Etap 18 17.09.2017 Lilienfeld – Annaberg 31 km
Próba sprzętu i charakteru. Z Lilienstein wychodzę o 6:00. Najpierw kilkanaście km do Turnitz. Pada, pada coraz bardziej. Wyciągam nieprzemakalną alpejkę (10000 l). Dużą część tego odcinka idę wzdłuż linii kolejowej, potem ścieżka prowadzi już rozebranym traktem. Przechodzę przez trzy dawne tunele: 123 m, 32 m i 155 m. Nie oszczędzam się, bo leje solidnie. Wybieram drogę wzdłuż krajówki, w taką pogodę nie ma sensu pchać się w góry. Tu spotyka mnie miłe rozczarowanie. Moja ścieżka często odbija od drogi głównej, przebiegając w jej pobliżu, nie muszę więc iść poboczem. Ponieważ leje jeszcze mocniej, pod drzewem wkładam pierwszy raz moje nowe nieprzemakalne spodnie oraz ubieram cieplejszą koszulkę. Za Turnitz znajduję aparat fotograficzny, ktoś musiał niedawno zgubić. Cały czas leje. Tak swoją drogą, to ciekawe co o mnie myślą kierowcy jadących obok samochodów? W połowie drogi między Turnitz a Annaberg wchodzę do schronu pielgrzyma. Klimatyczny. Zjadam ostatnią rację prowiantu. Idę dalej. Zimno i wilgoć. Zbliżam się do słynnej serpentyny pod Annaberg i wiem, jakie podejście mnie czeka. Przeżyłem. Okazało się, że dla pieszych są skróty. Trzeba się było trochę gramolić pod górę, ale i tak poszło szybciej niż myślałem. Jestem w Annaberg, jednej z najbardziej rozpoznawalnych miejscowości na drodze do Mariazell. W skromnym pensjonacie przyjmuje mnie bardzo życzliwa pani. Od razu oferuje stare gazety do suszenia butów i mówi, że bez śniadania mnie nie wypuści. 6:00? Nie ma problemu. To pierwsze miejsce na trasie gdzie są ciepłe kaloryfery. Potwierdza się moja obserwacja, ze tam gdzie jest skromniej, ludzie często są bardziej życzliwi. Mam wszystko mokre lub prawie mokre. Rzeczy rozkładam na i przy kaloryferze. Sam idę do gasthofu na obiad, zamawiam menu dnia. Ludzi mało. Rodzina i znajomi gospodarza oraz dwie turystki. Po obiedzie zaglądam do kościółka. Efektowna czarna stolarka kontrastuje z surowymi murami i wyblakłymi freskami na suficie. Wracam do pensjonatu, zabieram się za pranie. W międzyczasie oglądam znaleziony aparat. Na 90% rozpoznaję na zdjęciach dwie turystki z knajpy. Wracam. Jeszcze są, właśnie płacą rachunek. Dobrze wiedziały, w którym miejscu musiały posiać aparat. Cieszą się autentycznie. W deszczu było dziś ciężko, ale na koniec i tak zostałem aniołem.