Etap 29 28.09.2017 Metnitz – Gurk 26 km
W pierwotnych założeniach planowałem jeden długi etap z Sankt Lambrecht do Gurk. Po analizie, doszedłem do wniosku, że mogę się przejechać, zwłaszcza gdyby zdarzyła się jakaś fatalna pogoda i podzieliłem etap na dwa. Idąc wariantem przez Metnitz wydłużyłem jeszcze trochę trasę. Okazało się, że ta druga „połówka”, z Metnitz do Gurk wcale nie musi być taka prosta i łatwa. Zapowiada się piękna pogoda. Po dobrym domowym śniadaniu, dzień zaczynam od obejrzenia miejscowego starego kościoła. Dowiaduję się, że miasteczko jest znane z pochodzącego z 1500 roku malowidła Taniec Śmierci, znajdującego się w przykościelnym Totentanzmuseum. Niestety, o tej godzinie muzeum jest zamknięte. Dałem ciała wczoraj, rozmawiałem w ogródku z gospodynią, tymczasem kilkadziesiąt metrów dalej wszystko było otwarte. Trudno. Idę w kierunku Grades. W okolicach Gurk moja trasa pokrywa się z fragmentem drogi pielgrzymkowej Hemmaweg. Teraz mój cel to górujący nad Grades i całą okolicą monumentalny kościół św. Wolfganga. Już wczoraj, kiedy zmierzałem do Metnitz, przez wiele kilometrów był dla mnie widoczny. Kościół opasany jest obronnym murem. Samej świątyni nie zwiedzam, o tej porze dnia jest zamknięta na cztery spusty. Ponieważ w drodze do kościoła nabrałem już sporo wysokości postanawiam nie schodzić szlakiem do Grades, lecz dalej iść po swojemu w kierunku górskiej wioski Feistritz. Oczywiście, za ten pomysł chwilę potem przyszło mi drogo zapłacić. Alpy w takich wypadkach są bezwzględne. Strome doliny w kształcie V uniemożliwiają praktycznie chodzenie na szagę. Wiedziałem to, i znowu spróbowałem. Do Feistritz jednak warto było iść. Na samym szczycie stary kościół, cmentarz, dawna plebania. Kameralnie, szczególny nastrój, wspaniałe widoki. No, ale koniec sielanki. Aby wrócić na trasę do Gurk, najpierw muszę grzecznie zejść w dół, potem nadłożyć spory kawał drogi wzdłuż rwącego potoku by znaleźć jakąś przeprawę, a na koniec sumiennie odrobić, to co przed chwilą schodziłem i wejść krętymi ścieżkami ostro pod górę. Mój pomysł zmiany trasy natura „wyceniła” na 2 godziny. Jest jednak sprawiedliwość na tym świecie. Po wejściu pod tą cholerną górę napotykam schronisko i mam okazję spróbować karynckich pierogów. Tak, Styria się skończyła i jestem już w Karyntii. Piękne panoramy, słońce i zieleń, wszak idę na Południe. Dochodzę do Gurk, mieszkam via a vis katedry. Ubieram sandały i idę na zwiedzanie. W ogromnej i wspaniałej katedrze, oprócz jednego modlącego się duchownego, jestem sam. Nie spieszę się. Od wielu lat planowałem zwiedzić to miejsce i w końcu tu dotarłem. Potem zakupy i krótki spacer po miasteczku. Z różnymi uczuciami oglądam plansze prezentujące tereny, do których Austriacy czują sentymenty. Oj! Drżyjcie Włosi, Czesi, Rumuni i Południowi Słowianie :-). Na zakończenie dnia gulasz jako ekwiwalent należnego mi jutrzejszego śniadania. To był mój największy błąd tego dnia.