Krasiczyn – Łódź

Krasiczyn – Łódź 561 km

Etap 01  26.09.2023 Krasiczyn – Przemyśl 18 km

Etap 02  27.09.2023 Przemyśl – Radymno 32 km

Etap 03  28.09.2023 Radymno – Jarosław 19 km

Etap 04  29.09.2023 Jarosław – Przeworsk 20 km

Etap 05  30.09.2023 Przeworsk – Sieniawa 22 km

Etap 06  01.10.2023 Sieniawa – Leżajsk 21 km

Etap 07  02.10.2023 Leżajsk – Krzeszów 22 km

Etap 08  03.10.2023 Krzeszów – Ulanów 24 km

Etap 09  04.10.2023 Ulanów – Stalowa Wola 27 km

Etap 10  05.10.2023 Stalowa Wola – Gorzyce 22 km

Etap 11  06.10.2023 Gorzyce – Sandomierz 12 km

Etap 12  07.10.2023 Sandomierz – Opatów 34 km

Etap 13  08.10.2023 Opatów – Ujazd 20 km

Etap 14  09.10.2023 Ujazd – Piotrów 22 km

Etap 15  10.10.2023 Piotrów – Święta Katarzyna 28 km

Etap 16  11.10.2023 Święta Katarzyna – Kielce 25 km

Etap 17  22.10.2023 Kielce – Oblęgorek 28 km

Etap 18  23.10.2023 Oblęgorek – Sielpia Wielka 28 km

Etap 19  24.10.2023 Sielpia Wielka – Marcinków 27 km

Etap 20  25.10.2023 Marcinków – Sulejów 32 km

Etap 21  26.10.2023 Sulejów – Piotrków Trybunalski 20 km

Etap 22  27.10.2023 Piotrków Trybunalski – Tuszyn 33 km

Etap 23  28.10.2023 Tuszyn – Łódź 25 km

Etap 01  26.09.2023 Krasiczyn – Przemyśl 18 km 

 Do Przemyśla przyjeżdżam poprzedniego dnia. Mam całe popołudnie i wieczór na zwiedzanie miasta. Zaczynam trochę nietypowo, od Zasania, dzielnicy położonej z drugiej, tej peryferyjnej strony rzeki. Ciekawa zabudowa, w dużej części jeszcze oczekująca na remont, pomnik Orląt Przemyskich (historia bliźniaczo podobna do tej ze Lwowa). Potem już po „właściwej” stronie Sanu kościół św.Antoniego, który kiedyś pełnił rolę umocnionego przedmurza miasta. Dzisiaj to pięknie odrestaurowane miejsce. Moją uwagę zwraca statua upamiętniająca o.Krystyna Szykowskiego, który wsławił się organizacją udanej obrony Przemyśla przed najazdem tatarskim w XVII w. Dalej kieruję się w stronę przemyskiego dworca kolejowego. Prezentuje się naprawdę super, to chluba miasta, jedna z najpiękniejszych stacji w dawnej Galicji. Potem wśród zaniedbanych starych kamienic odnajduję  monumentalny  budynek „nowej” synagogi. Choć opustoszały i wymagający remontu, to robi wrażenie. Wreszcie na wzgórzu, dominujący nad miastem klasztor karmelitów. Fundacja Marcina Krasickiego Zaglądam do wnętrza klasztornego kościoła św.Teresy. Rewelacja, przepiękny barok. Idę w kierunku katedry. W tej części starówki już wszystko odrestaurowane na tip top, naprawdę najwyższa półka. Wieczorem odwiedzam rynek, stonowane oświetlenie, pomnik Szwejka (to tu w Przemyślu właśnie narobił sobie poważnych kłopotów), dalej brama rycerska i fontanna niedźwiedzia (symbol miasta), stare kamieniczki, ulice Franciszkańska i Kazimierza Wielkiego. Galicyjskie klimaty. Przemyśl to taki mały Lwów. I do tego wszystkiego jeszcze wspaniała pogoda,  z temperaturą jak w lecie. Rano wsiadam w autobus i jadę do Krasiczyna. To tu zaczynam moją obecną wędrówkę. Najpierw spacer po zamkowym parku, a potem zwiedzanie z przewodnikiem. Tak się składa, że przewodnik ten sam co przed dziesięciu laty, kiedy miałem sposobność odwiedzić Krasiczyn. Pan Marek w dalszym ciągu w wysokiej formie i posłuchać  go to nie lada przyjemność. Zamek jest trochę jak wydmuszka. Wspaniały z zewnątrz, a w środku poza zamkową kaplicą, nie pozostało praktycznie nic, po tym jak Sowieci w czasie wojny, z właściwym sobie pietyzmem,  przeprowadzili „prace konserwatorskie”.  Ale i tak Krasiczyn to wyjątkowe miejsce. Potem już pieszo do Przemyśla. Planuję iść górkami, tak aby  wejść do miasta od strony Wzgórza Tatarskiego. Niestety, muszę zmienić plany, szlak jest nieźle zarośnięty i do tego dużo błota. Decyduję się na inny wariant, który uwzględnia również moją aktualną formę po czterech miesiącach zastoju. Wybrałem nieźle, ładne widoki i klimat sielanki w podgórskiej okolicy. Tylko trochę za duży upał. Docieram do Prałkowskiej Góry, tam pozostałości jednego z fortów przemyskiej twierdzy. Potem schodzę do Sanu i idąc fajną trasą wzdłuż rzeki wchodzę do centrum miasta. Pomnik katyński i bunkier linii Mołotowa (San w latach 1939 – 1941, w wyniku IV rozbioru Polski, był granicą Związku Sowieckiego i III Rzeszy). W sumie nie przeszedłem dzisiaj wiele, ale jestem już zmęczony. Trochę odpoczynku w hotelu i czas na spacer po mieście. Na początek wzgórze zamkowe, do zamku nie wchodzę, wystarcza mi ładna zieleń i panujący tu spokój. Potem wnętrza trzech kościołów: katedry, dominikanów (obecnie katedra grekokatolików) i franciszkanów, gdzie urzeka, trudny do opisania, taki staropolski sarmacki nastrój. Przemyśl nie jest miastem jednorazowego zwiedzania. Nie ma mowy, aby tu przyjechać raz i w pełni wyczuć to miejsce. Do Przemyśla, tak jak do paru innych miast w Polsce, trzeba co pewien czas powracać i za każdym razem poznawać jakiś inny rys tego grodu.

Etap 02  27.09.2023 Przemyśl – Radymno 32 km

Wolałbym na początku ciut krótszy etap i możliwość spokojniejszego wejścia w normalny rytm, ale cóż nie znalazłem wcześniej jakiegoś noclegu. Stąd też te 32 km czyli dość dużo. Dmucham więc na zimne i wychodzę o siódmej. Idę wzdłuż Sanu, opuszczam Przemyśl i po niespełna 9 km docieram do arboretum w Bolestraszycach. Dla mnie to swego rodzaju niespodzianka. Widziałem co prawda na mapie, że jest coś takiego, ale że i ciekawe i aż takich rozmiarów, to się nie spodziewałem. Zajrzałem tak trochę „z obowiązku” a tu zaskoczenie. Na terenie dawnego założenia pałacowo – parkowego (w XIX w. mieszkał tu i malował P.Michałowski) od 1975 roku, głównie dzięki staraniom prof.Pióreckiego powstało arboretum gdzie zgromadzono bardzo cenną kolekcję drzew i innych gatunków roślin.  Naprawdę, wygląda to wszystko imponująco. Trochę szkoda, że dziś mam tak długi etap i nie mogę zabawić tu więcej niż pół godziny. I to przy tak pięknej pogodzie. Rzut beretem i jestem w forcie San Rideau, a właściwie w ruinach jakie pozostały po jego wysadzeniu w 1915 r. To jeden z najbardziej rozpoznawalnych obiektów Twierdzy Przemyśl. Do tego związany z tajemniczą i niesamowitą historią (legendą?). Podobno w 1923 roku odkryto tu zasypany magazyn spożywczy, w którym 8 lat przeżył wzięty do niewoli rosyjski oficer. Na kanwie tego zdarzenia powstał polski film  „Fort 13” .  A potem polnymi drogami. Upał, czuję się trochę jak na hiszpańskiej Mesecie. Zresztą nomen omen właśnie idę fragmentem Podkarpackiej Drogi św.Jakuba. Mijam kolejne wioski m.in. Sośnicę, gdzie przed wojną kierownikiem miejscowej szkoły był Władysław Ważny „Tygrys”, as polskiego wywiadu na Zachodzie w czasie II wojny. Przypomina o tym fakcie okazały mural na budynku szkolnym. Ale coś innego bardziej zwraca moją uwagę. Otóż w zadbanych wioskach przez które przechodzę znajdują się upamiętnienia polskiego osadnictwa na tych terenach po 1947 roku. Uświadamiam sobie, ze jako Polak z Ziem Odzyskanych nie mam zielonego pojęcia o dramatycznych i bardzo złożonych realiach jakie występowały w tych okolicach w okresie przed i w czasie wojny, a także w czasach przesiedleń ludności po wytyczeniu  nowej „jałtańskiej” granicy. Już wiem, że wieczorem będę miał w hotelu ciekawe zajęcie w postaci rozpracowania tego tematu w internecie. Wcześniej muszę jednak jeszcze dojść do Radymna. Samo miasteczko takie sobie, jakoś szczególnie mnie nie powaliło. Tym bardziej, że byłem już dobrze zmęczony a nocleg miałem na wylocie na drugim krańcu miasta.

Etap 03  28.09.2023 Radymno – Jarosław 19 km 

Wychodzę 8:30, mam czas, dzisiejszy etap jest krótki. Jest pewien kłopot z małymi palcami u nóg. W lecie odwykłem od konkretnych butów, do tego przy takich upałach stopy trochę puchną i zaczyna się jakiś kłopot. Tak więc plastry Compeed idą w ruch. Do Jarosławia mam kilkanaście prozaicznych km w dającym się we znaki upale. Jarosław wynagradza jednak z nawiązką moje wszystkie trudy. To miasto bogatej historii, wielu zabytków i pielęgnowanego patriotyzmu, co rzuca się w oczy na każdym kroku. Myślę, że Jarosław jest mało znany a jego walory turystyczne niedoceniane. A miasto ma tysiącletnią historię, założył je wg tradycji ruski książę Jarosław, przez setki lat było wielkim ośrodkiem handlu na skrzyżowaniu szlaków ze Śląska na Ruś i z Gdańska na Węgry. Zwiedzanie zaczynam od rynku i super odnowionego neorenesansowego ratusza, podziwiam piękne kamienice z podcieniami, każda z nich  ma własną bogatą historię. Odwiedzam muzeum znajdujące się w słynnej kamienicy Orsettich, potem 100 letnią halę targową. W wielu zakątkach starego miasta napotykam uczniów miejscowego liceum plastycznego, którzy w ramach zajęć praktycznych  malują w terenie. Jest więc koloryt i panuje fajna atmosfera. Zwracam uwagę na pieczołowicie odremontowany budynek Sokoła, naprawdę warto mu poświęcić chwilę uwagi. Dalej jarosławska kolegiata, gdzie moje szczególne zainteresowanie wzbudza kruchta. Za komuny, w latach siedemdziesiątych, z inicjatywy miejscowej nauczycielki i księdza, który „kupił” jej pomysł, odlano szereg tablic pamiątkowych o treściach patriotyczno – religijnych. Były one później, najczęściej pod osłona nocą montowane w kruchcie i uroczyście odsłaniane z udziałem dużej publiczności. Metoda faktów dokonanych sprawdziła się i tablice zostały już na stałe. Na koniec mego spaceru jeszcze opactwo benedyktynek, miejsce szczególne, taka oaza ciszy otoczona murami obronnymi.

Etap 04  29.09.2023 Jarosław – Przeworsk 20 km

Niby niedługi etap, ale dał mi się trochę we znaki. Znowu upał i do tego coraz większe problemy ze stopami. Rano na wyjściu z Jarosławia zaglądam do dwóch klasztorów, z których większe wrażenie sprawia klasztor dominikanów z kościołem MB Bolesnej. Utwierdzam się w przekonaniu, że Jarosław to naprawdę miasto wielu interesujących zabytków. Potem pola kukurydzy, pofałdowany teren i ślady powojennej wymiany ludności. Jakoś ten temat nie daje mi spokoju i jestem zdeterminowany aby go lepiej zbadać i wyrobić sobie własny pogląd w tej sprawie.  Dochodzę do Przeworska, gdzie w pierwszej kolejności zaglądam do klasztoru bernardynów. Niewiele jednak udaje mi się zobaczyć, bo i remont elewacji i zamknięte wnętrze kościoła. Zwracam uwagę na remontowane stare drewniane domy. Jeszcze niedawno były świadectwem zacofania i niedostatku, a dziś wzrasta świadomość ich wartości. Pozytywne zjawisko, można mieć już pewność, że trochę tych chałup pozostanie w polskim krajobrazie. Przechodzę przez przeworski rynek z wyróżniającym się i trzeba przyznać bardzo ładnym ratuszem, potem jeszcze drobne zakupy i docieram na przeciwległy kraniec miasta, do skansenu Pastewnik. Zostanę tu na dwa noclegi. Jutro moja trasa prowadzi do Sieniawy i tam niestety obecnie nie ma żadnego noclegu. Pójdę więc rano pieszo do Sieniawy i wrócę tutaj autobusem na nocleg. Na terenie skansenu mieszkam w stylowym dworku, muszę powiedzieć; jest nastrój. Krótki odpoczynek, zmiana  butów i idę jakieś dwieście metrów do pałacu Lubomirskich. Piękny park i odremontowane budynki. Wygląda to wszystko naprawdę super. Wchodzę do muzeum, gdzie planowałem tak tylko zajrzeć a załapałem się na pełne zwiedzanie z przewodnikiem. Nie żałuję. Po pierwsze, zainteresowała mnie historia Przeworska, rola miasta w przeszłości, jego wieloetniczność oraz ogromny patriotyzm i poświęcenie wykazywane przy każdej okazji przez jego mieszkańców. Po drugie, zwiedzając ciekawe wnętrza pałacowe, miałem okazję obejrzeć rewindykowany, dosłownie kilka dni temu, z Japonii obraz Madonny z dzieciątkiem autorstwa Turchiego, który przed niemieckim rabunkiem znajdował się tu w kolekcji Lubomirskich.

Etap 05  30.09.2023 Przeworsk – Sieniawa 22 km

Kłopot z noclegiem w Sieniawie sprawił, że dzisiejszy etap jest nieco nietypowy. Mam zaplanowany powrót autobusem do Przeworska na nocleg więc mój plecak jest wyjątkowo lekki. Do Sieniawy idę dwadzieścia km nową ścieżką pieszo – rowerową. Zadbane wioski. To trzeba powiedzieć, Podkarpacie prezentuje się bardzo korzystnie. Kiedyś za bezkonkurencyjny wzór stawiano wsie z Opolszczyzny, ale te czasy już minęły. Chodzę „trochę” po kraju i mam jakiś ogląd sytuacji. Te okolice są naprawdę w czołówce. Pierwsze to super drogi, drugie czysto, trzecie architektoniczny umiar (nie ma tu „pałaców” i nic nie „krzyczy” w krajobrazie),  dalej mnóstwo kwiatów, dbałość o stare drewniane budynki a na dodatek sensownie rozwinięta sieć handlowa. Dochodzą jeszcze piękne widoki i mnóstwo miejsc związanych od setek lat z polską historią. Ale żeby nie było za różowo, to i w tych okolicach czasami są jakieś problemy. Na przykład w Sieniawie, gdzie na skutek zawirowań właścicielskich nie tylko jest nieczynny hotel ale i cały kompleks pałacowy. Jeszcze niedawno było tu bardzo ekskluzywnie, dzisiaj wszystko zamknięte na cztery spusty. O ciszę i spokój dba skutecznie firma ochroniarska. Tak więc obejrzałem pałac z perspektywy bramy wjazdowej i niepocieszony udałem się centrum miasteczka. Tam zwróciłem uwagę na kościół parafialny, w którego krypcie spoczywają szczątki 22 członków rodu Czartoryskich, wśród nich przywódcy Wielkiej Emigracji Adama Czartoryskiego. Dalej budynek Sokoła i za chwilę jestem na sieniawskim rynku. Sympatyczne wrażenie i do tego rozpoczyna się festyn. Jest trochę straganów, panie z KGW oprócz ciasta proponują tradycyjne polskie gyrosy i kebaby. No cóż, takie czasy. Zaczyna się chmurzyć i trochę kropić. Czekając na autobus zaliczam kurczaka z frytkami.  Mam szczęście, pomimo że jest sobota bez większych problemów udaje mi się wrócić do Przeworska. Tu po drodze do mojego dworku  odwiedzam klasztor bożogrobców, kolejny przeworski zabytek z bardzo wysokiej półki. W sumie Przeworsk to kolejne bardzo ciekawe miasto w tych okolicach, które naprawdę obowiązkowo trzeba odwiedzić.

Etap 06  01.10.2023 Sieniawa – Leżajsk 21 km 

Chłodniej czyli ok. Kłopot z nogami, w trakcie etapu zmieniam buty, ale generalnie robi się problem. Dzień zaczyna się jednak dobrze. Przyjechał autobus (niedziela!) i zgodnie z planem dostaję się do Sieniawy, gdzie rozpoczynam etap.  Dzisiaj idę trochę „z dala od szosy”, teren bardziej płaski, kilka wiosek. Największa, d. wieś królewska Piskorowice, kiedyś w przeważającej części zamieszkała przez ludność rusińską. W latach 1944-45 miały tu miejsce tragiczne wydarzenia, których ofiarami byli i niewinni Polacy i niewinni Ukraińcy. W Rzuchowie po raz kolejny przekraczam San. W czasie mojej obecnej wędrówki przejdę przez mosty na Sanie w sumie 9 razy. Potem wchodzę do Leżajska, mijam monumentalny budynek biblioteki, dawniej był to dom Związku Rusinów Proświta i za chwilę jestem już w rynku. Mam trochę mieszane uczucia, z jednej strony rynek jest zrewitalizowany i nieźle się prezentuje, z drugiej jednak mam świadomość, że zgodnie z obecną „modą” ubyło tu trochę zieleni a zwiększyło się wybrukowane klepisko. Idę na drugi koniec Leżajska, tam mam nocleg w sąsiedztwie słynnego klasztoru bernardynów.  Po drodze zaglądam na teren muzeum regionalnego mieszczącego się w d. dworze starościńskim oraz podziwiam interesującą zabudowę ulicy Mickiewicza. Mój nastrój obniża nieco zakup i degustacja pieroga gryczano – ziemniaczanego, podobno specjału tych okolic. Potem hotel i zwiedzanie klasztoru. Jestem tu drugi raz i wrażenia mam podobne. Uderza barokowe wnętrze kościoła, zachwyca snycerski wystrój i słynne organy i jeszcze ta niepowtarzalna kolorystyka. Na klasztornym dziedzińcu poświęcam trochę czasu na plansze opisujące organizowane tu cyklicznie ważne wydarzenia muzyczne. Wśród wykonawców koncertów absolutnie I liga. Klasztor w Leżajsku na zakończenie dnia to zupełnie dobry pomysł 😊

Etap 07  02.10.2023 Leżajsk – Krzeszów 22 km 

Pogoda super, ciepło i słonecznie, ale nie skwar. Próbuję nowy wariant z butami, rezygnuję z wkładek profilowanych na rzecz normalnych, cienkich ze szmaciaków. Do tego obklejam plastrami małe palce. Jakoś poszło, szału nie ma, ale nie jest gorzej. Dzień zacząłem dobrym śniadaniem w hotelu, potem już przejście przez teren leżajskiego klasztoru i pięknym lasem idę w kierunku Nowej Sarzyny. Łapię „zajączka” w wysokiej trawie, co przypomina mi, że trzeba być cały czas skoncentrowanym, Chwila nieuwagi i może być po wszystkich planach. Na szczęście tym razem obyło się bez strat i kontuzji. Nowa Sarzyna to zadbane nieduże miasto,  przypominające bardziej osiedle położone wśród lasów. Miejscowość powstała w ramach projektu COP i stanowi do dzisiaj zaplecze zakładów chemicznych produkujących m.in. herbicydy i żywice epoksydowe. Potem długa wieś Sarzyna, gdzie nowe miesza się ze starym. W tych okolicach na każdym kroku widać wyraźny postęp. Budujące jest jednak to, że stare drewniane budynki nie zostały spisane na straty, są modernizowane i zadbane, co przyczynia się do zachowania wiejskich tradycyjnych klimatów. Potem wśród pól kukurydzy w lekko pofałdowanym  terenie dochodzę do pierwszych pojawiających się upraw wikliny. To oznacza, że w tych okolicach zaczyna się prawdziwe wiklinowe zagłębie. Jakby na potwierdzenie tego faktu rozmawiam w polu z rolnikiem, który właśnie pozyskuje wiklinę i opowiada mi o całym procesie produkcyjnym. Najpierw uprawa od wiosny do późnej jesieni, prawdziwe żniwa w listopadzie, następnie powiązana w wiązki wiklina jest odstawiana na parę tygodni do specjalnej obróbki, po czym wraca 30 % pierwotnej masy już oczyszczonej i odpowiednio spreparowanej. Dopiero taka wiklina nadaje do wyplatania, którym zajmuje się wiele osób w tych okolicach. Brat mojego rozmówcy jest aktualnym mistrzem świata w wyplataniu i jutro, jeżeli w Rudniku zajrzę do muzeum wikliniarstwa, to będę miał okazję zobaczyć niektóre jego prace. Czego to nie można się dowiedzieć w szczerym polu. Sympatyczna rozmowa. Mostem przez San i jestem w Krzeszowie, kiedyś miasteczko obecnie wieś gminna, bogata historia i zachowany dawny układ ulic z zadbanym małym rynkiem (pomnik zesłańców na Sybir). Wieczorem zamawiam pizzę, co w moim wypadku jest wyborem co najmniej dziwnym. Ku mojemu zaskoczeniu ta pizza naprawdę mi smakuje. Nie tylko świeża, ale i smaczna. Wyszło niezłe zakończenie etapu.

Etap 08  03.10.2023 Krzeszów – Ulanów 24 km   

Naprawdę udany etap. Pogoda idealna, słoneczko, ciepło, ale nie upał. I nowe rozwiązanie z butami, lżejsze wkładki przyniosły rezultat, mam trochę luzu w bucie, palce bolą ale idzie wytrzymać. Zobaczę jak będzie dalej. Rano trochę nadkładam, idę na wzgórze Rotunda. Krzeszowski drewniany kościół z dzwonnicą oraz izba tradycji, która ku mojemu zdziwieniu jest otwarta a do tego wewnątrz leżą na stoliku drobne datki. Nie ma kamer ani firmy ochroniarskiej, dziwne.  Fajne miejsce. Wracam do miasteczka, przechodzę San i polami w kierunku Rudnika. Na wejściu do miasta pomnik Powstańców 1863 i pierwsza duża instalacja z wikliny. Wszak Rudnik to, obok Nowego Tomyśla,  stolica polskiego wikliniarstwa. Tak więc niejako obowiązkowa wizyta w Centrum Wikliniarstwa. Zwiedzam, Bardzo ciekawie. Cuda z wikliny. Nie miałem pojęcia, że robimy aż takie rzeczy z tego surowca. Podziwiam wykonane przez polską firmę elewacje pawilonu na EXPO w Japonii i jakiegoś biurowca w Emiratach. Do tego informacje dotyczące historii miasteczka i rozwoju wikliniarstwa. Potem przyjemny rynek. No Rudnik zapunktował. Ludzie! Oni nie wycięli chyba żadnego drzewa, jak rosła masa drzew w rynku, tak rośnie dalej. Jacyś nienormalni 😊 Dużo zieleni, cień , ławeczki i pomnik prekursora wikliniarstwa w tej okolicy hr.Hompescha. Nie ma kamiennego klepiska i „obowiązkowej” fontanny. Potem wzdłuż Sanu. Trochę władowałem się w zarośla i przymusowa zmiana. Zwykłą drogą dochodzę do mostu i już widać malutką mieścinę Ulanów. To stolica polskiego flisactwa. Zaczynam od wizyty w muzeum, które jest dedykowane temu zajęciu. Od przewodnika dowiaduję się wielu bardzo ciekawych i unikatowych informacji. Takie kameralne zwiedzanie to naprawdę fajna sprawa. Chodzimy tak sobie we dwóch i gawędzimy o retmanach, tratwach, zwyczajach etc. Potem z moim towarzyszem udajemy się nad San, gdzie zrekonstruowano dom rodzinny pochodzącego z Ulanowa Andrzeja Pityńskiego. Ciekawy człowiek, wybitny rzeźbiarz, wzbudzający niekiedy skrajne emocje. Wystawa przedstawia miniatury i zdjęcia najsłynniejszych pomników Pityńskiego. Do tego dochodzi komentarz mojego przewodnika, który jako „miejscowy” zna wiele ciekawych historii związanych z artystą. Jeszcze spacer za Ulanów na nocleg i odpoczynek w ośrodku nad rzeką Tanwią, która w Ulanowie wpada do Sanu.

Etap 09  04.10.2023 Ulanów – Stalowa Wola 27 km  

W nocy nieźle padało. Jest chłodno i wszędzie kałuże. Zdjęcie małej kaskady na Tanwi i dziarsko wracam do Ulanowa. Przekraczam Tanew i idę fajną leśną drogą. Dochodzę do Sanu, przechodzę na jego drugi brzeg (to już ostatni raz) i idę dalej szlakiem św.Jakuba. Niestety, nadziałem się nieźle. Trasa okazuje się ciężka, mokro i grząsko, ostre gałęzie i zarośla. Posuwam się powoli i marzę aby mój trud skończył się jak najszybciej. Takie odcinki często dają się we znaki bardziej niż wiele kilometrów normalnej wędrówki. Znużony, bez entuzjazmu wchodzę do Niska. W takim terenie to i moje stopy przypomniały o sobie. W kiepskim nastroju odpoczywam dłużej na rynku w Nisku. Tak trochę z obowiązku oglądam plansze opowiadające o historii tej miejscowości, która tak na dobre zaczęła rozwijać się od II połowy XIX w. Prawa miejskie Nisko otrzymało dopiero w 1933. Jestem więc w średnim nastroju, ale cóż, iść trzeba dalej. Zbliżam się do Stalowej Woli, najpierw tereny strefy ekonomicznej. Widać ruch i inwestycje. Wzdłuż drogi ścieżki dla rowerów, którymi wielu ludzi dojeżdża do tutejszych zakładów pracy. W końcu wchodzę już do prawdziwego miasta. Najpierw odbijam w lewo i idę obejrzeć gmach d. Dyrekcji Zakładów Południowych. To prawdziwa perełka architektury modernistycznej i choć jeszcze nie przeszła gruntownej konserwacji, to jest na pewno najciekawszym obiektem w Stalowej Woli. Obecnie urzęduje tu prezydent miasta. Wchodzę i pytam portiera czy mogę się chwilę pokręcić. Jest zgoda, więc oglądam wystrój holu i klatki schodowej w stylu Art Deco  w wersji luksusowej. Minie jeszcze trochę czasu i zaczniemy doceniać architekturę okresu międzywojennego. Modernizm, który trwałe ślady pozostawił w Warszawie, Krakowie czy też Katowicach, w pełnym wymiarze uwidocznił się w Gdyni i właśnie tu w Stalowej Woli. W ramach planu COP postanowiono wybudować od podstaw nowoczesne 50-cio tysięczne miasto, miasto „szklanych” domów”. W tamtejszych realiach był to skok w zupełnie inną rzeczywistość cywilizacyjną. W Stalowej Woli powstały odrębne kolonie domów mieszkalnych dla robotników i majstrów, kadry urzędniczej a także wille dyrektorskie . Wszystkie obiekty są proste w formie, bardzo funkcjonalne i zanurzone w zieleni. Tak jak Łódź jest wspaniałym świadectwem architektury industrialnej, tak i Stalowa Wola stanie się kiedyś celem wycieczek jako wybitny przykład modernizmu. Naoglądałem się trochę tych budynków z jasną elewacją i charakterystycznymi ceramicznymi okładzinami w kolorze ciemnego brązu, byłem też pod pomnikiem, dobrze tu wspominanego twórcy COP, wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, a na koniec wylądowałem w hotelu Hutnik. Nie mogło być inaczej. Ten hotel to również sztandarowy zabytek architektury modernistycznej i wyrafinowanej sztuki dekoracyjnej międzywojnia, choć jego budowa została zakończona dopiero 1948 roku. Dobrze się stało, że zajrzałem do Stalowej Woli.

Etap 10  05.10.2023 Stalowa Wola – Gorzyce 22 km 

Zmieniam trochę plan. Mając kłopot z nogami, decyduję się dać im trochę odpocząć i dzisiaj skracam etap. Zamiast iść do samego Sandomierza idę tylko do Gorzyc. Jutro zrobię jakieś 10 km i będę miał więcej czasu na sam Sandomierz. Stopy muszą dojść do siebie. Dzień zaczynam śniadaniem w hotelu Hutnik. Robię kilka zdjęć wystroju we wspominanym wczoraj stylu Art Deco. Potem oglądam jeszcze pobliskie budynki i wille, i wyruszam w trasę. Zahaczam  o monumentalny kościół z lat 50-tych, robi wrażenie. Potem pomnik rannego husarza autorstwa A.Pityńskiego i droga do Rozwadowa; klasztor kapucynów, budynek galerii i niefortunnie (moim zdaniem) zrewitalizowany rynek, gdzie brakuje tylko dziada z babą. Jak u chińczyka jest tu dosłownie wszystko; plac zabaw, wybrukowane klepisko, wiata, szachy, pomnik Sobieskiego (prawa miejskie), jakaś altana, lokomotywka i oczywiście, a jakże obowiązkowa fontanna. Dobrze, że przynajmniej zostawili trochę drzew. Dalej pałacyk Lubomirskich  i cały czas wzdłuż drogi, ale bezpiecznie ścieżką rowerową. Przechodzę przez wieś Turbia, której dzieje sięgają XII w. i Zbydniów, gdzie zainteresowała mnie patronująca szkole rodzina Horodyńskich. Drążę temat i odkrywam tragiczną historię. Otóż w czasie wojny, na terenie dworku rodziny Horodyńskich, do którego zbaczam trochę z drogi, Niemcy dokonali bestialskiego mordu na uczestnikach wesela. Oglądam pałac i park, w którym znajduje się mogiła 19 ofiar tej zbrodni. Zleceniodawcę tego mordu kilka miesięcy później spotkała zasłużona kara, wyrok wykonał osobiście ocalały w trakcie masakry syn Horodyńskich – Zbigniew. Potem jeszcze Zaleszany, duża wieś też z ciekawą historią i dochodzę do Gorzyc, gdzie mam warunki aby solidnie wypocząć.

Etap 11  06.10.2023 Gorzyce – Sandomierz 12 km  

Krótki etap, właściwie taki dłuższy spacer. Sielanka. Słoneczna pogoda. Zaczynam w Gorzycach, to jedna z najludniejszych wsi w Polsce, ponad 6 tys. mieszkańców. Do Sandomierza idę odcinkiem drogi św.Jakuba biegnącym górą nowych wałów przeciwpowodziowych. W pewnym momencie po drugiej stronie Wisły ukazuje mi się  panorama miasta. Widok zapiera dech, robię krótki postój i podziwiam to co widzę. Ten obraz mogę porównać tylko z Toruniem widzianym z przeciwległego brzegu Wisły. W mega nastroju przechodzę przez most i ochoczo wkraczam do jednego z najbardziej ulubionych moich miast. Sandomierz jest, jak ja to określam, miastem wielokrotnego zwiedzania. Można tu być wiele razy i zawsze zwrócić uwagę na coś nowego. Ja zasadniczo tego miasta już nie zwiedzam, tylko  łażę po jego uliczkach, zawsze praktycznie w te same miejsca  i chłonę tą niepowtarzalną atmosferę.     Tak jest i tym razem, zaczynam od XIII-wiecznego klasztoru dominikanów. To naprawdę szczególne miejsce, tragiczna historia 49 mnichów wymordowanych w czasie mongolskiego najazdu,  piękny w swej surowości wczesny gotyk i do tego jeszcze ten widok, od strony przyklasztornych winnic, na wzgórze zamkowe. Zachodzę  do zamku, spoglądam na Wisłę a zaraz potem jestem już w katedrze. Remont wnętrza został zakończony i wreszcie mam okazję podziwiać tą wyjątkową świątynię w całej okazałości. Poznając Polskę odwiedziłem setki kościołów, wiele z nich zrobiło na mnie duże wrażenie i utkwiło na dobre w pamięci, jednak sandomierska katedra jest dla mnie wyjątkowa, jakaś magiczna. Nie potrafią tego ująć, ale za każdym razem kiedy tu jestem wpadam w jakiś niebywały nastrój. Może powodem jest ciepła kolorystyka wnętrza, może freski i obrazy świadczące o dawnej wielkości naszej Rzeczypospolitej, a może wszystko razem wzięte? Potem liceum Collegium Gostomianum, któremu tym razem poświęcam więcej uwagi. Następnie dom Długosza, a później klimatyczny rynek z uroczym ratuszem i kamieniczką Oleśnickich. W rynku robię postój na podwójne pierogi i obserwuję turystów. Muszę przyznać, że ruch jest znaczny, przede wszystkim szkoły i emeryci. Powodów odwiedzin miasta jest dużo, ale idę o zakład, że dla wielu obecnie Sandomierz kojarzy się najbardziej z serialem „Ojciec Mateusz”.  I to byłoby na tyle, czas na odpoczynek w super miejscówce tuż przy bramie Opatowskiej.

Etap 12  07.10.2023 Sandomierz – Opatów 34 km

Respekt przed tym etapem. I spory kawałek i zapowiadają generalną zmianę pogody, porywisty wiatr i znaczne ochłodzenie i do tego może popadać. Wyszło jak zwykle, trochę powiało, ale pogoda była w sumie ok. Etap jednak długi był i dał mi się we znaki. Do tego doszły jeszcze dwie małe pomyłki (mea culpa) i „trochę” dostałem w plecy. Wychodzę z Sandomierza, który z każdym moim pobytem jest coraz piękniejszy, mijam zadbany cmentarz czerwonoarmistów (12 tys. poległych). Potem już sady, sady, sady. Oczywiście jabłonie. Trwają właśnie prawdziwe jabłkowe żniwa. Jabłka prosto z drzewa są przepyszne, nie ma żadnego sensu porównywać ich do tych sklepowych. Zaliczam piękny jar, przez który przebiega szosa. Potem znowu sady jabłoni ale pojawiają się też plantacje orzechów włoskich. Idę pagórkowatym terenem wzdłuż rzeczki Opatówki. Mijam Dobrocice, miejsce urodzenia jednego z twórców polskiego futuryzmu Stanisława Młodożeńca. Następna wieś Pielaszów to miejsce pamięci o tragicznej bitwie batalionu AK „Sandomierz” jaka została stoczona nad Opatówką w lipcu 44. Poległo i zostało wymordowanych ponad 60 dwudziestoletnich partyzantów. Docieram do Opatowa. Pomimo zmęczenia mobilizuję się i idę na miasto. Zaczyna lekko kropić, ale nie zniechęca mnie to aby obejrzeć najcenniejszy zabytek miasta romańską kolegiatę. Niestety, ze względu na nabożeństwo nie mogłem się za mocno pokręcić w jej wnętrzu. Potem rynek. Muszę przyznać, że jest tu duża zmiana. Dawniej zapyziały nie przypominał o latach świetności Opatowa, bardzo ważnego kiedyś grodu województwa sandomierskiego. Dzisiaj, gdy prawie zakończono już jego przebudowę i rewitalizację, prezentuje się naprawdę zachęcająco. Opatów w dziejach walki o niepodległość zapisał wspaniałą kartę. Tu odbyła się ostatnia bitwa Powstania Styczniowego, a w czasie II wojny akcja odbicia z miejscowego więzienia 82 więźniów. O chwalebnej przeszłości tego miasteczka świadczą znajdujące się na rynku pomniki i tablice. Ja, ze względu rodzinnych, największą uwagę zwracam na ten poświęcony żołnierzom BCh.

Etap 13  08.10.2023 Opatów – Ujazd 20 km  

Prognozy nieciekawe a w sumie pogoda przez cały dzień słoneczna. Jest jednak chłodniej i wieje mocny wiatr. Dzięki Bogu, sytuacja z moimi stopami zaczyna być opanowana. Rano, w Opatowie staram się uzupełnić to czego nie zdołałem obejrzeć wczoraj. Zaczynam od położonego na skraju miasta klasztoru bernardynów, po czym przez bramę Warszawską, wracam do kolegiaty. Znowu jest mały problem, co prawda nie ma mszy, ale jest trochę ludzi a ksiądz odczytuje jakieś intencje. Cóż, będę poruszał się bezszelestnie, ale nie ustąpię. Muszę obejrzeć Lament Opatowski, XVI-wieczne arcydzieło z brązu na cokole nagrobka kanclerza wielkiego koronnego Krzysztofa Szydłowieckiego. Postaci wybitnej i wielce dla miasta Opatowa zasłużonej. Mam świadomość, że jestem intruzem i  w związku z tym mocno ograniczam  swe dalsze zapędy w zwiedzaniu, zadawalając się zdawkowym oglądem batalistycznych scen namalowanych na ścianach kolegiaty. Żałuję, że nie miałem okazji być tu „sam”, przynajmniej przez kwadrans. Wieczorem, już na noclegu, dzięki internetowi uzupełnię solidnie wiedzę na temat tego jakże cennego pomnika naszej historii. Przed kościołem nabywam na straganie dwa sznureczki obwarzanków (tradycyjne i miodowe) i wyruszam w dalszą trasę. Jeszcze jedną sprawę mam do załatwienia w Opatowie. Chcę mianowicie odszukać dom dziadka mojej żony, w którym byłem raz, ponad 40 lat temu. Nie jest to takie proste, nie znam dokładnego adresu, ulice mają już inne nazwy, no i bardzo dużo się pozmieniało. Jedno miejsce „wytypowałem” ale nie mam pewności. W sumie, to czuję mały niedosyt, byłem ciut za krótko w Opatowie. Może to jednak dobra oznaka i będę miał chęć tu znowu zajrzeć. A samo miasteczko? Zostało trochę na uboczu, postęp jest widoczny, jak np. we wspomnianym już rynku, ale „pamiątek” z mniej dostatnich czasów pozostało jeszcze wiele. Potem od wioski do wioski idę nowymi asfaltowymi drogami i nachodzi mnie myśl, jak wyglądałby moja wędrówka w tej lessowej okolicy jeszcze kilkanaście lat temu, zwłaszcza po deszczu. Krajobraz ładny i urozmaicony, w oddali widoczne już dobrze Łysogóry, zajadam obwarzanki. Jest ok. W Ublinku zupełnie niespodziewana atrakcja. Zaznaczona na mapie kaplica okazuje się być jednym z najlepiej zachowanych zborów ariańskich w kraju. Nie jest mi dane jednak dokładniejsze poznanie tego obiektu. Namolny i wyraźnie zdeterminowany kundel skutecznie zniechęca mnie do zrobienia postoju. Tak na marginesie, to w tych okolicach psy mają mniej więcej tyle swobody co na Mazowszu i czasami jest z nimi kłopot. W dobrej formie docieram do ruin zamku Krzyżtopór. Od dawna chciałem to miejsce zobaczyć, ale zawsze było jakoś nie po drodze. No i w końcu tu jestem. Rzeczywiście skala zamku Ossolińskich jest imponująca. Podobno do czasu powstania pałacu w Wersalu, była to jedna z największych rezydencji w Europie. Krzyżtopór zwiedzam sam, bez przewodnika, chodzę po kolei różnymi dobrze oznakowanymi trasami, od piwnic po górne kondygnacje, wewnątrz i wzdłuż murów. Podoba mi przygotowanie obiektu pod turystów. Wszędzie metalowe schody, poręcze, bariery i do tego niezbędne oświetlenie. Znowu wyszedł bardzo udany etap.

Etap 14  09.10.2023 Ujazd – Piotrów 22 km

Początkowo planowałem spanie w Nowej Słupi, ale układ wcześniejszych noclegów wymusił zmianę. Ostatecznie wybrałem agroturystykę na południe od grzbietu Łysogór. Nocleg okazał się super super a nowy plan trafiony. Ale od początku. Prognoza fatalna, straszą mocnymi opadami i zdecydowaną zniżką temperatury. I co, wyszło jak zwykle. Rzeczywiście jest chłodno, ale bez kropli deszczu. Chyba naprawdę mam anioła stróża. A tak obawiałem się tego etapu. W sumie zaliczyłem odcinek relaksu i pełnego luzu. Bez pośpiechu, spokojna okolica, boczne drogi, prowincja prowincji, kilka wsi, z miast tylko Iwaniska (1300 mieszkańców i prawa miejskie odzyskane w 2022). Mieszanka starego z nowym . Po drodze miałem okazję trochę porozmawiać z mieszkańcami m.in. z p.Stanisławem, pełnym werwy serdecznym 92-latkiem. Taki dzień był mi bardzo potrzebny.

Etap 15  10.10.2023 Piotrów – Święta Katarzyna 28 km 

Jestem wypoczęty, stopy ok, do tego zapowiada się piękna pogoda i bardzo ciekawy etap. Wyruszam o 7:00. Początkowo drogami z widokiem na Święty Krzyż, potem już pod górę, przechodzę bramkę i wkraczam do Świętokrzyskiego PN. To trzeci, po Pienińskim i Białowieskim, utworzony w Polsce PN. Wspaniały las, w którym konkurują dorodne buki z okazałymi jodłami. Wyczytuję, że mniej więcej co dwieście lat zmienia się lider tego wyścigu „po słońce”. Aktualnie na prowadzeniu są buki. Jestem na szczycie. Szczerze, to myślałem, że wejście na Łysą Górę będzie bardziej męczące. Idę na zwiedzanie klasztoru. Mam szczęście, łapię się z wycieczką, którą oprowadza o.Stanisław, zakonnik z krwi i kości,  z 37-letnim stażem misjonarza w Afryce. Odwiedzam kaplicę Oleśnickich, gdzie przechowywane są relikwie Krzyża Świętego, potem klasztorny kościół i wreszcie wchodzę na wieżę (192 stopnie) skąd rozpościera się  przepiękna panorama okolicy. Efekt wzmacnia dodatkowo wspaniała pogoda i dobra widoczność. Było dużo dla ducha, teraz coś dla ciała. Schodzę do klasztornej jadłodajni. Mam pewną rozterkę, w necie turyści chwalą tutejszy bigos, zaś o.Stanisław gorąco polecał mi żurek. Poszedłem więc na kompromis 😊. Wychodzę na zewnątrz i patrzę na podejście do klasztoru od Nowej Słupi, to najpopularniejsza trasa na Łysą Górę. Przychodzi refleksja, w jak ważnym dla Polaka miejscu mam okazję przebywać. Do czasu „awansu” Jasnej Góry, Święty Krzyż był wyjątkowym i najważniejszym miejscem kultu polskich chrześcijan. Taki stan rzeczy trwał dobre kilkaset lat. Władysław  Jagiełło był tu 7x, Kazimierz Jagiellończyk 10, Zygmunt Stary 6 a Zygmunt August 3x. Niezła miejscówka. Potem idę jeszcze obejrzeć z bliska, charakterystyczne dla tych gór, gołoborze (gołe od boru), a następnie już uderzam w kierunku Łysicy i Świętej Katarzyny. Przede mną 5 godzin wędrówki, wspaniały las, super widoki i wspaniała pogoda. Pierwszy raz jestem w tych górach i od razu na wejściu tyle prezentów. W Kakoninie świetnie zachowana zabytkowa drewniana chałupa z połowy XIX w. Cacko. Potem już podejście na Łysicę. Podobno są plany wybudowania tu wieży widokowej. Jest jednak wiele głosów przeciw, szczególnie przeklinają wieżę podczas sabatów (30. IV) wiedźmy, strzygi i nietoperze. I na koniec zejście do Św.Katarzyny, które nie należy do łatwych i przyjemnych. Prawdziwe rumowisko skalne, trzeba nieźle się nagimnastykować. Na samym dole urokliwe źródełko św.Franciszka i pomnik  S.Żeromskiego, tak mocno związanego z tymi okolicami. Piękny dzień, super etap.

Etap 16  11.10.2023 Święta Katarzyna – Kielce 25 km

Ostatni etap przed przerwą. Znowu ładna pogoda choć poranek jest chłodny. Dzisiaj idę do Kielc, tam nocleg i powrót do domu na parę dni. Po załatwieniu kilku spraw powrócę na trasę mojej wędrówki. Ze Św.Katarzyny wychodzę drogą, a potem duży fragment polami. Dobrze, że nie ma rosy i trawa jest prawie sucha. Czasami starczy 200 m takiej drogi i można się „namoczyć” na cały dzień. W Ciekotach zaglądam do centrum edukacyjnego „Szklany Dom” poświęconego S.Żeromskiego. Obok ”podróbka” dworku, w którym przez 12 lat młody Stefan mieszkał z rodzicami. Potem wzdłuż rzeczki Lubrzanki by dojść do zalewu Jezioro Cedzyńskie, nad którym zlokalizowano duży dobrze zagospodarowany teren rekreacyjny dla pobliskich Kielc. Parę km prozy wzdłuż drogi wylotowej i jestem w centrum miasta. Na początek udana inwestycja, w piekarni Bodzentyńskiej kupuję chałkę. Pychota. Że jeszcze takie rzeczy robią w epoce supermarketów. Krótki odpoczynek w hotelu i zasuwam do pałacu biskupów krakowskich. Całe wzgórze zamkowe robi duże wrażenie, a sam elegancki barokowy pałac dodatkowo  podkreśla wyjątkowość tego miejsca. Z zewnątrz to najwyższa półka, prawdziwa wizytówka miasta.   Wchodzę do środka, świadomie olewam meble i inne eksponaty, skupiam się na sufitach, oryginalnie  belkowanych a także tych zdobionych historycznymi malowidłami. Do tego jeszcze galeria portretów biskupów krakowskich w izbie stołowej górnej. Naprawdę rewelacja, jestem pod dużym wrażeniem. Mam dużą satysfakcję, że i tu w końcu dotarłem. Potem katedra i znajdujący się przy jej murach grób naszego bohatera Bartosza Głowackiego. Na koniec dnia spacer ulicą H.Sienkiewicza do dworca PKP i szybka runda wokół kieleckiego rynku. Wystarczy na pierwszy raz. Do Kielc wrócę za kilka dni.

Etap 17  22.10.2023 Kielce – Oblęgorek 28 km 

Po kilku dniach przerwy wracam na moją trasę. Z przygodami (awaria IC) i z lekkim opóźnieniem docieram do Kielc. Tak więc nici z moich popołudniowych planów, a chciałem pozwiedzać trochę wzgórze zamkowe z dawnym więzieniem, które zasłynęło z akcji odbicia przez podziemie z rąk UB (NKWD) ponad 350 więzionych tu  polskich patriotów, w sierpniu 1945 r. Była to największa tego typu operacja w powojennej Polsce. Tak więc tylko krótki wieczorny spacer, niezbędne zakupy i nocleg. Niestety, fatalna prognoza pogody na jutro, raptowne ochłodzenie i do tego ma lać cały dzień. Nad ranem prognoza się potwierdza, słychać bębniące o parapet krople deszczu. W tv informacje o sztormie na Bałtyku oraz powodziach w Niemczech i Danii, a także migawki ze śnieżycą na Mazurach. Trudno, wychodzę zgodnie z planem o 7:00. I nie pada, szału nie ma, ale można wytrzymać. Idę więc pod basztę Plotkarską, którą miałem we wczorajszych  planach, a później na Kadzielnię. Interesujące miejsce, w lekkiej mgle wygląda chyba jeszcze bardziej intrygująco. To dawne wyrobisko w samym centrum miasta. Samotna skała, wąwóz, jaskinie, ścieżki spacerowe, mega tyrolka i amfiteatr. W sumie bardzo malownicze miejsce wypoczynku i aktywnej rekreacji dla mieszkańców Kielc. Potem Karczówka. W moich planach uwzględniłem to miejsce praktycznie w ostatniej chwili. I super, że nie pominąłem klasztoru na Karczówce. Zalesione wzgórze na skraju miasta i barokowe zabudowania otoczone murem. Do tego lekka mgła i jesienna słota. Ciekawa historia, szczególnie ta patriotyczna z okresu Powstania Styczniowego. „Rok krwawej zamieci sześćdziesiąty trzeci” przyniósł tragedię, kiedy to Kozacy w tym miejscu wyrżnęli dwustu ochotników zmierzających do powstania. O tym zdarzeniu przypomina pomnik przy klasztornym murze. Za całokształt działalności w 1864 roku władze carskie klasztor skasowały. Został w tym miejscu tylko jeden zakonnik o.Kolumbin Tomaszewski. Trwał tu samotnie 50 lat, do swej śmierci w 1914 roku. Barwna postać, zyskał miano „świętokrzyskiego księdza Robaka”. Zaczyna kropić, a potem już nieźle padać. Idę kilka km wzdłuż wylotówki na Piekoszów. Buty mokre, pod kurtką też „wilgoć” (nie oszczędzam się). Najważniejsze, aby się tylko nie przeziębić. Idę skrajem Piekoszowa, który niedawno uzyskał prawa miejskie. Muszę przyznać, ze w tej willowej części ładnie to wszystko wygląda. Dochodzę do ruin okazałego pałacu magnackiego rodu Tarłów. Wiąże się z nim kilka ciekawych opowieści. Potem już dominujący nad okolicą, położony na wzgórzu kościół w Chełmcach. Chcąc uniknąć błota i mokrych traw, nadkładam trochę drogi, ale dzięki temu jestem w miarę suchy. Przestaje padać.  Mijam kolejny pomnik Powstańca 1863. W kościele w Chełmcach moja uwaga skupia się na kompletnym spisie proboszczów od 1621 roku. Będąc z Zachodu Polski, mogę tylko zazdrościć miejscowym tej ciągłości historii. I wreszcie Oblęgorek, czyli ładna wieś w ładnej okolicy. Aleją lipową (600 sztuk w 4 rzędach) dochodzę do dworku naszego noblisty. Piękne, zadbane miejsce, ciekawe muzeum, naprawdę wszystko na miarę Mistrza. Nocleg obok, w stadninie, gdzie akurat trwa tradycyjny Hubertus. Moja gospodyni p.Magda, oczywiście całkiem przypadkowo nazywa się Sienkiewicz i jest również całkiem przypadkowo praprawnuczką popularnego pisarza 😊.

Etap 18  23.10.2023 Oblęgorek – Sielpia Wielka 28 km

Etap zupełnie inny niż wczorajszy, spokojny, bez żadnych fajerwerków pogodowych i krajoznawczych. Wychodzę o 8:00, pogoda spoko. Dzień pochmurny, bez deszczu, dość ciepło. Pagórkowata okolica i ciekawe krajobrazy. Idę szosą biegnącą przez ładne lasy, przechodzę przez zwykłe wioski, oglądam obejścia. Mały ruch. W Grzymałkowie zatrzymuję się przy starym kościele, który mieszkańcy wioski postanowili wyremontować. Są już nowe okna a poszycie dachu jest w trakcie wymiany. Inicjatywa godna uznania, tym bardziej, że naprzeciwko stoi współczesny i okazały (zbyt) kościół. Dalej duża wieś Miedzierza. W czasie wojny Niemcy spali część wioski (mieszkańcy schronili się w pobliskich lasach) ale zachowało się do dzisiaj jeszcze trochę starej zabudowy z tradycyjnym rozkładem budynków na podwórkach gospodarstw. Potem ruchliwa droga, gdzie muszę bacznie uważać. Wchodzę do Sielpi Wielkiej. Ładny zalew na Czarnej, na przeciwległym brzegu widoczna plaża i ośrodki wypoczynkowe. Przechodzę most, idę tamą i skręcam do muzeum Staropolskiego Okręgu Przemysłowego. Niestety, od kilku lat placówka jest nieczynna. Najpierw długo trwały przepychanki właścicielskie, a teraz gdy obiekt w końcu przejął powiat konecki, to brakuje środków. A szkoda, bo wędrując przez te właśnie okolice przekonam się, że temat rozwoju przemysłu na ziemiach Królestwa Polskiego jest naprawdę bardzo interesujący i szkoda, że tak mało w sumie wiemy o działalności S.Staszica czy też F.Druckiego Lubeckiego. To właśnie ten rejon w I połowie XIX wieku był najbardziej uprzemysłowionym terenem Królestwa Polskiego. Dopiero zamiana w hutnictwie węgla drzewnego na koks oraz rozwój Zagłębia Dąbrowskiego odsunęły w zapomnienie tą prawdziwą kolebkę naszego przemysłu.

Etap 19  24.10.2023 Sielpia Wielka – Marcinków 27 km 

Etap niespodzianka. Miało nic nie być a wyszedł rewelacyjny odcinek. Cały dzień kapitalna pogoda, słońce i temperatura na samą bluzę. Rano nieudane zakupy w Sielpi, wszystko pozamykane. Teraz „cisza” ale w sezonie to musi być tu niezły ruch. Plaża, pas drzew, deptak ze straganami, ośrodki i domki kempingowe, smażalnie i mała gastronomia. Po prostu typowe klimaty dla takich miejsc.  Z Sielpi wychodzę Piekielnym Szlakiem, idę jakieś 7 km wąskim leśnym przesmykiem pomiędzy Czarną a kanałem ulgi. Super kawałek i super nastrój. Dalej groblą wzdłuż łańcucha znanych stawów rybnych. W Rudzie Malenieckiej w 1912 roku otwarto, jedną z pierwszych w Europie, doświadczalną stację hodowli ryb. Dochodzę do małej elektrowni wodnej i za chwilę jestem już w samej Rudzie. Duża wieś gminna o interesującej historii. Robię w końcu niezbędne zakupy i idę dalej, znowu pięknym lasem i znowu wzdłuż stawów (teraz „suchych”). Tak dochodzę do Maleńca i tu miła niespodzianka. Na początek ładny staw Maleniec a za chwilę muzeum – zabytkowy zakład hutniczy. Rok założenia 1782. Unikatowe miejsce, jeden z największych zakładów dawnego Zagłębia Staropolskiego. Nie ma nikogo, wszystko otwarte. Zostawiam przy kasie plecak i wchodzę do dawnego budynku fabrycznego. Czytam ciekawe informacje i chłonę niepowtarzalną atmosferę tego miejsca. Fabrykę uratowali pracownicy i studenci Politechniki Gliwickiej, którzy przez wiele lat organizowali tu wakacyjne obozy i przywracali zakład do pierwotnego stanu. Spotykam dyrektora muzeum. Pasjonat. Chwila rozmowy o pięknie tej okolicy, niewykorzystanym potencjale i oczekiwaniu na jej odkrycie. Jeszcze 8 km marszu do stajni w Marcinkowie. To jedyny nocleg w tym rejonie. Fajne miejsce, gospodarzy tu pani, która zamieniła wielkie miasto na sielskie klimaty. Miłośniczka koni (16), kotów (14), psów (4), kóz (4), krowy (1), o drobiu nawet nie wspominam. Zamiary miałem trochę inne. Planowałem odwiedzić Żarnów, z kilku powodów. Tysiącletnia historia, Żarnów to jedna z najstarszych polskich kasztelani, do tego piękny zabytkowy kościół i jeszcze bardzo zacny Znajomy. Niestety, nie było żadnego noclegu. No i wyszło, jak zwykle. Trochę z przypadku, okolice, które miałem niejako „zaliczyć” po drodze, okazały się same w sobie bardzo atrakcyjne. Piękny dzień.

Etap 20  25.10.2023 Marcinków – Sulejów 32 km  

Znów nieciekawa prognoza pogody, w nocy rzeczywiście nieźle leje. Rano przestaje padać, ale nowym problemem jest kilkaset metrów mokrej trawiastej drogi z mego noclegu do asfaltowej lokalnej szosy. Jak przejdę taki kawałek to moje buty będą „nawilżone” na cały dzień. Rozwiązanie znalazłem. Proste i skuteczne. Założyłem na buty cienkie jednorazowe woreczki foliowe i suchą nogą rozpocząłem etap. Cały dzień mokro, ale wytrzymało bez deszczu. Mam dziś solidny odcinek, uważam aby nie nadkładać niepotrzebnych kilometrów, idę lokalnymi wyasfaltowanymi drogami, ładne lasy, mały ruch. Od czasu do czasu jakaś wioska. Przez większą część dzisiejszego etapu towarzyszy mi Czarna, „najpracowitsza rzeka Rzeczypospolitej”. Czarna ma 88 km długości, jest największym prawym dopływem  Pilicy, swój tytuł zawdzięcza czasom kiedy rozwijały się fabryki Staropolskiego Zagłębia Przemysłowego. Energię tej rzeki wykorzystywano do poruszania rozmaitych maszyn w Sielpi, Niekłaniu i Rudzie Malenieckiej. Wody Czarnej obracały też koła młyńskie oraz napełniały liczne stawy rybne i zbiorniki. W jednej z wsi spontaniczna rozmowa z miejscowymi, którzy nie omieszkali zagadnąć mnie i o  bieżącą politykę. Jest po wyborach i trzeba się jasno określić. Wyznałem prawdę i zaliczyłem. Tak więc cały i zdrowy mogę iść dalej. Znów przekraczam Czarną, tym razem w Dąbrowie, która kilka razy już służyła jako plener filmów i seriali. Zwracam uwagę na pomnik pomordowanych przez Niemców, dawny dwór i okazały kompleks OSP. Znowu lasami i Taraska, już bardziej osiedle niż wioska, tam zaś oryginalna Zagroda Wyobraźni prowadzona przez miejscowego artystę rzeźbiarza. Pojawia się Pilica, to znak, że niedługo Sulejów. Przeszedłem całe miasteczko wzdłuż Pilicy „z dołu do góry”, zahaczyłem o centrum i muszę przyznać, że Sulejów nie zrobił na mnie wrażenia. Może zmęczenie? W końcu Podklasztorze, a tam nocleg i naprawdę zasłużony dziś odpoczynek. Oczywiście pobyczyłem się dobre dwie godziny i nie wytrzymałem. Jakże nie pójść wieczorem i nie pokręcić się trochę po klasztorze. Warto było, łagodna iluminacja, tajemniczy nastrój, zakamarki, stare mury i trochę błota. Rano pozwiedzam już na serio.

Etap 21  26.10.2023 Sulejów – Piotrków Trybunalski 20 km 

Wstaję z oporami, nie do końca jestem zregenerowany. Nastrój taki sobie, pogoda średnia. Idę do klasztoru udaje mi się wejść do środka kościoła. Wnętrze romańsko – gotyckie, barokowa snycerka w kolorach zieleni i złota. Nie wszystko mogę dokładnie obejrzeć bo panuje tu półmrok. Obchodzę kościół i klasztorne zabudowania, zamknięty kapitularz (jest tam podobno ekspozycja) i rozłożone rusztowania. Dostojny zabytek i trochę plac budowy. Trwają prace remontowe obiektu. Szczerze, to mam lekkie poczucie niedosytu. Tak sobie myślę, że przyszedłem tu o parę lat za wcześnie. Piękne miejsce, wielka historia, ale jeszcze sporo zabiegów konserwatorskich i organizacyjnych nim zespół będzie w pełni przystosowany do zwiedzania. To, że na terenie klasztornym jest ekskluzywny hotel niczego dla turysty, chcącego poznać architekturę i historię klasztoru, nie zmienia. Ruszam w trasę, idę wzdłuż Pilicy, zaliczam most a dalej kilka km wzdłuż krajówki. Paradoksalnie zupełnie fajna droga, cały czas idę wygodną ścieżką, która biegnie skrajem dorodnego lasu. Dalej lokalną szosą dochodzę do Witowa. Co prawda zaczyna trochę padać, ale jest miła niespodzianka. To znaczy to co lubię w tym moim łażeniu najbardziej; spotykam coś wielce interesującego w miejscu, w którym niczego się nie spodziewam. Tak jest z Witowem. Może nie doczytałem, może przeoczyłem, w każdym bądź razie byłem przekonany, że po Sulejowie jest Piotrków. Nic z tego, po Sulejowie jest Witów z imponującymi pozostałościami po słynnym klasztorze norbertanów. Do dzisiaj zachował się barokowy kościół, pałac opata i urocza, gotycko – renesansowa brama wjazdowa. Witowski klasztor prze setki lat rywalizował z zakonnikami z Sulejowa. I tu i tam zatrzymywali się polscy królowie i inni zacni goście, przyjmowano ich iście po królewsku, a „witowskie uczty” były słynne w całej Rzeczypospolitej. Zbliżam się do celu, zaczyna się Piotrków Trybunalski. Pogoda dalej w kratkę, raz kropi raz przestaje. Nocleg mam dzisiaj godny, kamienica Szefferów z widokiem na rynek. Taka nagroda z nawiązką za moje trudy. W sumie idę na trzy spacery po mieście. Najpierw zamek wybudowany za króla Zygmunta Starego w formie renesansowej wieży. To jeden z symboli polskiego parlamentaryzmu, dzisiaj ciekawe muzeum. W Piotrkowie miały miejsce ważne wydarzenia polskiej historii. Tu zaczął, za Jan Olbrachta obradować dwuizbowy polski parlament, to tu „przymuszano” Kazimierza Jagiellończyka do objęcia polskiego tronu, tu wreszcie polska szlachta prosiła (bezskutecznie) Zygmunta Augusta o porzucenie Barbary Radziwiłłównej. Krótki odpoczynek i w miasto. Tym razem kamienica gdzie kręcono moją ulubioną scenę napadu na jubilera w filmie Vabank, później spacer na Nowe Miasto; dom – miejsce urodzin gen.Grota Roweckiego, wspaniały gmach sądu w Piotrkowie, wieża ciśnień, dworzec dawnej kolei Warszawsko – Wiedeńskiej, Dom Rzemiosła (dom kultury) i pałac Rudowskich (szkoła muzyczna). Na koniec dnia zostawiłem sobie piotrkowskie kościoły. Kilka jest naprawdę wspaniałych, ale ja jedno miejsce zapamiętam szczególnie, klasztor bernardynów. Trzeba poznać jego historię, zwłaszcza tą z okresu Powstania Styczniowego i tą z czasów Polskiego Państwa Podziemnego, trzeba także chwili refleksji w ciszy klasztornego krużganku, aby zrozumieć jak wyjątkową rolę odegrał klasztor w walce o zachowanie polskości. Jeszcze kameralny rynek z zarysem murów ratusza, gdzie niegdyś odbywały się posiedzenia Trybunału Koronnego i zasłużony odpoczynek. Dzisiaj odkryłem Piotrków Trybunalski.

Etap 22  27.10.2023 Piotrków Trybunalski – Tuszyn 33 km  

Aby dojść do Łodzi trzeba przebyć mało ciekawą trasę, ale „Łódź jest warta mszy” (vide 60 km). Tak sobie postanowiłem, że w tym roku dojdę już do wszystkich dziesięciu najważniejszych (wg mnie) polskich miast. Wcześniej pieszo odwiedziłem Wrocław, Kraków, Lublin, Gdańsk, Szczecin, Poznań i Toruń. W marcu doszedłem do Warszawy a w maju do Katowic. Została więc tylko Łódź. Najpierw muszę dojść z Piotrkowa do Tuszyna. Wieczorem zweryfikowałem wcześniejsze plany i zmieniłem nieco moją trasę. Post factum okaże się, że była to trafiona decyzja. Rano nie pada, ale po kałużach widać, że w nocy był niezły deszcz. Na wyjściu z Piotrkowa idę jeszcze obejrzeć willę Wanda. Okaz bogatej secesji i do tego jeszcze historia związana z Legionami. Niestety widok jest przykry. Budynek wymaga pilnego kapitalnego remontu. Potem bocznymi ulicami wychodzę z miasta, przekraczam „gierkówkę” i przyjemnym lasem docieram do Rudy Moszczenickiej. Tu ruiny neoklasycystycznego pałacu Enderów (podobno są plany jego odbudowy)i pięknie zagospodarowany park. Dalej lokalne drogi i kilka wiosek wyróżniających się budynkami z czerwonej cegły i polnego kamienia. Ładny las i kilka km marszu wzdłuż A1. Potem już główną drogą wchodzę do Tuszyna. Na początku nowe posesje z okazałymi budynkami, czy bliżej centrum zabudowa coraz bardziej typowa dla przedwojennych miasteczek z centralnej Polski. Czyli średnio. Kościół, centralny placyk, zakupy i hotel. Jak na 33 km poszło całkiem nieźle, a i po drodze było ciekawiej niż zakładałem.

Etap 23  28.10.2023 Tuszyn – Łódź 25 km

Szału nie ma. Praktycznie 25 km w deszczu i do tego wejście do wielkiego miasta. Po drodze dwie oferty podwózki samochodem. Oczywiście grzecznie podziękowałem, ale miło spotykać takich ludzi. Pola, podłódzki Rzgów (prezentuje się lepiej niż Tuszyn), następnie już duże osiedla z wielkiej płyty (wygląda to nieźle), potem przedwojenne zapyziałe przedmieścia (wygląda to źle). Centrum Zdrowia Matki Polki i najsympatyczniejszy punkt dzisiejszego programu, dworek Benedykta Górskiego na Chojnach. Konstrukcja zrębowa, dach polski łamany, kryty gontem, jeden z najstarszych zabytków w mieście Łodzi. Do tego w ładnym parku i jakby było mało, to jeszcze otwarty. W tym deszczu jestem jedynym gościem. Autentyczny wystrój wnętrz i ten nastrój sprzed 150 (200) lat. To wszystko mam na wyłączność. I do tego jeszcze gorący żurek wg receptury pewnie też z tamtej epoki, wyrazisty, ale nie za kwaśny, bez cienia goryczki (!), wonny, słuszne kawałki prawdziwej kiełbasy, świeżo gotowane jajo i szlachetne grzyby. To nie sen, doprawdy warto być szlachcicem. Potem wychodzę z mojej kapsuły czasu i wracam do marszu po deszczowej Łodzi. Muszę przejść prawie całą Piotrkowską bo hotel mam w samym centrum miasta. Trzeba się rozgrzać i odpocząć. Wieczorem podejmuję próbę spaceru w deszczu, ale leje jak cholera. Dochodzę do Offu na Piotrkowskiej i wracam do hotelu. Następnego dnia jest piękna pogoda. Mam cały dzień. Idę Piotrkowską do Białej Fabryki, by potem wracać już zupełnie inną trasą. Mój podziw wzbudza 37-hektarowy kampus Politechniki Łódzkiej. Kapitalna mieszanka nowoczesnej architektury, zrewitalizowanych fabrycznych budynków i otoczonych piękną zielenią dawnych pałaców łódzkich fabrykantów. W takim środowisku można studiować. Znam już trochę Łódź i za każdym razem nie muszę wszystkiego oglądać. Dzisiaj skupiam się jeszcze tylko na trzech budowlach; neorenesansowych pałacach Maurycego i Karola Poznańskich oraz secesyjnej willi Leopolda Kindermanna.