskie władze zlikwidowały pomnik, w ostatnich latach umieszczono w tym miejscu tablice z wykazem 150 poległych. Kiedy je dokładnie przeglądam, to widzę, że jakieś 70% to polskobrzmiące nazwiska, pozostali to Niemcy i kilku Żydów. W sumie udany dzień, gdyby jeszcze nie to moje kolano. Zobaczymy.

Etap 09  23.01.2025 Pyskowice – Centawa 26 km 

Ładny dzień. Jest koło zera, więc śnieg utrzymuje się jeszcze i nie ma chlapy. Prawie cały dzień dobra widoczność i dość słonecznie. Dopiero w końcówce trochę wiatru i lekki deszcz. Zaczynam o ósmej, polami do Pniowa, tam ruiny pałacu, potem las, pola i wieś Pisarzowice. Na horyzoncie pojawia się zbudowany z czerwonej cegły monumentalny szpital w Toszku oraz dominująca nad okolicą kolejowa wieża ciśnień. Idzie się dobrze, nie odczuwam bólu w nodze. Muszę tylko uważać na zlodzony śnieg, by nie wyciąć jakiegoś orła. Wchodzę do miasteczka, prosto na wspomniany szpital. Powstał w XIX w jako obiekt opiekuńczo – resocjalizacyjny, w czasie ostatniej wojny służył za miejsce internowania dla aliantów, a w 1945 był zamieniony na 6 miesięcy przez NKWD na obóz dla niemieckich więźniów. Ten ostatni okres to bardzo mroczna historia, z około 4,5 tysiąca osadzonych przeżyło tylko kilkaset osób. O tragicznej historii miejsca przypomina tablica umieszczona przy wejściu do szpitala. Mijam budynek d.hotelu Guttmannów. To miejsce warte uwagi z dwóch powodów. W 1899 urodził się w tym domu sir Ludwig Guttmann, światowej sławy neurochirurg oraz twórca ruchu paraolimpijskiego, a w latach 1919 – 1921 mieściła się tu komenda powstańcza i siedziba Polskiego Komitetu Plebiscytowego.       Wchodzę na rynek, taki trochę z lekkim spadem, masywna bryła ratusza, w perspektywie widoczny kościół i mury toszeckiego zamku. Sympatyczne miejsce. Idę na niewielkie wzgórze, tam częściowo zrekonstruowane pozostałości zamku. Z oryginału nie ostało się  zbyt wiele, więc wartość historyczna obiektu może  nie jest aż tak powalająca. Nie znaczy to wcale, że miejsce to nie ma swego uroku, na pewno jest warte odwiedzin. Klimatyczny budynek na wejściu, głęboka sucha fosa, skrzydło frontowe z efektownym portalem, dziedziniec, masywna wieża, wszystko to tworzy zgraną całość  i oczekiwany „historyczny” nastrój. Potem mix szlaku św.Jakuba i ścieżek rowerowych, najpierw drogą wśród pól a następnie kilka kilosów lasami. Kiedy zbliżam się do Centawy zaczyna wiać i „trochę” padać. Zwracam uwagę, że wiele budynków w tej okolicy wybudowano z użyciem kamienia wapiennego. Tak jest też w wypadku kościoła w Centawie. Ma 750 lat historii, pierwotnie drewniany, potem już wymurowany z wapienia. Obok mini park gdzie mam okazję poczytać o przywróconej przez mieszkańców Centawy ludowej tradycji wodzenia niedźwiedzia. Jeszcze kilkaset metrów i dochodzę do mojej agroturystyki, zwanej tu także bauerhofem. Jestem przecież na Śląsku 😊

Etap 10  24.01.2025 Centawa – Strzelce Opolskie 18 km   

Dzień zaczynam od śniadania i miłej rozmowy z gospodarzem. Tutejszy, od wielu pokoleń. Pytam o budowanie z wapienia. Tutaj to tradycja, pokłady wapienia o grubości do 6 m zalegają zaraz pod warstwą gleby. Wychodzę normalnie o ósmej, z moją nogą jest ok. Pogoda dobra i tak będzie do końca etapu. Resztki zmrożonego śniegu, jest około zera, z każdą godziną coraz więcej słońca. Etap krótki, ale dzisiaj idzie się topornie. Do tego ma za krótkie skarpety i cholewki butów uwierają moje golenie. Kusi więc aby zmienić buty na niższe, ale wiem, że nie wolno robić takich eksperymentów.                           Obuwie podmienię bez ryzyka, dopiero na wejściu do Strzelec. Z Centawy idę parę km polami, po części skrajem lasu. Tak zbliżam się do Jemielnicy, przede mną wyłania się sylwetka pocysterskiego klasztoru malowniczo położonego nad  dawnym rybnikiem. Na początku wsi cmentarz francuski. Dziś to zadbane miejsce z krzyżem i obeliskiem upamiętniającym około 500 żołnierzy Grand Armee, którzy ranni w bitwie nad Kaczawą w 1813 przebywali tu na rekonwalescencji. Niestety, w lazarecie pojawił się tyfus i przeżyły tylko jednostki. Jemielnica to duża gminna wieś z ponad 3 tysiącami mieszkańców          i bardzo bogatą historią. Na terenie gminy 60 % deklaruje jako ojczysty język polski, 25 % śląski a 15 % niemiecki. W czasie Plebiscytu zdecydowana większość ludności opowiedziała się za Polską. Niestety, pomimo licznego udziału mieszkańców w III Powstaniu, Jemielnica pozostała po niemieckiej stronie granicy. Nastąpiły brutalne prześladowania, w wyniku których  56 osób musiało wyjechać do Polski.        Dzieje wsi przez stulecia były związane z tutejszym klasztorem cystersów. Do dzisiaj zachowała się w dobrym stanie barokowa  poklasztorna zabudowa. Najcenniejszym zabytkiem jest oczywiście kościół Wniebowzięcia NMP z bardzo bogatą barokową dekoracją i wyposażeniem, co wytwarza szczególną „złotą” aurę panującą w świątyni. Niestety, początek nabożeństwa ograniczył mi znacznie możliwość pełnego poznania tego wyjątkowego  miejsca. Sporo czasu spędziłem natomiast na jemielnickim rynku, przy którym zachowała się praktycznie kompletna zabudowa zagrodowa. Na każdej posesji szczytami do ulicy stoją dwa połączone bramą budynki; jeden większy mieszkalny i drugi mieszkalno – gospodarczy. Jednak moją  uwagę w tym miejscu skupił memoriał poświęcony poległym w czasie 1. i 2. wojny światowej. Do tej jako Polak z Kongresówki 😉 podchodziłem sceptycznie do odnawiania tych „poniemieckich” pamiątek.  W Jemielnicy zrozumiałem, że problem jest naprawdę złożony i wypada go lepiej poznać.  Na pamiątkowych tablicach  widnieje ponad 350 nazwisk poległych  w 2 wojnach. Byli to mieszkańcy  Jemielnicy i najbliższych okolic. Zdecydowana większość nosiła polsko brzmiące nazwiska. Powstanie i Plebiscyt wykazały, że tutejsi Ślązacy byli bezsprzecznie przywiązani do polskiej kultury. Ginęli na wojnach, czasami po kilkoro w rodzinie, walcząc najczęściej za nie swoje sprawy. Zbierali od swoich i od obcych, od najeźdźców i od wyzwolicieli. Łomot spotykał ich z każdej strony i praktycznie na okrągło. Myślę, że słabo czujemy specyfikę Górnego Śląska. Nawet czasami myślimy, że został on utracony w wyniku rozbiorów. A przecież polityczne związki z Polską osłabły już w XIV w.       Dalej wieś Dziewkowice i kolejne upamiętnienie poległych Ślązaków, potem już do Strzelec Opolskich.    Na wejściu do miasta zaskakuje ładnie zagospodarowany staw. Tu chwila przerwy na zmianę obuwia. Uff!  Po drodze do centrum trochę budynków z charakterystycznego wapienia. Przechodzę przez plac Żeromskiego, dalej ładny neobarokowy kościół i budynek d.browaru, następnie rynek z dominującym ratuszem i statuetką strzelca. Widać, że miasto było bardzo zniszczone w czasie wojny i teraz mimo, że zostało odbudowane i nieźle się prezentuje, to nie tego pierwiastka, który przyciągałby do niego rzesze turystów. Dalej trwale zabezpieczona ruina strzeleckiego zamku z odrestaurowaną wieżą a za nią ładnie utrzymany park, założony przez hrabiego Andrzeja Renarda. Właściciel zamku zapisał się w historii miasta jako osoba wybitnie zasłużona, był dobrym gospodarzem i doszedł do wielkiej fortuny.  Zasłynął w Europie jako wybitny hodowca koni angielskich pełnej krwi, dla których utworzył stadninę we wsi Olszowa. 50 najcenniejszych okazów przebywało na stałe w masztalarni, pięknej stajni, która w zamkowym parku do dnia dzisiejszego cieszy nasze oko. Będąc w Strzelcach wypada wspomnieć o słynnym strzeleckim kryminale, przez wiele lat miał opinię najcięższego więzienia w PRL, np w latach siedemdziesiątych połowa jego pensjonariuszy była skazana za morderstwa. Kto tu tutaj nie siedział?                       Czytając wspominki jednego z naczelników placówki, można się dowiedzieć, że gościli tu Jan Rulewski (próba przekroczenia granicy), przyszły „konsul” Czesław Śliwa (oszust i fałszerz), twórca Bolka i Lolka Alfred Ledwig (ulotki polityczne). Strzeleckie więzienie ma też ponurą kartę. W czasach stalinowskich przetrzymywano tu  i wymordowano wielu bohaterów polskiego podziemia. Do dzisiaj spoczywają w bezimiennych mogiłach.

Etap 11  25.01.2025 Strzelce Opolskie – Góra Świętej Anny 20 km  

Niechętnie zakładam buty i wiem, że będę mógł je zmienić dopiero na końcówce etapu. W ciągu dnia okaże się jednak, że gdyby nie te harboły  to miałbym problem z dotarciem do mety. Wychodzę punkt ósma, mijam ruiny zamku i dalej alejkami strzeleckiego parku dochodzę do zabudowań d.bażanciarni. Teraz kilka km aleją łączącą niegdyś zamek ze stadniną w Olszowej. Po jakiś 3 km dochodzę do rudery neogotyckiej wieży Ischl. Cztery piętra, kiedyś z tarasem widokowym. Wybudował ją oczywiście graf Renard. Dziś wymaga kapitalnego remontu, nowy właściciel składał krzepiące deklaracje, ale jak do tej pory obiekt jest w opłakanym stanie. Trochę wieje więc na głowie czapka i kaptur, sporo mokrego śniegu pod stopami. W oddali pierwszy raz zauważam Górę Świętej Anny, no jeszcze niezły kawałek.                              W Księżym Lesie super odrestaurowany  budynek d.gorzelni należącej kiedyś, wiadomo do hrabiego, teraz mieści się tu nowoczesna baza zaopatrzenia rolnictwa. W ogóle wkraczam w trochę inny świat, wielkie hale i biurowce różnych firm powstałych na terenie Strefy Aktywności Gospodarczej, która jest zlokalizowana przy węźle A4. Generalnie przechodzenie pieszo przez skrzyżowania z autostradą nie jest jakąś szczególną frajdą, ale cóż do Olszowej muszę jakoś dostać. Warto było, budynki dawnej stadniny koni hrabiego Renarda są pięknie odnowione. Czerwona cegła i piaskowy wapień. Obecnie mieści się tu hotel, gastronomia i park miniatur. Potem jeszcze stary drewniany kościół i uderzam na Czarnocin. Idę lasem w kierunku kapliczki Boże Oko. To interesujące miejsce, w pobliżu znajduje się mogiła Powstańców wziętych do niewoli i rozstrzelanych przez niemieckich rycerzy. Niedaleko tego kapliczki wydarzyła się jeszcze inna tragedia. Młodszy syn hrabiego w trakcie zabawy ze swoją młodą żoną śmiertelnie się postrzelił z broni myśliwskiej. Tak na marginesie graf Renard w życiu osobistym nie miał fartu i w sumie był bardzo nieszczęśliwy. Przechodzę przez ładnie położoną zadbaną wioskę Czarnocin i zaczynają się schody. Przede mną piękna panorama okolicy, ale czeka mnie polna droga, która jest pokryta głębokim śniegiem. Nie mam wyboru, idę obok po błotnistym polu. Jak to dobrze, że mam takie buty 😊 Przemierzam właśnie fragment drogi Św.Jakuba i rzeczywiście jest tu teraz jak bywa na prawdziwym Camino.  Jakoś przebrnąłem i doszedłem do malowniczo położonej wsi Poręba.   Już widać klasztor. Dość mocno pod górę, pojawiają się pierwsze stacje drogi krzyżowej. Dochodzę do Muzeum Czynu Powstańczego, przed  wojną mieścił się tutaj Dom Polski, bardzo ważna placówka dla obrońców polskości w tej okolicy. Zmieniam buty i dobrą godzinę poświęcam na zwiedzanie ciekawej ekspozycji. Potem dochodzę do klasztoru i tam przerywam swoją wędrówkę. Czas wracać do domu. Niebawem tu wrócę. Odcinek z Gliwic na Górę Świętej Anny okazał się rewelacyjny. Było super.

Etap 12  06.02.2025 Góra Świętej Anny – Opole (Grotowice) 27 km                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Po kilku dniach przerwy wracam na trasę. W drodze na Górę Świętej Anny robię postój w Opolu i 1,5 godziny poświęcam na zwiedzanie miasta. Zaczynam od katedry i tu rozczarowanie. Zamknięta. Miała być 3 miesięczna przerwa na badania archeologiczne, bo wykryto coś w czasie prac remontowych, a zabawa trwa już chyba 1,5 roku i na dobrą sprawę końca nie widać. Jest ponoć niezła afera, wierni twierdzą, że  kościół jest dla Pana Boga a nie dla urzędników i konserwatorów. Przechodzę przez rynek i kieruję się do znajdującego tuż obok drugiego bardzo ważnego kościoła Świętej Trójcy. Ta przyklasztorna (franciszkanie) gotycko – barokowa świątynia skrywa w swoim wnętrzu kaplicę Św.Anny, będącą mauzoleum Piastów Opolskich. Piękny portal z okazałym herbem, w środku dwa podwójne sarkofagi. W krypcie pod nawą główną (nie miałem okazji zajrzeć) pochowanych jest jeszcze 8 książąt i 5 księżnych. Wśród nich spoczywa tu m.in. Władysław Opolczyk, postać bardzo różnie oceniana przez historyków, ale zasłużona jako fundator klasztoru na Jasnej Górze. Na pewno miejsce warte odwiedzin. Piękna słoneczna pogoda idę zatem na spacer na Wzgórze Uniwersyteckie.      I tu zaskoczenie in plus. Pięknie utrzymane, wiele nawiązań do historii, rząd rzeźb czterech pór roku, widok na starówkę. Bankowo wrócę tu pojutrze. Dziś spieszę już na PKP. Na dworcu okaże się, że niepotrzebnie, pociąg IC zaliczył pół godzinki spóźnienia. Po małych problemach z dojazdem ląduję na Górze Świętej Anny i idę do domu pielgrzyma. Fajny ciepły pokój i jeszcze do tego rolada z kluskami śląskimi na początek. Piękne popołudnie, idę więc bez zwłoki do amfiteatru i mój nastrój obraca się o jakieś 180 stopni. Pomnik Powstań Śląskich (X.Dunikowski) jest zaniedbany i zaczyna się sypać. Jest mi najzwyklej przykro, przecież nie tak dawno, niecałe 4 lata temu obchodzono 100 lecie III Powstania. Schodzę na dół do amfiteatru. No, tu to jest prawdziwa masakra. Szkoda słów. Wstyd, to w tym wypadku delikatne określenie. Po prostu hańba. Pomnik Historii i miejsce upamiętnia Powstańców Śląskich, miejsce gdzie rycerscy ochotnicy z Freikorpsu zrzucali ze skały polskich patriotów. Nie mam pewności jakie są tego przyczyny. Później dowiem się, że opiekę nad tym  miejscem przejęło MON i trwa procedura wyłaniania wykonawcy generalnego remontu. Zobaczymy, będę śledził jak idą prace.        Dochodzę na mini rynek i po monumentalnych schodach gramolę się na klasztorne wzgórze. Brama i wejście do innego świata. Przede mną wyłania się Rajski Plac, na wprost bazylika, a z trzech innych  stron krużganki z konfesjonałami dla pielgrzymów. Wyjątkowy nastrój i do tego praktycznie jestem  tu sam.  Wchodzę do kościoła, piękny bogaty barok, jest co pooglądać. Moją uwagę zwracają portrety grafów von Gaschin, kiedyś panów tych okolic i hojnych opiekunów klasztoru. Góra Świętej Anny to wyjątkowe miejsce, najwyższe wzniesienie Wyżyny Śląskiej z piękną panoramą na okolice, są tu i klasztor z drogą krzyżową, wzorowaną na tej z Kalwarii Zebrzydowskiej i miejsca pamięci związane z historią Powstań Śląskich. Dla Niemców to teren zwycięskiej bitwy, dla nas symbol zaciekłego oporu, który przyczynił się do przyłączenia znacznej części Górnego Śląska do Polski. Następnego dnia o 7:30 wychodzę na trasę. Zgodnie z prognozą jest ciut poniżej zera, mgła i sypie lekki śnieg. Ważne, że nie ma wiatru, więc idzie wytrzymać. Ścieżką Gaschinów idę jeszcze raz do klasztoru i zaglądam na chwilę do bazyliki i na Rajski Plac. Przy takiej aurze jeszcze bardziej odczuwa się wyjątkowość tego miejsca. Potem już w dół, przekraczam autostradę i dalej raz polami, raz lasem, przez Ligotę Dolną, Sprzęcice i Siedlec zbliżam się do Kamienia Śląskiego. Śnieg przestał padać i idzie się całkiem nieźle. Ku mojemu zaskoczeniu, okazuje się, że ta okolica ma sporo do zaoferowania, jest lądowisko dla samolotów, tor wyścigów samochodowych, hotel, strzelnica i pole golfowe. No i oczywiście teren kamienieckiego pałacu. Wchodzę od strony dawnego folwarku, niedawno kompletnej ruiny a dzisiaj imponującego Sebastianeum Silesiacum, ośrodka rehabilitacji z wykorzystaniem metod księdza Sebastiana Kneippa.     Dalej już park i sam pałac. No, super to wygląda. Pięknie. Na terenie parku jest kilka tablic i można się przekonać, jaka była skala upadku i dewastacji obiektu. Pełen szacun, że znów można podziwiać ten cenny zabytek w pełnym blasku. Komnat nie mam okazji zwiedzić, ale odwiedzam kaplicę św. Jacka Odrowąża, patrona Śląska, który urodził się tutaj w 1183. Po Odrowążach zamek przejęli Larischowie, a po nich grafowie von Strachwitz. Panowała tradycja, że kolejni panowie Kamienia nosili często imię Hiacynt (Jacek). Do historii przeszedł Hyazinth von Strachwitz, zwany Pancernym Hrabią. W czasie II wojny zasłynął jako brawurowy i bardzo skuteczny dowódca jednostek pancernych SS, budzący duży respekt u przeciwnika. Po wojnie, po krótkim okresie denazyfikacji, został skierowany przez aliantów do Syrii jako doradca wojskowy. W życiorysie hrabiego pojawia się jeszcze jedna, mroczna karta. Otóż wg Zyty Zarzyckiej, w czasie walk o Górę Św.Anny, na rozkaz hrabiego, dokonano zabójstwa polskich jeńców, których wrzucono żywcem do nieczynnej zamkowej studni. Opuszczam teren zamku  i mam okazję dostrzec, że Kamień Śląski to duża i bardzo ładnie prezentująca się wieś. Potem do Kosorowic i dalej jeszcze 7 km ładnymi lasami na nocleg w Grotowicach.

Etap 13  07.02.2025 Opole (Grotowice) – Opole (Wrzoski) 21 km  

Zamiast w centrum Opola postanowiłem nocować na jego drugim skraju, we Wrzoskach. Rezygnuję więc z wieczornego spaceru po opolskiej starówce, ale za to jutro będę miał zdecydowanie krótszy etap. Ranek zaczynam od zabawnej sytuacji, schodzę na 7:30 na umówione śniadanie a tu nikogo nie ma i wszystko pozamykane. Dziady! Wracam do pokoju po rzeczy i po kwadransie, już na „wyjściowo” schodzę. Dalej ani żywej duszy. Pal sześć śniadanie, ale nie mogę wyjść z hotelu. Wracam na piętro i szukam awaryjnego wyjścia. Jest. Znajduje drugą klatkę, schodzę a tam na mnie czeka już śniadanie.          Wczoraj wszedłem od ulicy, wejściem do restauracji i nie wiedziałem, że do hotelu prowadzi wejście    z boku od podwórka. Co sobie pogadałem pod nosem, to sobie pogadałem. Do centrum Opola czysta proza, najpierw chodnikiem wzdłuż wjazdu do miasta a potem drogą technologiczną, mało ciekawą okolicą wzdłuż torów kolejowych. Ale za to wejście do samego śródmieścia super. Kiedy dochodzę do Odry przede mną roztacza się ładny widok na rzekę, most i śluzę. Do tego piękna słoneczna pogoda. Ścieżka rekreacyjna wzdłuż Młynówki, chylące się do wody stare drzewa a na drugim brzegu zieleń i zaciszna zabudowa wyspy Pasieka. Miła okolica. Tak dochodzę do Mostu Groszowego. Kiedyś trzeba było płacić myto aby przejść na drugi brzeg. Potem plac I.Daszyńskiego z monumentalną fontanną bogini (od płodności) Ceres. Lubię w miastach miejsca zaplanowane z rozmachem. Uważam, że to właśnie obszerne place, mosty, bulwary nadrzeczne, aleje i piękne parki tworzą dopiero miasta z prawdziwego zdarzenia. Opole nie jest jakąś metropolią, ale w tym rejonie naprawdę prezentuje się bardzo korzystnie. Nie mam dziś ambicji zwiedzenia Opola do spodu, dość często tu bywam, więc będę miał jeszcze wiele okazji. Dziś decyduję się na galerię Jana Cybisa i „poprawkę” na wzgórzu koło uniwersytetu. Cybis urodził się na wsi w okolicach Głogówka, w Opolu natomiast jest zgromadzona największa kolekcja jego prac. Był czołowym polskim kapistą lub jak kto woli kolorystą. Wyjechał do Paryża w towarzystwie paru innych zapaleńców, mieli kasy na miesiąc a zostali w stolicy Francji kilka lat. Artysta miał w ogóle bogate i pełne zwrotów życie. Zwany „wielkim panem polskiego malarstwa”,       w 1956 został laureatem nagrody Guggenheima. Od ponad 50 lat jest przyznawane, bardzo cenione w środowisku plastyków, wyróżnienie jego imienia. W sumie duży format. Fajnie, że postanowiłem odwiedzić to muzeum. Potem okolice uniwersytetu. Nie mogłem sobie odpuścić grupy rzeźb znanych postaci kojarzonych z Opolem i festiwalem polskiej piosenki. Są Kofta, Grechuta, Osiecka i Młynarski, Starsi Panowie, Niemen. Jest Grotowski i chyba najbardziej opolski Edmund Osmańczyk. Przechodzę koło studni św.Wojciecha, wg tradycji w tym miejscu Bolesław Chrobry ufundował pierwszą opolską świątynię. Dziś stoi tu kościół zwany potocznie Na Górce. Wchodzę do wnętrza, bogaty barokowy wystrój. Zwracam uwagę na upamiętnienie Miłosza Michała Sołtysa, urodzonego w Opolu harcerza, powstańca, nauczyciela i konspiratora, który pod koniec wojny został stracony w Buchenwaldzie. Podobny los spotkał wcześniej, w 1944 jego syna Stanisława, oficera AK i cichociemnego. Był duch w narodzie. Szacunek. Pogoda ok, jest chłodno, ale bez wiatru. Trochę zdjęć i opuszczam rynek i jego okolice. Potem przedmieścia z najnowszą zabudową m.in. stadion Odry, podobno ultranowoczesny.         Mijam skansen w Bierkowicach (byłem w nim w tym roku) i wzdłuż drogi na nocleg do Wrzosek. Etap krótki, ale umęczył mnie ból stopy (pęcherz od spodu). A Opole? Zdecydowanie na plus. Jeżdżę dość często do tego miasta w sprawach i sądziłem, że to taki ponad powiatowy grajdół z aspiracjami bycia „województwem”. Teraz gdy mogłem lepiej się przyjrzeć, uważam, że to dość interesujące miasto, w którym można sympatycznie spędzić parę godzin.                                                                

14  08.02.2025 Opole (Wrzoski) – Skorogoszcz 21 km                                                                                                                                          

Wychodzę chwilę po ósmej, najpierw dobry km wzdłuż głównej a potem w pola i fajne chodzenie. Ładna pogoda, lekko zmrożona ziemia, więc i nie ma błota. Po godzinie przekraczam linie kolejową, dalej polami i skrajem lasu dochodzę do przypałacowego parku w Dąbrowie Niemodlińskiej. To dobre 20 ha zieleni. Park sprawia przyjemne wrażenie, z jednej strony pozostaje taki w stanie „naturalnym”, powalone drzewa i zarośla a z drugiej uporządkowane alejki, ławki i tablice informacyjne. Mam czas, mogę bez pośpiechu trochę połazić, oglądam stare dorodne dęby i cisy oraz ślady po dawnej kaplicy ewangelickiej. Co dwa tygodnie odbywało się w niej nabożeństwo, w którym uczestniczyli państwo z pałacu a także zapraszani właściciele sąsiednich Ciepielowic. W tym dniu przez park pałacowy mogli też przychodzić na mszę zwykli mieszkańcy. Ale bez przesady. Arystokraci siedzieli w oddzielonej od „publiki” loży. Potem już pałac. Pozytywem jest to, że mogę praktycznie bez ograniczeń pooglądać go od zewnątrz z bliska. W swej historii przeżywał wielkie chwile, zwłaszcza za panowania Hochbergów. Jaki jest jego stan prawny na dziś, nie jest do końca jasne. Z jednej strony tablice informują, że jest to własność Uniwersytetu Opolskiego, z drugiej teren jest otwarty a obiekt wygląda tak jakby ktoś zaczął remont ileś lat temu i po paru laty go przerwał. W każdym razie pałac prezentuje się ciekawie i ma duży potencjał. Po gruntownej przebudowie pod koniec XIX w. prezentuje styl neorenesansowy. Z detali warto zwrócił uwagę na ciekawostkę architektoniczną w postaci „poskręcanych” kominów. Od razu mam skojarzenie z pomysłami Gaudiego. Po zakończeniu rewitalizacji pałac wraz z przyległym parkiem mogą być jednym z ciekawszych tego typu miejsc na Opolszczyźnie. Potem Ciepielowice, tam popadający w coraz większą ruinę pałac. To już pewnie ostatni moment, aby  jeszcze próbować jego odbudowy albo przynajmniej jakiegoś zabezpieczenia. Dalej pola i ładny las, wieś Borkowice, znowu las i w końcu Skorogoszcz. W dawnym parku popałacowym poznaję historię gmachu rozebranego po II wojnie na cegłę. Jeszcze chwila i jestem pod kościołem św.Jakuba. Dotarłem tu pieszo po 15 latach, w 2010 przyszedłem w to miejsce Drogą Nyską Szlaku św.Jakuba, by dalej iść Via Regia w kierunku Santiago. Dziś kończę trasę Olkusz – Skorogoszcz, którą zacząłem wiosną 2023. To fragment mojej pieszej A 4, prowadzącej z Przemyśla do Zgorzelca. Na dziś do przejścia pozostał mi jeszcze odcinek z Bochni do Przeworska, trochę ponad 200 km. Mam nadzieję, że tej wiosny projekt A 4 zakończę.

 

Bochnia – Rzeszów 180 km

Etap 01  20.02.2025 Bochnia – Brzesko 26 km                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Etap 02  21.02.2025 Brzesko – Zgłobice 32 km                                                                                                                                                                                                                                                                                         Etap 03  22.02.2025 Zgłobice – Tarnów 21 km                                                                                                                                                                                                                                                                                               Etap 04  23.02.2025 Tarnów – Parkosz 29 km                                                                                                                                                                                                                                                                                          Etap 05  24.02.2025 Parkosz – Dębica 12 km                                                                                                                                                                                                                                                                                                Etap 06  12.03.2025 Dębica – Sędziszów Małopolski 32 km                                                                                                                                                                                                                                                                       Etap 07  13.03.2025 Sędziszów Małopolski – Rzeszów 28 km                                                                                                                                                                                          

Etap 01  20.02.2025 Bochnia – Brzesko 26 km

Kiedy zbieram się nad ranem do wyjazdu jest ponad minus 10. Do Bochni jadę pociągiem, wracam tu po trzech latach. Wtedy podążałem trasą z Kamienia Pomorskiego na Kamieniec Podolski. Na noclegu w Wieliczce dowiedziałem się o wybuchu wojny na Ukrainie a kiedy doszedłem do Biecza podjąłem decyzję aby przerwać ten projekt. Teraz zamierzam przejść odcinek Bochnia – Przeworsk i w ten sposób „zamknąć” moją A 4, czyli cały szlak z Przemyśla do Zgorzelca, którego poszczególne etapy przeszedłem już podczas moich wędrówek. Wysiadam na powstałym jeszcze w czasach c.k. dworcu, który leży przy najważniejszej galicyjskiej trasie łączącej  Kraków ze Lwowem. Po paru krokach jestem przy Kocim Zamku lub jak kto woli kamienicy Pod Kozłem. Eklektyzm autorstwa Teodora Talowskiego, wybitnego architekta z przełomu XIX i XX wieku. Oryginalny budynek, warto się zatrzymać. Od strony „dworcowej” Bochnia prezentuje się korzystnie. Pomnik ofiar dwóch wojen i planty salinarne, gdzie kiedyś handlowano solą a obecnie znajduje się zielony teren rekreacyjny, z gastronomią i tężnią. Idę do szybu Campi, czyli będącej na liście UNESCO kopalni soli. Tradycja solna Bochni sięga roku 1248 i jest o kilka lat dłuższa niż słynnej żupy wielickiej. Oglądam z zewnątrz i tylko to co jest na górze. Nie mam ochoty zjeżdżać na 3 – 4 godziny 200 m pod ziemię, choć wiem, że jest tam dużo ciekawych atrakcji. Żupa solna przez kilka stuleci zapewniała dobrobyt nie tylko mieszkańcom Bochni, ale była też jednym z najważniejszych źródeł zasilających skarbiec Królestwa Polskiego. Na pamiątkę tamtych czasów w miejscach gdzie kiedyś pracowały kopalniane szyby, zostały rozstawione w mieście wózki górnicze z symbolicznym solnym urobkiem. Piękna pogoda, jest na plusie i do tego pełne słońce. Idę do parku Uzbornia, tam miejsce pamięci pomordowanych 18 XII 1939 przez Niemców 52 niewinnych mieszkańców Bochni i okolic, w odwecie za zamach na posterunek policji, dokonany 2 dni wcześniej przez partyzantów. Była to jedna z pierwszych takich egzekucji na ziemiach okupowanej Polski. Kilka dni później podobna miała miejsce w podwarszawskim Wawrze. Dalej ulica Kazimierza Wielkiego a tam modernistyczna kamienica projektu Tadeusza Rutkowskiego z oryginalną klatką schodową,  plac Turka i zabytkowy gmach starostwa. Potem dochodzę do drewnianej dzwonnicy i gotyckiego kościoła św.Mikołaja, gdzie mogę podziwiać kaplicę św.Kingi, jej wystrój projektował sam Jan Matejko (miał w Bochni szwagra). Następnie hotel przy dawnym szybie Sutoris i drugi spacer po mieście. Rynek i ulica  Wąska, zwana na pamiątkę pobytu wojsk carskich Zasranką. Wreszcie najstarsze ulice: Bernardyńska, Różana, Wolnica i Biała. I na sam koniec pomniki Kazimierza Wielkiego oraz Bolesława Wstydliwego i św.Kingi. Ogólnie fajne wrażenia a Bochnia to nie tylko słynna kopalnia soli. Rano wychodzę o ósmej, czuję jeszcze lekki mróz, ale potem będzie słonecznie i super pogoda do końca dnia. Na wyjściu mam okazję się przekonać, że Bochnia leży w terenie podgórskim i trzeba nieźle podrałować aby się z niej wydostać. Praktycznie cały etap idę fragmentem drogi św.Jakuba. Na mojej trasie dwie duże wioski Brzeźnica i Jasień, w obu warte obejrzenia kościoły. W Brzeźnicy drewniany z XVII w. a ten w Jasieniu sięga swą tradycją średniowiecza i był fundowany przez Spytka z Melsztyna. Tu słowo o fundatorze bowiem Spytek często pojawia się w historii tych okolic. Jako nastolatek został wojewodą, w wieku lat 20 był głównym negocjatorem unii polsko litewskiej w Krewie, orędownik ślubu Jadwigi z Jagiełłą, jeden z najbardziej zaufanych tego króla, kasztelan krakowski i wielkie panisko. Skończył tragicznie w wieku zaledwie 35 lat, trafiony strzałą, w bitwie nad Workslą. W Brzesku idę najpierw do rynku. Przed wojną było to parotysięczne miasteczko zamieszkałe przez ludność żydowską w ponad 60 %. Spotkał ich okrutny los jaki zgotowali im Niemcy. Przetrwało niewielu, wśród nich Dov Landau, jako jedyny ze swej rodziny. Widziałem film dokumentalny „Moje Brzesko” z jego wspomnieniami. W 2024 miał 96 lat. Jak kręcili film podchodził pod dziewięćdziesiątkę. Świetny dokument, sympatyczny gość. Do tej pory bardzo ładnie mówi po polsku i co najważniejsze pamięta masę szczegółów oddających klimat przedwojennego Brzeska jak i ogrom tragedii, która nastąpiła podczas wojny. W Brzesku zachował się  duży kirkut, o który dba obecnie grupa społeczników. Warto jeszcze wspomnieć  Henocha Klapholza, wielce zasłużonego burmistrza, który walnie przyczynił się do odbudowy Brzeska po wielkiej pożodze 1904. Spłonęło wtedy 330 spośród 400 domów a ponad 3000 ludzi pozostało bez dachu nad głową.          Muzeum miejskie niestety zamknięte, trzeba wcześniej się umówić. Idę ulicą Kościuszki przy której eklektyczny ratusz z początku XX w. a dalej katolicki cmentarz. Tu wiele upamiętnień świadczących o patriotyzmie i ofiarach ponoszonych z tego tytułu przez mieszkańców miasta. Jeszcze ciekawostka. Na cmentarzu jest pochowanych wielu zasłużonych obywateli miasta. Wśród nich hr. Artur Józef Sumiński, Powstaniec Styczniowy, który pozował Matejce do obrazu Bitwa pod Wiedniem jako król Jan III Sobieski. Z okolic rynku, gdzie można zauważyć sporo lokali do wynajęcia, idę pod browar Okocim, należący obecnie do  koncernu Carlsberg. Zakład założył w 1848 Jan Goetz, Bawarczyk, który tak się odnalazł na tych terenach, że z własnego wyboru stał się gorliwym Polakiem, uznając zasadę, że jeżeli je się polski chleb, to jest się Polakiem. Nawet pochować kazał się w szlacheckim kontuszu.  Renomowany browar należał do Goetzów Okocimskich przez trzy pokolenia. Goetzowie zapisali się w historii jako wybitni państwowcy i wielce zasłużeni obywatele Brzeska. Pozostawili po sobie piękną neobarokową rezydencję wybudowaną w końcu XIX w. Pałac wygląda imponująco. Gościły tu elity II Rzeczypospolitej. Szkoda, że oglądam tylko zza płotu i nie mogę choćby na chwilę zajrzeć do środka. Własność prywatna. Wyłącznie imprezy zorganizowane, wesela, bankiety etc.

Etap 02  21.02.2025 Brzesko – Zgłobice 32 km   

Ciężki etap. Planowałem iść do Wojnicza, ale nie było noclegu, więc musiałem dołożyć jeszcze piątkę i wyszło ponad 30 km. Do tego górki i odezwało się kolano. A poza tym to był udany dzień. Wymarzona słoneczna pogoda, dobra widoczność i atrakcyjne punkty programu. Rano o 7:00 śniadanie i i idę do pałacu Goetzów. Mam szczęście, otwarta brama, wchodzę na teren. Pięknie. Zadbany park i do tego możliwość obejścia pałacu z bliska. Próbuję nawet wcisnąć się na chwilę do wnętrza, ale bez wielkiej determinacji. Jest wcześnie i nie zauważam nikogo z kim mógłbym zagadać. Dobry początek. Ruszam w trasę, idę koło browaru. Mijam ciekawe mini osiedle domków dla pracowników. Zbudowane około sto lat temu drewniane w stylu narodowym (zakopiańskim). Szkoda, że bez jakiejś opieki i nadzoru ze strony konserwatora. To powinna być taka perełka. No i pod górę, do wioski Okocim. Tam kościół z kryptą Goetzów i szkoła w stylu neorenesansu niderlandzkiego, oczywiście fundacji Goetzów. Ładne panoramy, trochę w dół a potem już ostro pod górę na Bocheniec. Na szczycie, w miejscu dawnego grodziska Wiślan (zachowały się nawet fragmenty wałów ziemnych) otoczony murem kościół. Szkoda, że wszystkie furtki zamknięte, bo to miejsce z bogatą historią. Za chwilę dostaję rekompensatę. Otóż po sąsiedzku wybudowano rewelacyjną wieżę widokową. 7 kondygnacji i imponująca konstrukcja. Miałem rozterkę, czy oszczędzać nogi czy jednak nie marnować takiej okazji. Wszedłem i było warto, dobra widoczność i ładna panorama okolic. Dalej w dół przez Porąbkę Uszewską, wzdłuż malowniczo wijącej się rzeczki Niedźwiedź, do Dębna. Po drodze, można w tej okolicy spotkać jeszcze dosyć dużo starych drewnianych domostw. Takie relikty zanikającej bezpowrotnie przeszłości. Najczęściej są już opuszczone i tylko oczekują na swój nieuchronny koniec. Tu widać w jakim tempie zmienia się świat. W Dębnie zwiedzam zamek. To późnogotycka rezydencja Odrowążów z dobrze zachowanymi ładnymi  detalami z kamienia. Zamknięty dziedziniec i w ogóle średniowieczne klimaty. Piękna pogoda i fajne miejsce, robię więc krótki postój na drobne co nieco w nastrojowym anturażu. Dalej, zwracająca moją uwagę, neogotycka kaplica cmentarna i pamiętający czasy średniowiecza kościół, którego dzieje są związane ze świętą Kingą. W tych okolicach wszystkie historie dotyczą albo tej świętej albo Spytka z Melsztyna. No, czasami występuje jeszcze królowa Jadwiga. Potem proza, 12 km jakubowym szlakiem do Wojnicza, przez dużą wieś Szufczyn i rozrzucone w polach osiedla nowych domków. W Wojniczu na początek, remontowany obecnie, neogotycki pałac Dąmbskich. Już niedługo będzie to prawdziwa wizytówka miasteczka. Potem kościół św.Wawrzyńca, charakterystyczna wieża, bogaty barok wnętrza i tablica upamiętniająca  siedmiu lotników RAF, którzy niosąc pomoc Walczącej Polsce, zostali w 1944 zestrzeleni w  pobliskiej Dębinie Zakrzowskiej. Przechodzę duży zadbany rynek. Miasto ma bogatą i bardzo długą historię, przez wieki odgrywało istotną rolę w Małopolsce. Jeszcze drewniany kościół św.Leonarda i końcowe 5 km. Dochodzę do Dunajca, potem wałem wzdłuż rzeki do mostu. Robi się już ciemno i muszę uważać na ruchliwej drodze, która prowadzi na zasłużony nocleg. Uff!

Etap 03  22.02.2025 Zgłobice – Tarnów 21 km                                                                                                                        

Rano odczuwam wczorajszy etap. Dobrze, że dzisiaj jest niedaleko. Pogoda znów rewelacyjna, sucho i pełne słońce. Najpierw tereny nad Dunajcem, od którego stopniowo się oddalam. Pola i liściasty las. Dochodzę do Góry Zbylitowskiej gdzie w Buczynie znajduje się cmentarz ofiar masowych mordów dokonanych przez Niemców w czasie II wojny. Ile osób tu zamordowali, trudno jest powiedzieć. Szacunki mówią o 8 – 10 tysiącach ludności żydowskiej oraz kilkuset do dwóch tysięcy katolików. Wśród ofiar było około 800 żydowskich dzieci, które zabijano w okrutny sposób. Jest to największe, na obecnie polskich terenach, cmentarzysko ofiar Holocaustu. Nie licząc oczywiście obozów zagłady. Nastrój głębokiej refleksji zakłóca mi jeden bulwersujący fakt. Otóż na masowych mogiłach ludności żydowskiej jest pełno flag izraelskich. To nie jest dla mnie większym problemem, choć biało niebieska   flaga z gwiazdą Dawida jest symbolem państwa Izrael a nie wyznawców judaizmu. Jednak oprócz flag jest tutaj zawieszonych sporo zdjęć żołnierzy izraelskich, którzy zginęli w trwającym teraz konflikcie w Palestynie. Opisy zdjęć w języku hebrajskim, więc do końca nie wiem co tam jest napisane.  Mogę się tylko domyślać. Nie akceptuję takiej sytuacji. Memoriał jest miejscem pamięci poświęconym ofiarom niemieckich oprawców. Ofiarami byli polscy katolicy i polscy żydzi, mieszkańcy Tarnowa i okolic. Nie widzę żadnego powodu aby do tego mieszać bieżącą, budzącą w świecie olbrzymie kontrowersje, politykę Izreala. Według mnie to obraża pamięć spoczywających tu ofiar niemieckich zbrodniarzy. Nadkładam drogi i idę do tarnowskiej dzielnicy Mościce. To jedna z pereł w koronie przedwojennej Polski. Na „surowym korzeniu” w dwa lata zbudowano oazę nowoczesności, stanowiącą świadectwo aspiracji odrodzonego państwa. Wielkie zakłady chemiczne miały trzech ojców: profesora Ignacego Mościckiego – Prezydenta RP, dr Eugeniusza Kwiatkowskiego – ministra przemysłu i dr Tadeusza Zwisłockiego, przedwcześnie zmarłego pierwszego dyrektora budowy (prywatnie zięcia Mościckiego).                           Fabryka powstała jeszcze przed COP, stała się jednak później jego ważną częścią. Tak jak w wypadku Stalowej Woli, powstał tu nie tylko sam zakład, ale i osiedla „szklanych domów” dla załogi. Nastąpiła prawdziwa rewolucja. W biednej zacofanej okolicy pojawiły się prąd, kanalizacja i opieka socjalna. To musiał być szok. Jest jeszcze jeden mały smaczek, sanacyjne władze postawiły Mościce pod nosem swego oponenta politycznego Wincentego Witosa. Do Wierzchosławic jest stąd w linii prostej tylko pięć km 😊.  Po drodze mijam wybudowany dla religijnej załogi Mościc kościół, projektowany przed wojną, doczekał się realizacji dopiero po 45 roku. Dużo zieleni, blisko fabryki wille kadry kierowniczej.                       Przed budynkiem dyrekcji pomnik E.Kwiatkowskiego, który kierował „Azotami”, z sukcesem, przez pięć lat. Postanawiam, że przejdę jego codzienną drogę do pracy. Willa dyrektorska zlokalizowana została  w odległości 300 m na wprost wejścia do siedziby głównej. Jej projekt nawiązuje do pałacu Na Wodzie w warszawskich Łazienkach. Kwiatkowski miał tu godziwe warunki, 320 m2 + parę ha parku, pensja 4.000 zł (średnia krajowa 200 zł), 100 zł diety przy delegacji krajowej, 15 ówczesnych dolców przy delegacji zagranicznej. Do końca życia dobrze wspominał czas spędzony w Mościcach.     Jeszcze kameralna i piękna uliczka Obrońców Lwowa. Szpalery dorodnych drzew i modernistyczne wille lepiej sytuowanych pracowników zakładu. Dobrze, że odwiedziłem Mościce. Z podziwem patrzę na ten ciąg przedwojennej Polski, aby pomimo ogromnych problemów odradzającego się Państwa, zawsze grać w 1. Lidze. Potem już do prawdziwego Tarnowa. Dworzec PKP, obok przemyskiego najładniejszy na trasie pomiędzy Krakowem a Lwowem. Skwer Sandora Petofi z ofiarowaną przez Węgrów bramą seklerską. To miejsce jest symbolem przyjaźni polsko węgierskiej. Wszak z Tarnowa pochodził polski generał Józef Bem, uznany przez Madziarów za bohatera narodowego i nazywany przez nich „Bem Apo”. Ulicą Krakowską wchodzę na jeden z najładniejszych rynków w Polsce. Na środku placu przepiękny ratusz, któremu urodą dorównuje wg mnie tylko ten z Sandomierza. Vis a vis wejście na moje dzisiejsze spanie. Krótki odpoczynek i do roboty. Idę na spacer po centrum miasta. Katedra z urokliwym zaułkiem. W jej prezbiterium epitafia Tarnowskich i Ostrogskich, które sięgają wysokości kilkunastu metrów. Ale są też i inne pomniki, jak ten Trzech Janów (Tarnowskich) czy Barbary Tarnowskiej, arcydzieło Padovano na skalę europejską, uznawany za najpiękniejszą rzeźbę doby renesansu w Polsce. Dla koneserów rzeźby prawdziwa uczta. Potem kawałek drogi do Parku Strzeleckiego. Ładny, ogrodzony, dostępny w określonych porach i dwa istotne elementy; okazała klasyczna fontanna i oryginalne mauzoleum J.Bema. Generał pod koniec życia przeszedł na islam i po sprowadzeniu jego szczątków do rodzinnego Tarnowa, nie do końca wiedziano, gdzie go można godnie  pochować. Wybrano opcję sarkofagu na 6 wysokich klasycznych kolumnach umieszczonych pośrodku parkowego stawu. Wracam na starówkę. Ulica Wałowa, najważniejszy deptak miasta, pomniki Władysława Łokietka (prawa miejskie) i oczywiście J.Bema, patriotyczne murale, tablice i posągi, okazale gmachy, dużo interesującej secesji. Nie dość, że Tarnów to najcieplejsze miasto w kraju, to do tego jeszcze naprawdę bardzo ciekawe. Ja zrobiłem dziś dość dużo aby go przynajmniej trochę poznać.

Etap 04  23.02.2025 Tarnów – Parkosz 29 km                                                                                              

Obawiam się trochę tego etapu. Ze względu na brak noclegów muszę wybrać zajazd w Parkoszu. To 30 km, praktycznie w linii prostej. Nie ma więc ewentualności jakiegoś skrócenia trasy gdyby pojawiła się taka potrzeba. Do tego na trasie brak szczególnych atrakcji. Zapowiada się wiec dość długi etap na dojście z przewagą maszerowania poboczami lokalnych dróg. Na szczęście pogoda będzie dalej super. Wychodzę o siódmej, na początek nadrobienie małych zaległości z wczoraj, kiedy to nie zajrzałem do dawnego kwartału żydowskiego na starym mieście. W sumie nie ma tu wiele a zniszczenia z czasów wojny symbolizuje bima, zachowana w formie trwałej ruiny. Na wyjściu z miasta ciekawa neogotycka willa, obecnie Centrum Dialogu. Potem park i pałac Sanguszków. Ładne założenie, ale bez dawnego blasku. Teraz siedziba szkoły. Dalej mam okazję poznawać rozmiary galicyjskich wiosek, przez które fajnie się idzie gdy człowiek widzi domy o numerach powyżej 400. Trzeba się napocić by zaliczyć taką wiochę. Ale wioski liczące po dwa, trzy tysiące mieszkańców mają też swoje plusy. Są w nich szkoły z prawdziwego zdarzenia, place zabaw, sklepy, bogate remizy OSP i cała infrastruktura. Tak przechodzę przez Skrzyszów, który zapamiętam z dwóch powodów. Pierwszy to śliczny drewniany kościół, a drugi to fakt, że w 2017 roku w tej miejscowości padła rekordowa wygrana w Lotto. Dokładnie 36.726.210 złotych i dodatkowo jeszcze 20 groszy. W pobliskim lesie Kruk w czasie II wojny Niemcy zamordowali 400 osób. Następnie duże wioski Szynwałd, Łęki Górne i Łęki Dolne. Zwracam uwagę na kolejny ładny drewniany kościółek i przydrożną kapliczkę postawioną jako wotum wdzięczności za ocalenie osób porażonych uderzeniem pioruna. Szkoda, że nie mam szansy na poznanie pięknie odrestaurowanego manierystycznego dworu Tarłów. Własność prywatna. Z drogi rozpoznaję, znaną mi ze zdjęć, bryłę zabytku. Gdyby etap był krótszy, to być może podjąłbym jakąś próbę aby na chwilę wcisnąć się tam. W końcu dochodzę do Pilzna. Małe miasteczko z dużym rynkiem i dominującym gotyckim kościołem. Bez jakiś fajerwerków. Trzeba jednak pamiętać, że w przeszłości Pilzno, leżące na krzyżówce szlaków handlowych było bardzo znaczącym ośrodkiem. Nawet Tarnów się do niego nie umywał. Podupadło przez kolej żelazną. Kiedy budowano trasę galicyjską z Krakowa do Lwowa, uwzględniono zapyziałą Dębicę a pominięto właśnie Pilzno. Od tego czasu zaczął się regres i tak już zostało. Szczerze mówiąc, na dzisiaj mam już dość i najbardziej marzy mi się już hotel. Jeszcze 4 km, przechodzę Wisłokę i jest zajazd. Tam odbieram nagrodę w postaci znakomitego żurku i placka po węgiersku w rozmiarze XL.

Etap 05  24.02.2025 Parkosz – Dębica 12 km  

W nocy radykalna zmiana pogody. Ochłodzenie i opady deszczu ze śniegiem. Mam przed sobą taki typowy półetap. Chcę dojść do Dębicy, wsiąść do pociągu i wrócić do domu aby trochę popracować.   Najważniejsze nie zmarznąć i nie przemoczyć ciuchów. Na początek najmłodsze polskie uzdrowisko Latoszyn. Mały grajdół zbudowany od podstaw, na dziś bardziej przypomina jakiś kompleks odnowy i rekreacji niż tradycyjny kurort. Warto jednak wspomnieć, że Latoszyn był już kiedyś uzdrowiskiem i obecnie nawiązuje się do tradycji sięgającej roku 1850! Różne były koleje tutejszego zdroju, były okresy kiedy trochę na wyrost porównywano go do Krynicy, były katastrofy jak I wojna, ale i zdarzały się momenty gdy działalnością leczniczą zajmowali się zwykli chłopi. Potem już Dębica, ważne miasto w połowie drogi między Tarnowem a Rzeszowem. Dziewiętnastowieczna galicyjska pipidówa, która dostała trzy szanse i wszystkie wykorzystała. Pierwsza to kolej żelazna, poprowadzona przez Dębicę kosztem dominującego do tej pory Pilzna. Druga, zbudowana w ramach COP Fabryka Gum Jezdnych, późniejszy Stomil, potentat na rynku opon samochodowych, a trzecia to powstały za Gierka kombinat rolno przemysłowy Igloopol, w latach 80 tych XX w. największa firma w tej części kraju. Turystycznie Dębica nie jest szczególną atrakcją. Ja jednak mam pomysł na pobyt w tym mieście. Chce odwiedzić miejsca związane z wydarzeniami z czasów II wojny. Moim celem są położona pod lasem niewielka ulica Garncarska i ulica Kościuszki, która dla odmiany znajduje się w centrum Dębicy. Przy Kościuszki w zachowanym do dzisiaj budynku mieściła się siedziba Gestapo, obok mieszkała po sąsiedzku rodzina Mikołajkowów, która z narażeniem własnego życia, ocaliła 14 osobową rodzinę żydowską z getta, znajdującego się tuż za płotem ich posesji. Odwaga i poświęcenie Mikołajkowów są znane i zostały docenione, znaleźli się w gronie Sprawiedliwych a i w samym mieście doczekali się godnego upamiętnienia na skwerze ich imienia. I na tym można by całą sprawę zakończyć, gdyby nie odkrycie ostatnich miesięcy. Okazuje się, że pewnego dnia Niemcy zażądali od Mikołajkowów opuszczenia z dnia na dzień garażu, w którym ukrywali oni żydowską rodzinę. Nie mając chwili do stracenia nocą udało się wszystkich przeprowadzić na podmiejską uliczkę Garncarską i ukryć na stryszku małego drewnianego domu należącego do Bronisławy i Józefa Kunyszów. Żydzi znaleźli tu schronienie od wiosny 43 do stycznia 45. Dom nie zachował się do naszych czasów, ale na Garncarskiej stoją do dzisiaj podobne budynki. Trzeba mieć dużo wyobraźni aby pojąć, jak to było w ogóle możliwe, aby w poczuciu ciągłego zagrożenia, ukrywać i zapewniać minimalne warunki do przeżycia 14 osób przez dobre dwadzieścia miesięcy. Przez 80 lat nikt nie miał zielonego pojęcia o bohaterstwie starszego małżeństwa,  które skromnie mieszkało pod lasem na obrzeżach miasta.

Etap 06  12.03.2025 Dębica – Sędziszów Małopolski 32 km      

Po dwóch tygodniach wracam na trasę z zamiarem przejścia odcinka Dębica – Przeworsk. Dzień wcześniej przyjeżdżam do Dębicy i po zakwaterowaniu w hotelu robię sobie prolog długości 8 km.                           Jutro będę miał krócej i mogę zaplanować dojście aż do Sędziszowa. A dzisiaj idę do Zawady gdzie znajduje się dawna posiadłość Raczyńskich oraz karczma z przełomu XVIII/XIX w. Trasa wylotowa z Dębicy, nowa zabudowa, później już lokalne drogi i ścieżki. W sumie jednak rozczarowanie. Teren majątku niedostępny dla turystów, zza płotu wygląda to średnio. Z oddali widać wieżę, która jest pozostałością po dawnym zamku zniszczonym przez Rosjan w czasach I wojny. Zamek ma długą, kilkusetletnią historię. Warto wspomnieć o wydarzeniach z czasów rabacji galicyjskiej w 1846 roku, opisanych później przez księdza Pergesa, kiedy to banda chłopstwa napadając na zamek w Zawadzie, została przestraszona wojskiem i odstąpiła. W „wojsko” wcielił się jedyny obrońca zamku niejaki Pająk, który rozpalał we wszystkich oknach światło i krzyczał raz po polsku, raz po niemiecku, jakby wydawał wojsku komendy, biegając od okna do okna. Zgraja dała się nabrać i wystraszona odeszła. Lepiej widać zbudowaną w latach międzywojennych willę, która jest nieco zmienioną kopią słynnej Groote Schuur w Kapsztadzie, rezydencji Cecila Rhodesa, brytyjskiego polityka, uchodzącego też za odkrywcę złóż diamentów w Rodezji, a współcześnie będącej rezydencją prezydenta RPA. Niestety, ciekawa fasada frontowa pałacyku jest niewidoczna. Potem wizyta w zabytkowej karczmie. Podobno kultowa, kręcono tu sceny do kilku filmów o tematyce historycznej. Nie powiem, byłem nastawiony na jakieś polskie jadło w sarmackich klimatach. Wyszło tak sobie, chyba przereklamowane miejsce.              Nocuję w Dębicy i rano autobusem wracam do Zawady pod karczmę. Dalej już z buta. Na początek sanktuarium MB Zawadzkiej. Jest nastrój i ciekawa historia. Potem już lekkie górki, idę lasem. Jest ok pogoda i ładne widoki, ale idzie mi się jakoś tępo, bez entuzjazmu. Wchodzę do Ropczyc, gdzie nie ma  wielkich atrakcji. Trzeba jednak przyznać, że miasto jest zadbane i prezentuje się korzystnie. W rynku pomnik ks. dr Jana Zwierza, związanego z miastem ponad 60 lat , wielce zasłużonego społecznika. Oj, czego on dla Ropczyc nie zrobił? Człowiek orkiestra. Jestem znużony i dalej idę trochę na siłę. Lokalne i polne drogi. Dochodzę do Góry Ropczyckiej a potem już do Sędziszowa. Przez miasteczko właściwie przechodzę, nie mam dziś większej ochoty na zwiedzanie. W rynku robię krótki postój, oglądam dość ciekawy ratusz i „piłuję” dalej. Zostały mi jeszcze dobre 3 km. Nocleg mam na wylotówce. Dochodzę do celu umordowany. Hotel super, ale perspektywy kiepskie. Od jutra gwałtowna zmiana pogody, ma być przenikliwie zimno i opady śniegu z deszczem.

Etap 07  13.03.2025 Sędziszów Małopolski – Rzeszów 28 km

W nocy sprawdzam prognozy pogody i postanawiam przerwać zabawę. Trzeba wracać rano do domu. Stacja Sędziszów Wschodni jest niedaleko i pociągów mam wiele. Plan jest gotowy, wstaję o szóstej i … postanawiam iść do Rzeszowa. Nie może być tak, że po prostu wymięknę. Przerwać trasę w takim miejscu, bez sensu. Jak już to jutro w Rzeszowie. Odpuszczę tym razem odcinek Rzeszów – Przeworsk, ale do samego Rzeszowa dojść muszę. Wychodzę o 7:00, chcę ugrać parę kilosów, nim zacznie padać na dobre. W nocy padało, jest mokrawo, idę lekko pod górę. Na razie jest nieźle, dochodzę do szlaku Jakuba i grzbietem miejscowych wzniesień pociskam w kierunku Rzeszowa. Zaczyna kropić, a potem padać. I w takim momencie, przez swoją rutynę, muszę wracać kilkaset metrów pod górkę. I bardzo dobrze, należało mi się. Ładne tereny, w oddali widać już miasto, dochodzę do Bzianki. Ciągle pada, ale nie ma tragedii. Przekraczam Via Carpatię i kilka km idę do centrum. Załatwiam nocleg w super miejscu, prawie w narożniku rzeszowskiego rynku. Odpoczynek  i spacer po mieście. Przestało padać, więc warto trochę pochodzić. Odwiedzałem stosunkowo niedawno Rzeszów i mam jak najlepszą  opinię o tym mieście. Obecny pobyt tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Rzeszów to jedna z wizytówek naszego kraju. Znam nieźle Polskę, mogę porównywać i wiem co mówię. Z powiatowego 30 tysięcznego miasta wyrosła po II wojnie prawdziwa stolica regionu, zamieszkała (licząc uchodźców z Ukrainy) przez 300 tysięcy ludzi, ze znanym w świecie lotniskiem JC (Jasionka City). Paradoksalnie Rzeszów stał się rozpoznawalny od czasu wybuchu wojny na Ukrainie. Ale to tylko część  prawdy o tym mieście, które jest od lat rządzone z głową i dynamicznie się rozwija. Po stracie Lwowa pojawiła się na wschodniej rubieży przestrzeń dla powstania znacznego ośrodka i współczesny  Rzeszów rolę tę świetnie spełnia. Co zobaczyłem tym razem? Super rynek z pięknym ratuszem, tablicę poświęconą urodzonemu tu reżyserowi Fredowi Zinnemannowi („W samo południe”), rzeszowski „Manhattan” z drapaczem chmur Olszynki Park (220 m), gmach filharmonii, plac Armii Krajowej, zamek, aleję Pod Kasztanami z willami w stylu szwajcarskim (arch. Tadeusz Tekielski), ulicę 3 Maja – reprezentacyjny deptak Rzeszowa ze statuą Tadeusza Nalepy i na koniec pomnik Leopolda Kuli Lisa, urodzonego w podrzeszowskiej Kosinie, ulubieńca Marszałka, poległego bohatersko w wieku 23 lat. Wystarczy na dziś. Rzeszów jest naprawdę super. Jeszcze tu wrócę.