ETAP 10. – 11.06.2020 Zawichost – Urzędów (37 km)
Etap, do którego od początku podchodziłem z respektem. Dość, że długi, to w realu doszedł jeszcze upał. Wychodzę 5:20. Na przystani promu o 6:00 nie ma p.Krzysztofa. Lekki niepokój. Ale mija parę minut i jest. Starą krypą i jednym pagajem dostaje się do zacumowanego na rzece promu. Miły gość. Robimy sobie zdjęcia w kapitańskiej czapce i chwilę rozmawiamy. Za chwilę jestem już po drugiej stronie Wisły. Teraz dobre 13 km marszu do Gościeradowa. Dziś Boże Ciało. Udekorowane kapliczki i przydrożne krzyże, masa ludzi idących na msze. Przy pomniku ofiar wojny robię krótki
odpoczynek i znowu w drogę. Przechodzę obok domu pomocy, pałacu położonego w pięknym parku. Niestety, oprócz okazałej bramy wjazdowej nie mogę nic zobaczyć. Na teren ośrodka wejść nie można (COVID 19). Nie mam też za bardzo czasu, aby podejmować jakieś próby dostania się w okolice pałacu. Trochę mi szkoda, znam bowiem historię arystokraty Eligiusza Suchodolskiego – mizantropa, który wbrew oczekiwaniom spadkobierców przepisał posiadłość na cele dobroczynne.
Następnie idę asfaltową drogą, ale na szczęście biegnie ona przez las. Rozmawiam z rowerzystką, która ma 87 lat (!). Dziarska i bardzo sympatyczna pani. Wchodzę do Księżomierza, wielka wiocha, parę dobrych km. Upał. Chwilę ukojenia znajduję w cieniu starej lipy (kłania się Jan Kochanowski). Buty mam „pełne”, czuję opuchnięte stopy. Postanawiam, że spróbuję iść spokojnie, jednak bez przystanków, bowiem każdy powrót do chodzenia po postoju, sprawia mi niezły ból. Niemiłosierna gorączka. Dobrze przynajmniej, że na dzisiejszym etapie jest sporo lasu. Uważam na samochody, ruch jest dość duży. No i jestem już na Lubelszczyźnie. Utwierdza mnie w tym mijający na drodze rowerzysta, który pyta „ Do Lublina idzie, a ?” :-). Za Dzierżkowicami przymusowy postój, zostało jedynie 5 km, ale muszę odpocząć, napić się i coś zjeść. Czuję, że trochę zaczynam odpływać. Nie dziwi mnie to, bo etap jest naprawdę wyczerpujący. I pomogło. Podremontowany ruszam dalej i nawet nie spostrzegłem, kiedy jestem już przy kaplicy św.Otylii. Ciekawe założenie posiadające urokliwy nastrój. Po kilkuset metrach, vis a vis cmentarza pomnik legionistów Piłsudskiego, którzy zostali pochowani na chłopskim polu po bitwie z carskimi w czasie I wojny. Proboszcz miał opory, aby pogrzebać „socjalistów”, to zrobił to chłop na swoim gruncie. Po kolejnych 200 m dom, taki skromny dworek. To w nim stacjonował wtedy Piłsudski. Na ścianie jest pamiątkowa tablica. Chcę zrobić zdjęcie. Pytam gospodarzy, czy mogę wejść do obejścia. Oczywiście. Chwila rozmowy i to naprawdę ciekawej. Jeden z panów jest wnukiem. To jego dziadek – Tadeusz Goliński zorganizował pochówek legionistów na swoim polu, a jego babcia dbała o przyszłego marszałka, często smażąc mu jajecznicę po litewsku. Super historia. Po kolejnych 200 m docieram na kwaterę. Gospodarz bardzo życzliwy gość. W ogóle, pierwszy dzień na Lubelszczyźnie to ciężka, wyczerpująca trasa, ale bardzo dużo miłych wrażeń. No i żyję.