ETAP 50 04.03.2019 Bolonia – Ciagnano 30 km
Do Włoch wyjeżdżam, jak zwykle, przeziębiony. Z obawą, czy znowu się uda w drodze wyleczyć. O 13:00 wyruszam pociągiem z Jesenika, jadę do Brna, potem Wiednia i wreszcie kuszetką do Bolonii. W Bolonii jestem wpół do szóstej. Ciemno, temperatura +5, puste ulice. Miasto jeszcze śpi. Trochę ludzi idzie w kierunku dworca, otwarte pierwsze bary i paru włóczęgów zalegających w śpiworach. Idę znanymi mi ulicami. Najpierw ze stacji do rynku, tu też żywej duszy, robię kilka zdjęć. A potem koło św.Stefana w kierunku Ponticelli. Po 2 h pojawiają się oznakowania Camino San Antonio. Zaczynam się wspinać leśną ścieżką pod górkę. Rzeźba terenu ciekawa, u nas niespotykana, wiele jam, zagłębień i ostrych krawędzi, głazy i skały o fantazyjnych kształtach. Pogoda super. Z góry widać nie tylko Bolonię, ale i całą nizinę położoną nad Adriatykiem. Samego morza jednak nie widzę. Wąskie ścieżki leśne, zarośla. Niby niepozorne górki a sprawiają sporo kłopotu. Ostre schodzenie i znowu ostro pod górkę. I znowu powtórka. Kilka osad, wszystko pozamykane. Odczuwam zmęczenie. W końcu idę wzdłuż rzeki, płynącej też fantazyjnie wyrzeźbionym korytem. Wypijam resztkę wody, której nie mam gdzie uzupełnić. Czeka mnie ostatnie podejście i jeszcze jakieś 6-7 km. Udaje mi się zdobyć 0,5 l wody i człapię pod górę, Uważam, aby pierwszego dnia się nie zagotować. Krok po kroku w górę. Spotykam dwie młode Niemki, które też idą szlakiem. Nie mogę zlokalizować swego noclegu. Trochę rozmawiamy. Mobilizacja, odżywam. Dziarsko idę jakieś dwa km. Dobrze, że sympatyczne Niemry miały nocleg po drodze, bo dłużej pewnie bym nie wyrobił grać takiego chojraka. Teraz, już sam, podziwiam z góry fantastyczną rzeźbę terenu “calanchi”. Do kwatery dochodzę po 10 godzinach marszu. Kąpiel w wannie i kolacja z gospodarzami. Jestem solidnie obity. Długa przerwa i kompletny brak przygotowań dają się odczuć. Wiem, że jutro może być ciężko. Ale generalnie jest ok.