ETAP 12. – Łeba – Białogóra (38 km)
Pogoda dobra. Rano nadkładam trochę drogi i idę do latarni morskiej Czołpino. Po drodze widok na świętą górę Rowokół, która znajduje sią kilka km stąd. Zanim dojdę do samej latarni mijam czterorodzinny dom, to XIX – to wieczna sadyba, która została wybudowana z myślą o dyżurujących w Czołpinie latarnikach. Sama latarnia jest jedną z ciekawszych na naszym wybrzeżu. Lasem dochodzę do Wydmy Czołpińskiej, wielkiej góry piachu. Idę piaszczystą ścieżką wśród częściowo porośniętych wydm. Półpustynny krajobraz. Dochodzę do plaży i teraz czeka mnie 11 km brzegiem. Dobrze, że pogoda jest sprzyjająca, bez upału, wiatru i deszczu. Taka w sam raz. Dzika plaża, przez ponad 2 godziny ani żywej duszy. Bałtyk i ja. Coś niebywałego w dzisiejszych czasach. Odcinek jest długi, ale dzisiaj plażą idzie się dobrze. Ciągle wyszukuję miejsc gdzie piasek jest ubity i trochę wilgotny, wtedy stąpając nie zapadam się. Nagle w oddali widzę leżącą na brzegu fokę. Ale gratka. Wiem, że powinno się ją, dla świętego spokoju, ominąć jak najszerszym łukiem. Pamiątkowe zdjęcie muszę jednak zrobić, taka okazja. Gdy podchodzę bliżej dostrzegam, że to nie foka, a masywny kawał drewna wyrzuconego przez morze. Tak to jest, jak człowiek się za dużo naczyta. A widziałem już nawet zarysy foczego pyska. Są jednak chwilę, że autentycznie sami śmiejemy się do siebie. W końcu schodzę z plaży i wspinam się na Wydmę Łącką. Dużo ludzi i nie dziwota. Rzeczywiście duża atrakcja. To już prawdziwa pustynia. Gramolę się wytrwale na sam szczyt wydmy. Wspaniały widok na Bałtyk i przybrzeżne wielkie jezioro Łebsko. Piachu na dzisiaj mam już dość. Dochodzę do słowińskiej knajpy i zamawiam, a jakże firmową słowińską wydmę (serwowane na patelni kawałki łososia z ziemniaczanymi talarkami z dodatkiem czerwonej cebuli i pieczarek w sosie serowym). Jeszcze 8 km i Łeba. Jest ruch, plaża faktycznie szeroka i piękna, ale samego miasteczka jakoś nie wyczułem. Może trzeba by zostać tu na trochę dłużej.
Pogoda dobra. Rano nadkładam trochę drogi i idę do latarni morskiej Czołpino. Po drodze widok na świętą górę Rowokół, która znajduje sią kilka km stąd. Zanim dojdę do samej latarni mijam czterorodzinny dom, to XIX – to wieczna sadyba, która została wybudowana z myślą o dyżurujących w Czołpinie latarnikach. Sama latarnia jest jedną z ciekawszych na naszym wybrzeżu. Lasem dochodzę do Wydmy Czołpińskiej, wielkiej góry piachu. Idę piaszczystą ścieżką wśród częściowo porośniętych wydm. Półpustynny krajobraz. Dochodzę do plaży i teraz czeka mnie 11 km brzegiem. Dobrze, że pogoda jest sprzyjająca, bez upału, wiatru i deszczu. Taka w sam raz. Dzika plaża, przez ponad 2 godziny ani żywej duszy. Bałtyk i ja. Coś niebywałego w dzisiejszych czasach. Odcinek jest długi, ale dzisiaj plażą idzie się dobrze. Ciągle wyszukuję miejsc gdzie piasek jest ubity i trochę wilgotny, wtedy stąpając nie zapadam się. Nagle w oddali widzę leżącą na brzegu fokę. Ale gratka. Wiem, że powinno się ją, dla świętego spokoju, ominąć jak najszerszym łukiem. Pamiątkowe zdjęcie muszę jednak zrobić, taka okazja. Gdy podchodzę bliżej dostrzegam, że to nie foka, a masywny kawał drewna wyrzuconego przez morze. Tak to jest, jak człowiek się za dużo naczyta. A widziałem już nawet zarysy foczego pyska. Są jednak chwilę, że autentycznie sami śmiejemy się do siebie. W końcu schodzę z plaży i wspinam się na Wydmę Łącką. Dużo ludzi i nie dziwota. Rzeczywiście duża atrakcja. To już prawdziwa pustynia. Gramolę się wytrwale na sam szczyt wydmy. Wspaniały widok na Bałtyk i przybrzeżne wielkie jezioro Łebsko. Piachu na dzisiaj mam już dość. Dochodzę do słowińskiej knajpy i zamawiam, a jakże firmową słowińską wydmę (serwowane na patelni kawałki łososia z ziemniaczanymi talarkami z dodatkiem czerwonej cebuli i pieczarek w sosie serowym). Jeszcze 8 km i Łeba. Jest ruch, plaża faktycznie szeroka i piękna, ale samego miasteczka jakoś nie wyczułem. Może trzeba by zostać tu na trochę dłużej.